Redakcja Nowy numer Archiwum Prenumerata Książki Strony autorów




Widzi mi się Przeglądarka Kęsim kęsim Wilczym okiem
Książki nadesłane Konkursy Inne strony WWW Listy do redakcji


Widzi mi się

JAK RECENZENT Z AUTOREM

  • Niestety, Francuzi nie mieli racji – autor nie umarł. Żyje, cieszy się dobrym zdrowiem i nocami dręczy we śnie recenzentów. Furda wszakże nocne koszmary! Prawdziwy horror zdarza się na jawie, przy okazji jakiegoś bardzo kulturalnego spotkania literackiego, gdzie twarzą w twarz stają przed sobą autor i jego recenzent. Możecie chyba to sobie wyobrazić: fałszywe uśmiechy, zdawkowe komplementy, poklepywanie się po ramieniu, zapewnienia o wzajemnym szacunku… Wszystko to blaga! Naprawdę to chciałoby się dać sobie wzajem po pysku. Ale przecież zajmujemy się kulturą i sami jesteśmy straaasznie kulturalni…
  • Tak, powtórzę, autor nie umarł. Dlatego z duszą na ramieniu sięgam zawsze do swojej redakcyjnej kieszonki na korespondencję, z przerażeniem otwieram listy, na których widnieje adres nadawcy – autora, o którym pisałem. Nawet nie to, że źle pisałem. Znam autorów, którzy mają pretensje o to, że ich chwalono. Niestety, chwalono ich nie za to, za co autorzy by sobie życzyli.
  • Co robić? Taki to już urok tej parszywej roboty i naprawdę trudno pocieszać się tym, że obrzydzanie autorowi jego dzieła należy do tych zasadniczych powinności recenzenta. Jak widzicie, dręczy mnie nieczyste sumienie. Bo w gruncie rzeczy rozumiem autorów. Może i nie mają złudzeń, może nie wierzą, że będą jeśli nie nowymi Joysami, to choćby nowymi Gombrowiczami czy Herbertami. Skoro jednak wysyłają swoje rzeczy do druku, to pewne sprawy są poza dyskusją: włożyli w swoje prace trochę życia, sądzą, że ich proza czy poezja ma pewną wartość, mówi o czymś ważnym lub mówi coś ważnego. I rzeczywiście tak jest, bo każde ludzkie życie jest ważne. Ale recenzenci szukają dziury w całym!
  • Zawsze się starałem, aby nie spierać się z autorem. Jego przekonania, jego wizja świata, jego wiara i niewiara – wszystko to jest jego własną sprawą. Mnie nic do tego. Jeśli odczuwam jakąś ideową wspólnotę z autorem omawianej książki, to oczywiście mogę o tym wspomnieć. Jeśli jest inaczej, jeśli autor wydaje mi się kimś obcym i niezrozumiałym, jeśli nie znajduję dostępu do jego świata, to tym bardziej warto o tym napisać. Ale tak naprawdę – czyj to problem? Raczej mój niż autora! Wara mi więc, by na tej podstawie (istnieje jakaś więź światopoglądowa bądź nie) książki oceniać. Oceniać mogę wyłącznie literaturę. To, czy jakiś utwór jest spójny, zdaje się autentyczny bądź – przeciwnie – szeleści papierem, jest oryginalny bądź wtórny, wnikliwy bądź banalny… Wydawałoby się, że to w miarę uczciwe postawienie sprawy, lecz również w tym wypadku pojawiają się kłopoty. Przede wszystkim – zaleta postawy, zgodnie z którą estetyczne i światopoglądowe przekonania