strona główna archiwum miesięcznik
Kęsim Kęsim



Piotr Śliwiński: Przygody z wolnością. Uwagi o poezji współczesnej. Wydawnictwo Znak. Kraków 2002
W trakcie lektury dochodzimy do wniosku – opartego solidnie na sugestiach w tekście – że tytuł książki mógł brzmieć również Przygody z poezją lub Kłopoty z wolnością, zatem Przygody z wolnością są pewnym kompromisem. Jak na kompromis, to dosyć to ciekawy wybór, ważniejsze jednak wydaje się spostrzeżenie, że świat krytyka Śliwińskiego rozgrywa się między czterama abstraktami: przygodami, kłopotami, wolnością i poezją. Śliwiński nawiązuje do dobrej tradycji w pojmowaniu roli krytyka (przykład Konstantego Jeleńskiego), co oznacza, że nie chce być ani krytykiem-twórcą, ani krytykiem towarzyszącym, chciałby za to służyć intelektem wielkiej literaturze (patrz relacja Jeleński-Gombrowicz). Książka powinna więc nosić tytuł „Czekanie na poetyckiego Gombrowicza”, a nie nosi. Zadziwiające, że mając tyle odwagi i świadomości, by stworzyć celną definicję „dobrej literatury” (s. 44) uważa jednocześnie Śliwiński swoje rozważania za od-twórcze. Kompleks szarej eminencji? KCK

Wojciech Kuczok: Szkieleciarki, Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2002.
Cieniutki jest nowy Kuczok: niecałe 80 stron formatu zeszytowego, wszystkiego 8 opowiadań. Gdyby zapytać, o czym są nowe opowiadania Wojciecha Kuczoka, wyszłoby że o poznawaniu niepoznawalnego, czyli o tajemnicy narodzin i śmierci (trzeba być mistrzem, żeby nie wpaść w pułapkę banału), o przywiązaniu do rzeczy najprostszych, na przykład o miłości do kwiatów (lepiej: proste, ale szczere), o jarmarcznej osobowości naszych czasów (o!), o kłopotach z mężem, matką i zwycięstwie miłości (to niezłe), o pożałowania godnych skutkach szycia życia nie na swoją miarę i nie najlepszych życia w przyciasnym ubranku (gdzie tu sens?), o tym, jak rozum wiarę oszukał, czyli o inicjacji seksualnej po góralsku (przaśne) i o niczym – mam na myśli Lany Poniedziałek, który jest tylko i wyłącznie stylizacyjną, literacką zabawką. Oczywiście komentarz można by obudować ogólnodostępnym zestawem lektur, ale mam wrażenie, że nic nowego dla sprawy by z tego nie wynikło. O zawartości tomu najlepiej świadczą tytuły – znać Kuczoka po tytułach nie od dziś. Bo cóż to są „szkieleciarki”? Kostuchy, ale też ciarki przebiegające po plecach (czyli w okolicy kręgosłupa, a to już część szkieletu). Zabawne, prawda? A w przypadku tego opowiadania śmiesznie akurat być nie powinno. Wspomnę jeszcze Chłopowiadanie: łopowiadanie, więc stylizacja, a tu dodatkowo nagłosowe „ch”, że niby chłop gada i to nie tylko taki rolny, ale chłop w ogóle (w końcu gada o porodzie). Pięknie, tyle że za dużo sensów naraz i po prostu się gubię. Cóż, zmysł językowy czasami Kuczoka zawodzi, oj, zawodzi czasami daleko. Może lepiej by było, gdyby bardziej zaufał zmysłowi udziału (o czym wspominano przy okazji pierwszego tomu opowiadań) i pozwolił czytelnikowi doznać uczuć prawdziwych, a nie więził rzeczywistości w literackim warsztacie. Pomysły pomysłami, ale żeby te pomysły po coś były! Na koniec pochwała. Pochwała się należy autorowi za Malizm reagiczny. Raz że maestria tytułu (anagram), dwa, że choć ona artystowska, to jednak dla ludzi: jeśli tylko czyta się opowiadanie w kontekście felietonów dobrodusznie wojujących z męskim ego (patrz „Twój Styl”), każde rozwiązanie interpretacyjne prowadzi do zwycięstwa, nagroda kryje się w tytule. Można czytać, jak się chce, na przykład jako pochwałę miłości mimo wszystko (realizm magiczny) albo jako żałosny obraz męskiej nieporadności życiowej i emocjonalnej (malizm reagiczny), albo odwrotnie – jako żałosny obraz kobiety wojującej (znów malizm reagiczny). Brawo! JC