autora nie są przedmiotem dyskusji, równie dobrze może być uznana za ogromny mankament. Bo znaczy to – ni mniej, ni więcej – że z autorem w ogóle się nie dyskutuje! Autor przedstawia swój utwór, ja utwór ten omawiam i oceniam, wszelako z autorem w ogóle nie dyskutuję, ba! nie zamieniam z nim nawet jednego słowa. W ten sposób część moich problemów zostaje rozwiązana: nie obchodzą mnie autorzy, obchodzą mnie książki. Ale autorzy istnieją i podejrzewam, że woleliby, aby raczej rozprawiano o nich niż o książkach. Z deszczu pod rynnę! Nie rozmawiam z autorami, żeby nie zgrzeszyć, i w ten sposób grzeszę w dwójnasób…
  • Mogę mieć tylko nadzieję, że sprawę nieco tłumaczą moje intencje. Nie rozmawiam z autorami, bo nie mam prawa, by z nimi rozmawiać. Ściślej, mam takie prawo, ale jest to prawo każdego bliźniego. Z autorem to ja mogę rozmawiać, kolegować się lub nie (jest ludzkim prawem, by nie przepadać za sobą) przy kawie lub piwie, ale nigdy – w prasie literackiej. Niech autorzy sami dyskutują ze sobą! Ja, owszem, mogę się pokłócić (i to na ostre!), ale tylko z innymi… recenzentami. Przyznam, że nawet lubię się kłócić. Wiele, naprawdę wiele, zawdzięczam sądom, z którymi się nie zgadzam. Często mnie prowokują, zmuszają do rozwinięcia jakiegoś zagadnienia, sprecyzowania własnego stanowiska. Spór rozumiem więc jako swego rodzaju powinność spłacenia długu wobec antagonisty. Moim adwersarzem może być jednak wyłącznie inny recenzent. Nigdy – autor.
  • Oczywiście, to, co łatwe w teorii, w praktyce okazuje się o wiele trudniejsze. Powinności zawodowe i koleżeńskie mogą wejść sobie w paradę. Łatwo również kogoś pomówić, że chwali książkę, bo przyjaźni się z autorem. Lub przeciwnie: gani, bo go osobiście nie znosi. Cóż, takich podejrzeń chyba nie sposób uniknąć. Może byłoby najlepiej, gdyby recenzenci znali się z pisarzami wyłącznie za pośrednictwem książek, lecz przecież bardzo mały jest ten literacki światek, autorzy nie umarli, recenzenci też są żywi, więc ich spotkania są nieuchronne. Nie mówię już o tym, że literaci często występują w podwójnych rolach: recenzentów i autorów. To rodzi dodatkowe trudności, ale przecież byłoby czymś nieludzkim żądać od recenzenta, by nie pisał opowiadań lub wierszy (lub odwrotnie), skoro ten chce je pisać. Oczywiście trzeba sobie jakoś radzić, rozdzielać te role. Jak trudne to zadanie, nie ma potrzeby wyjaśniać.
  • Cóż, nie mam dobrej rady. Recenzenci i autorzy żyją na różnych planetach, więc ich spotkania zawsze będą groziły eksplozją. Ale jest też prawdą, że recenzenci zajmują się książkami. Tylko książkami. Żaden to adwokacki wybieg – tak być musi. Oczywiście, jesteśmy kulturalnymi ludźmi, więc nie damy sobie po pysku, a przeciwnie – czasem to nawet usiądziemy przy jednym kawiarnianym stoliku, pogadamy o znajomych, kobietach, piłce nożnej lub życiu. W pracy nie spotkamy się nigdy.

    Krzysztof Uniłowski


    Powrót na początek strony

  • Przeglądarka


  • Owoce przyjaźni. Nowy rok „Odra” rozpoczęła całkiem, całkiem. W numerze 1/2000 pojawiło się kilka niezłych recenzji. Na szczególne uznanie zasłużył Tadeusz Pióro, piszący o Konwoju. Operze Andrzeja Sosnowskiego. Wiemy, że Pióro i Sosnowski to przyjaciele, ale nie musi to od razu znaczyć, że autor (Sosnowski) wyłuszczył recenzentowi (Piórze) swoje intencje i dlatego ten drugi jest teraz taki mądry. Było raczej tak, że przyjaźń zobligowała Piórę do uważnej lektury książki Sosnowskiego i chyba właśnie takiej lektury zabrakło w wypadku innych piszących o autorze Konwoju. Trzeba pochwalić przyjaźń, która wydała inne owoce niż ta, jaka niegdyś połączyła Leszka i Mieszka.

    Sztuka podręcznikopisarstwa. W „Dekadzie Literackiej” (1999, nr 11/12) długaśna dyskusja o szkolnych podręcznikach do nauki historii literatury. Dyskutują sami fachowcy: ci od pisania podręczników (M. Wyka, T. Walas, A. Borowski), ci od teorii nauczania (S. Bortnowski, J. Kowalikowa), ci od nauczycielskiej praktyki (M. Rusek), ci od wkuwania podręczników (dwóch uczniów krakowskich liceów). Dyskusję podsumowuje pani Jadwiga Kowalikowa: „Podręcznik należy pisać krótko. Żarliwie. Łatwo mówić o trudnym, przybliżać dalekie i dodawać smaku nijakiemu”. Zawsze uważaliśmy, że jak już pisać, to tylko arcydzieła.

    Jak republikanka z postępówą. Warszawski miesięcznik „Res Publica Nowa” – zawsze podziwialiśmy. Przede wszystkim za to, że jego redaktorzy dokonali prawdziwego cudu, tworząc pismo konserwatywno-postępowe. Przez cała lata ów dziw natury rósł i dojrzewał, ciesząc swym widokiem oczy większości obserwatorów naszego życia umysłowego. I komu to przeszkadzało? Przeszkadzało Agacie Bielik-Robson, nadziei konserwatywnej frakcji pisma, która w podwójnym, listopadowo-grudniowym numerze pisma z ubiegłego roku, postawiła sprawę na ostrzu noża: albo ja, myśląca, zatroskana o dobre imię narodu republikanka, albo ona, Bożena Umińska, bękart nowej lewicy, co swe narodowe gniazdo kala, o antysemityzm je pomawiając. Naczelny „Res Publiki Nowej”, Marcin Król, republikankę mityguje, jak potrafi. W nim cała nadzieja, że słowne zapasy cnej republikanki z wredną postępówą nie przeobrażą się w boks damski.

    Nowy obyczaj? Jeśli rzeczywiście z kształtowaniem się nowego obyczaju mamy do czynienia, to… pora umierać. O czym mowa? Ano o przepraszaniu za złe – bo cięte i wymierzone w naszych „nietykalnych” – słowo krytycznoliterackie. Coraz częściej obserwujemy następujący schemat: pismo literackie piórem swego recenzenta dokucza mniej lub bardziej dotkliwie książce i autorowi, po czym ów autor, względnie jego wydawca, święcie się oburza, a następnie redaktor pisma, w którym chlaszczące uwagi zamieszczono, niczym uczniak wezwany na dywanik do dyrektora szkoły, tłumaczy się po prostu. I właśnie ostatni akt tego spektaklu prawdziwie niepokoi oraz zniesmaczenie nasze powoduje. Że nie można już chlastać, że albo dobrze, albo w ogóle – w porządku, taki układ. Ale żeby od razu naczelnego stawiać na baczność i do karnego raportu wzywać? Nawet i to można zrozumieć. Jednak potulności naczelnych nie sposób pojąć. Oto dwa przykłady, jak to poważni szefowie poważnych, wydawałoby się, czasopism kładą uszy po sobie. Najpierw Tomasz Łubieński w „Gazecie Wyborczej” przeprasza Kazimierza Brandysa za tekst opublikowany w „Nowych Książkach”. Tak w tym przykładzie, jak i w następnym koronnym argumentem wezwanych na dywanik naczelnych jest kompetencja pracujących dla nich recenzentów: autor złego słowa o Robinsonie Brandysa to „historyk literatury i krytyk młodego pokolenia z Torunia, który doktoryzował się z Pańskiej (pisze Łubieński do Brandysa) prozy. Recenzentami tego doktoratu są Seweryna Wysłouch i Michał Głowiński”. Tomasz Korzeniowski – przykład drugi, w którym Teresa Walas, szefowa „Dekady Literackiej” tłumaczy się wydawcy książki Hanny Krall, czyli Ryszardowi Krynickiemu – „od lat zajmuje się kulturą żydowską i jest zżyty bezpośrednio z nią, z jej historią i oboma jej językami”. Cóż za żenada, co za upokorzenie! W jednym wypadku o klasie recenzenta świadczyć mają… recenzenci, w drugim – filosemityzm zoila, co to się przejechał po Tam już nie ma żadnej rzeki. Mniejsza o argument kompetencji. Porusza sam fakt – ten i ów zażądał wyjaśnień i – ku naszemu zdumieniu – wyjaśnienia otrzymał. Dlaczego? Może dlatego, iż żyjemy w świecie, który poszedł o krok dalej. Pisze bowiem Teresa Walas: „gdyby wszyscy wydawcy wykazywali się taką w tej sprawie gorliwością jak Ryszard Krynicki, żadna polemika literacka nie byłaby możliwa i krytyka zamieniłaby się w to, czym powoli się staje: w odbicie układów towarzyskich i działanie czysto komercyjne”. Staje się czy już się stała?

  • Wiatr zaciera ślady. W najnowszym numerze (z datą 21 stycznia 2000) „Nowożytnego Postygodnika” Wojciech Wencel kontynuuje swój likwidatorski serial. Do odstrzelenia jest – przypomnijmy – niejaki Świetlicki Marcin, poeta z Krakowa. Blisko cztery lata minęły od dnia, kiedy to Wencel zdemaskował Świetlickiego jako twórcę „specyficznej odmiany literatury dla młodzieży”. Czas leci, to i z owym rozpoznaniem coś trzeba było zrobić. Pisze tedy nasz likwidator o autorze Pieśni profana: „Marcin Świetlicki nie pisze już wierszy dla Mariuszów i Patryków z trzeciej klasy ogólniaka. Zakończył piękne dzieło edukowania młodzieży, któremu oddawał się u szczytu swojej literackiej kariery. Lider grupy Świetliki pisze dziś wiersze dla siebie, swoich poetyckich i rockowych kolegów oraz tych nielicznych krytyków, którzy interesują się jeszcze jego twórczością. Mijają lata, wiatr zaciera ślady”. To początek tekstu Wencla pt. Ocalony, martwy. Coś jakby teza, którą wszelako z trudem daje się uargumentować, ot, mieszanina presupozycji i luźnych spostrzeżeń formułowanych przez likwidatora na marginesach wierszy wypełniających Pieśni profana. Lecz cóż za pomysłowość! Czapki z głów, bo też w mnożeniu negatywnych argumentów Wencel niezrównanym mistrzem. Nawiasem mówiąc, jeden z nich – dlatego że wypowiedziany przez autora Ody na dzień św. Cecylii – zachwycił nas szczególnie: „Pieśni profana zagłuszyć mają koncert świętej Cecylii”. Już mieliśmy uwierzyć Wenclowi, że nowsza poezja Świetlickiego to liryka marna, a tu taka niespodzianka. Czyje tak naprawdę ślady wiatr zaciera? Cecylii czy profana?



  • Powrót na początek strony

    Kęsim Kęsim


    Paweł Lisicki: Jazon. Wydawnictwo „Apostolicum”. Warszawa – Ząbki 1999.
    Dramat historyczno-religijno-tendencyjny. Ponieważ bohater tytułowy jest zgreczonym Żydem, to – przy pozorach sprytu – musiał się również okazać bezgranicznym głupcem, krętaczem, rozpustnikiem, renegatem tudzież… miłośnikiem Gombrowicza („wyzwolę nasz naród od niego samego”). Jego ideowy i polityczny przeciwnik, Matatiasz, jest z kolei odważnym, silnym wewnętrznie, pełnym godności sługą Boga i Prawa. Happy endu nie ma, bo drań Jazon tak namieszał, że już nie można było wszystkiego odkręcić. Ale w finale pojawia się jutrzenka swobody (powstanie Machabeuszy), więc w sumie jest wcale optymistycznie. KU

    Wojciech Wencel: Zamieszkać w katedrze. Szkice o kulturze i literaturze. Wydawnictwo „Apostolicum”. Warszawa – Ząbki 1999.
    Wencla warto czytać. Choćby po to, by się przekonać, jak klasycysta, który wierzy w harmonię świata (w tej roli WuWu), radzi sobie z klasycystą sceptycznym (tj. Ryszardem Przybylskim). Choćby po to, żeby zobaczyć, jak zręcznie nasz autor kpi z Bartka Majzla. W tych fragmentach książki Wencel błyska inteligencją. Ale tam, gdzie nie błyska, bywa równie ciekawie. Wencla warto czytać. Choćby po to, by zobaczyć, jak adoruje sam siebie, jak się sobą zachwyca. Mój ulubiony fragment to finał pamfletu na liberalne i modernistyczne tendencje w kulturze, zatytułowanego Granice rozumu. Jak się okazuje, Wencel ma wiele współczucia dla zabłąkanych, bezdomnych i słabych filozofów czy artystów. Staje między nimi i mówi słowami Apostoła Pawła do Ateńczyków. A wszystko dzieje się w pięknym śnie: „I słyszę własny głos mówiący święte słowa, dużo szlachetniejsze, piękniejsze niż dotychczas…” My, Ateńczycy, widzimy, jaki przystojny jest Wencel w roli św. Pawła, widzimy, jak bardzo Wenclowi podoba się Wencel w roli św. Pawła, jak Wencel to loczek zalotnie podkręci, to oczkiem nie do nas, lecz do lustra strzeli. Ale cóż to? W lustrze, zamiast arcyprzystojnego apostoła WuWu, pojawia się zadowolona z siebie facjata kusiciela. Ateńczycy psykają i patrzą po sobie, ale Wojciech Wencel nie budzi się ze snu i dalej-że nóżkę spod sukni wysuwać. Na nóżce czarcie kopytko w słońcu połyskuje, ale Wojciech Wencel widzi jedynie sandałek apostoła. Śpij, dziecinko, śnij dalej swój sen. KU


    Stefan Chwin: Esther. Wydawnictwo TYTUŁ. Gdańsk 1999.
    Ależ kłopot z najnowszą powieścią Chwina! Mimo dwukrotnej lektury (pewnikiem i trzecia, i czwarta przede mną) niczego „pewnego” powiedzieć nie potrafię. Od biedy mógłbym sformułować dwie przeciwstawne opinie. Jedną w duchu Marii Cyranowicz, która zamieściła w „Życiu” recenzję pod tytułem mówiącym chyba wszystko (brzmi on Marna imitacja), drugą utrzymaną w poetyce tekstu Marka Zaleskiego. Recenzja z „Wyborczej” (Zaleski właśnie), acz wyraźnie pęknięta, pozytywna w sumie jest. Na czym ów dylemat polega? Ano na tym, że nim cokolwiek o Esther przyjdzie powiedzieć, trudnego wyboru trzeba dokonać. Otóż koniecznie trzeba sobie odpowiedzieć na kilka pytań: czy Chwin chce być Tomaszem Mannem, czy tylko się zgrywa? czy namiętność antykwaryczna i umiłowanie tajemnicy – tak jak w Hanemannie – są jeszcze produktywne, czy z przegrzaniem koniunktury mamy tutaj do czynienia? czy idzie o prze-pisanie (wielkiej powieści realistycznej XIX i XX wieku), czy o wpisanie się w wielką literaturę? czy zatem mniemania postmoderny (a czemu nie? skoro wszystko jest możliwe, można i tak!), czy raczej niegdysiejsze rygory (np. postulat oryginalności) mają tu zastosowanie? Słowem, wątpliwość podstawowa brzmi: czy to rodzaj zabawy literackiej, jakiś, całkiem udany, spektakl iluzji tudzież zręcznej imitacji, czy też to wszystko w dobrej wierze i ze śmiertelną powagą zrobione? Powtórzę: kłopot polega na tym, że i jedno, i drugie dałoby się z powodzeniem udowodnić. Lecz trzeba wybrać. Obawiam się, że będzie to wybór ideowy, uzależniony od „ideowości” tego, kto do Esther pisał będzie komentarz. Tymczasem – wybaczcie – rezerwuję sobie odrobinę czasu do namysłu; jeszcze chwila zwłoki przed dokonaniem przykrego wyboru, przykrego, bo to decyzja z gatunku „lepiej stracić rękę czy nogę?”. DN

    Salon literacki. Z polskimi pisarzami rozmawia Gabriela Łęcka. Wydawnictwo W.A.B. i „Polityka”. Warszawa 2000.
    Zgrabna książeczka, zbiór rozmów z dwudziestoma literatami, w większości – posiadaczami „wielkich nazwisk”, osobistościami, które, poza paroma chwalebnymi wyjątkami (Szymborska, Lem), udzielają wywiadów na lewo i prawo. Gabriela Łęcka dobrze radzi sobie z tą inflacją – całkiem zręcznie udaje, że nikt przed nią z „wielkimi nazwiskami” nie rozmawiał. Zbiór rozmów, jakie opublikowała „Polityka” w ostatnich mniej więcej siedmiu latach (najstarszy wywiad z Barańczakiem, z roku 1993), poprzedzony został wstępem Zdzisława Pietrasika, całość zamyka posłowie autorki Kulisy rozmów. A propos słowa wstępnego. Znalazła się tam ciekawa sugestia. Pietrasik powiada: „Ostatnio ukazało się kilka opracowań podsumowujących dorobek naszej literatury mijającego dziesięciolecia. Są to z reguły eseje i szkice krytyczne. Natomiast Salon Gabrieli Łęckiej jest pierwszą książką, w której głos zabierają sami pisarze. Jest to zarazem oryginalny portret literatury polskiej ostatniej dekady nakreślony przez samych pisarzy, czyli zbiorowy autoportret”. No właśnie, po kiego te wszystkie eseje i szkice, kiedy można zasięgnąć języka bezpośrednio u literatów. W końcu oni sami najlepiej wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi. DN


    Powrót na początek strony

    Wilczym okiem



    Do czego prównać krytyka literackiego? Do czego? Chyba do matki piersią karmiącej, która głód wiedzy zaspakaja. A do czego porównać krytyka literackiego postmodernistę? Do czego? Ano chyba do tego... (co nie tak dawno i chyba nieprzypadkowo sfotografowała we Włoszech Nan Goldin). WW



    Ta wykonana w 1936 przez Billa Brandta fotografia (pochodząca z albumu English at home) tak naprawdę przedstawia profesorów: Mariana Stalę (po lewej) i Juliana Kornhausera (po prawej) w oczekiwaniu na danie główne w postaci nowego tomu esejów Czesława Miłosza (w którym to, podobnie jak innych książkach naszego laureata Nobla ...zostały zawarte w sposób niezwykle przejmujący i oryginalny dramatyczne pytania o los współczesnego humanisty). WW





    Książki nadesłane


    Projekt wzgórza. Wydawnictwo Zielona Sowa. Lipnica Murowana, Kraków 1999.
    Noworudzki Klub Literacki Ogma i Grupa Poeci ’97. Pod red. David Megan. Cermait - Grianainech. Nowa Ruda 1999.
    Pedro Almodóvar: Patty diphusa. Świat Literacki. Izabelin 1999.
    Irit Amiel: Osmaleni. Świat Literacki. Izabelin 1999.
    Jurij Andruchowycz: Moscoviada. Powieść grozy. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2000.
    Zbigniew Masłowski, Jacek Barański: Wiersze. W. N. A.. Katowice 2000.
    Jacek Breczko: Zapiski poszukiwacza ryb lądowych. Kartki. Biblioteka Kartek. Białystok 1999.
    Ryszard Częstochowski: Liryki mordercze. Kartki. Biblioteka Kartek. Białystok 1999.
    Rafał Czoch: Grupowa psychoterapia. Wydawnictwo Autorskie Grafomania. Kraków 1999.
    Magdalena Fidecka: Great. Studio Iko. Lublin 1999.
    Michał Fostowicz: Rewolucja. SPP. Biblioteka Wrocławskiego Oddziału SPP. Wrocław 2000.
    Natasza Goerke: Pożegnania plazmy. Wydawnictwo Czarne. Czarne 1999.
    Wacław Grabkowski: Wypalacz drutu. SPP. Biblioteka Wrocławskiego Oddziału SPP. Wrocław 2000.
    Knut Hamsun: Marzyciele. Świat Literacki. Izabelin 1999.
    Adam Kaczanowski: Życie przed śmiercią. Wydawnictwo Obserwator. Poznań 1999.
    Dieter Kalka: Wszystko to tylko teatr i inne opowiadania. Obserwator. Poznań 1999.
    Danilo Kiš: Życie, literatura. Świat Literacki. Izabelin 1999.
    Andrzej Kostołowski: O niezależności malarskiej wyobraźni Jerzego Kopcia. . Poznań 1999.
    Antoni Matuszkiewicz: Vox celestis. SPP. Biblioteka Wrocławskiego Oddziału SPP. Wrocław 2000.
    Włodzimierz Pawluczuk: Wierszalin. Reportaż o końcu świata trzydzieści lat później. Kartki. Biblioteka Kartek. Białystok 1999.
    Jacek Podsiadło: Cisówka. Wiersze, opowiadania. Kartki. Biblioteka Kartek. Białystok 1999.
    Zyta Rudzka: Mykwa. Świat Literacki. Izabelin 1999.
    Christian Skrzyposzek: Wolna trybuna. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 1999.
    Josef Škvorecký: Przypadki niefortunnego saksofonisty tenorowego. Świat Literacki. Izabelin 1999.
    Eugeniusz Tkaczyszyn - Dycki: Kamień pełen pokarmu. Księga wierszy z lat 1987-1999. Świat Literacki. Izabelin 1999.
    Jerzy Wilski: Powrót z morza. Gdańskie Towarzystwo Przyjaciół Sztuki. Gdańsk 1999.
    Agnieszka Wolny: Mocno poszukiwana. Oficyna Wydawnicza Atut. Wrocław 1999.
    Irena Wyczółkowska: Wstęp do teorii jawy. SPP. Biblioteka Wrocławskiego Oddziału SPP. Wrocław 2000.



    Konkursy


    XX Ogólnopolski Konkurs Poetycki „O Laur Jabłoni”
    Centrum Kultury w Grójcu (skr. poczt. 71, ul. Piłsudskiego 1, 05-600 Grójec) ogłasza kolejną edycję konkursu poetyckiego. Warunkiem uczestwnictwa jest nadesłanie trzech wierszy o dowolnej tematyce. W związku z popularyzacją regionu organizatorom zależy, aby choć jeden tekst dotyczył Ziemi Grójeckiej. Wiersze w formie maszynopisu skompletowane w trzy zestawy, każdy opatrzony godłem, należy przesyłać na adres organizatora do 31 maja 2000 r.

    Ogólnopolski Konkurs Literacki w Legnicy
    Biblioteka miejska w Legnicy oraz redakcja tygodnika „Konkrety” ogłaszają otwarty konkurs literacki w kategoriach poezji i prozy. Opatrzone godłem zestawy 5 wierszy lub utwory prozatorskie do 15 stron maszynopisu należy nadsyłać do 31 marca 2000 pod adresem: Legnicka Biblioteka Publiczna, ul. Piastowska 22, 59-220 Legnica z dopiskiem „konkurs literacki”.

    II Ogólnopolski Konkurs Literacki im. Stanisława Jerzego Leca
    Miejski Ośrodek Kultury w Nowym Targu ogłasza otwarty konkurs za fraszkę lub aforyzm. Zachęca się do nadsyłania zestawu 5 aforyzmów lub 5 fraszek w 5 egzemplarzach. Zestawy opatrzone godłem należy przesyłać w nieprzekraczalnym terminie do 31 lipca 2000 r. na adres organizatora: Miejski Ośrodek Kultury, Al. Tysiąclecia 37, 34-400 Nowy Targ z dopiskiem na kopercie „konkurs literacki”.



    Inne Strony WWW


    "Arytmia" - http://arytmia.art.pl
    Miłosz Biedrzycki - http://www.darta.art.pl/poezja
    "bruLion" - http://ikp.ikp.pl/~brulion/brulion.html
    "Czasopisma kulturalne w Polsce" Katalog Fundacji Batorego
    - http://www.batory.org.pl/katalog
    Cezary Domarus - http://free.polbox.pl/d/domarus
    "Dlatego" - http://www.dlatego.art.pl
    "ExLibris" - http://www.exlibris.pol.pl
    "fotoTAPETA" - http://fototapeta.art.pl
    "Galeria Korpus Kulturalny Almanach Sztuki" - http://www.kk.art.pl
    "Krasnogruda", Fundacja Pogranicza - http://free.ngo.pl/pogranic
    "Latarnik" - http://www.latarnik.pl
    "Literatura na Świecie" - http://www.lns.art.pl
    "Magazyn Literacki" - http://www.wyzwania.org.pl/magazyn
    "Magazyn Sztuki" - http://free.ngo.pl/magsztuk
    "Odra" - http://www.odra.art.pl
    "Portret" - http://free.art.pl/portret
    "Raster" - http://www.darta.art.pl/raster
    "Szafa" - http://szafa.ata.com.pl/
    "Siódma Prowincja" - http://http://www.7th-province.org.pl/
    Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki - http://www.wyzwania.org.pl/magazyn/prezentacje/dycki.htm
    "Valetz" - http://magazine.valetz.art.pl

    "Kursywa" - Internetowy Magazyn Literacki - http://free.art.pl/kursywa
    Polska 2000 - http://www.polska2000.pl



    Listy do redakcji

    Szanowna redakcjo!

  • (…) Chciałbym pogratulować poziomu wydawniczego FA-Artu i niezmiennego zapału w jego wydaniu. „FA-art” to moje ulubione pismo literackie – a z rozmów z pasjonującymi się literaturą rówieśnikami (mam 18 lat) wiem, że nie jestem w tej opinii odosobniony. Myślę, że tym, co najbardziej przyciąga nas do „FA-artu” jest jego wyłączność na – proszę wybaczyć kolokwializm – niezramolenie: konkurencja albo dmie w surmy z kamienną powagą na twarzy – albo jest zbyt młoda, nieopierzona i agresywna – (chłopię ich zjada, chłopię – chciałoby się powiedzieć). Wasza gazeta jako jedyna łączy powagę osądów i wysoki tychże poziom z chadzaniem nie po utartych ścieżkach (a właściwie autostradach), ale własną drogą. (…)
    Wrzucę [jednak] kamyczek do Waszego ogródka – wiadomo, że kiedyś Kinga Dunin pochlebnie napisała o unizmie über alles Adama Wiedemanna [szkic Adama Wiedemanna Cztery powieści unistyczne był drukowany w nr nr 1 /97 „FA-artu”]. Rewanż musiał nastąpić prędzej czy później – dlaczego tylko na łamach „FA–artu”? Zaginiony fragment »Obciachu« [drukowany w nr 3/99 „FA-artu”] niestety natrętnie nasuwa mi na myśl niezbyt wysublimowaną (a bezpłatną) reklamę… Trudno bowiem nie zgodzić się, że fragment prezentowany w „FA–artcie” jest niezwykle dynamiczny i – co tu dużo kryć – po prostu „wciągający” – i to znacznie bardziej niż jego odpowiednik w tekście książki, który z kolei jest i tak o wiele bardziej interesujący niż reszta fabuły. Jednym słowem – wszystko wskazuje na zwyczajną reklamę (o Wiedemannowym wprowadzeniu [do Zaginionego fragmentu…] nie powiem nic, bo nic mówić nawet nie trzeba, tak bardzo popiera moją tezę).


  • Z poważaniem
    Piotr Czerski
    czersky@free.art.pl



    Dziękujemy za gratulacje i kamyczek, ale… Gdzie napisała pochlebnie Kinga Dunin o unizmie über alles Wiedemanna nie bardzo nam wiadomo, zaś teza o bezpłatnej reklamie wydaje się być trochę przesadzona - toż to przecież czystej wody pastisz!

    Redakcja



    Napisz do nas: fa_art@free.art.pl

    Powrót na początek strony







    Jesteś gościem
    Powrót na początek strony

    Powrót do stron archiwum
    Redakcja Nowy numer Archiwum Prenumerata Książki Strony autorów