Tomasz Mizerkiewicz: Stylizacje mityczne w prozie polskiej po 1968 roku. „Poznańskie Studia Polonistyczne. Seria Literacka”. UAM. Poznań 2001.
Już sam tytuł sugeruje, że autor książki musiał się uporać z problemami dwojakiego rodzaju. Te pierwsze mają charakter teoretyczny i wiążą się z pojęciem „stylizacji mitycznej”. Jak bowiem można stylizować powieść na coś, co nie ma charakteru językowego, nie jest stylem, nie jest gatunkiem, nie jest sposobem mówienia, lecz sposobem organizacji sensu? Przyznaję chętnie, że choć Mizerkiewicz stąpa po teoretycznym (i logicznym) polu minowym, to radzi sobie zupełnie dobrze. Więcej kłopotów sprawiło mu zadanie – wydawałoby się – dużo łatwiejsze, związane z zagadnieniami historycznymi. Skąd w ogóle ten rok 1968, jakie niby ma on tutaj znaczenie? Autor pisze, że to z powodu Tadeusza Nowaka, który zaproponował nową formę mityzacji. Dlatego mitografowie z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych są tu przedstawiani jako spadkobiercy, uczniowie i kontynuatorzy autora A jak katem, a jak królem będziesz. Błąd! Punktem odniesienia dla współczesnej literatury „małych ojczyzn” jest raczej nurt kresowy. Bezpośredni impuls dała natomiast idea Europy Środka, mocno dyskutowana w prasie niezależnej lat osiemdziesiątych. Szalenie istotny okazał się również autorytet Schulza. Inne zjawiska literackie, te rodzime (np. nurt chłopski) i te importowane (Márquez, Grass), odegrały już mniejszą rolę. Szczegółowe uwagi analityczne Mizerkiewicza w wielu wypadkach wydały mi bardzo trafne, ale – niestety – zawiódł go zmysł historycznoliteracki. A czyje nazwiska (oprócz Nowaka) w książce pojawiają się najczęściej? Olgi Tokarczuk, Magdaleny Tulli, Piotra Szewca, Włodzimierza Paźniewskiego (brawo za przypomnienie Krótkich dni!) oraz – inaczej być nie mogło – Mircei Eliadego. KU

Leszek Szaruga: Węzeł kresowy. Wydawnictwo Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Częstochowie. Częstochowa 2001.
Leszek Szaruga dołączył ostatnio do grona autorów-pistoletów; to ci, którzy szybciej piszą i ogłaszają książki, niż jesteśmy w stanie książki te czytać. Przy tempie rzędu trzy tytuły rocznie zjawisko to staje się dojmujące, by nie rzec – przykre. Nie nadążamy za maszynami drukarskimi, niestety. Węzeł kresowy to zbiór szkiców poświęconych literaturze pięknej traktującej o pograniczu wschodnim. W Posłowiu autor wyjaśnia, iż zainteresowanie problematyką kresową zaszczepił mu jego szczeciński szef, profesor Bolesław Hadaczek kierujący Zakładem Literatury Współczesnej, z którym od lat Szaruga jest związany. Tytułowy zaś węzeł to tyle, co uwikłanie literatury zwanej kresową w politykę i myślenie według zaszłości. Niebezpieczne to myślenie – powiada Szaruga – gdyż podszyte resentymentem i diabelską pokusą rewizji. Autor zatem wyraźnie stoi po stronie „kresowej lekcji paryskiej »Kultury«”, czyli „wyczulenia i ostrożności”, no i kulturalizmu zamiast politykierstwa. Szaruga temat kresowy (w naszej literaturze) umieszcza w sieci relacji tożsamościowych i egzystencjalnych, pilnując, by sprawa nie zsunęła się w rejony, gdzie dyskutuje się o słuszności bądź niesłuszności decyzji Stalina. Książka składa się z dziesięciu szkiców, w tym kilku przekrojowo-panoramicznych (m.in. Obraz Polski w poezji emigracyjnej, Problem literatury kresowej w okresie PRL-u). Nie zabrakło też szczegółowych analiz i interpretacji (tu np. szkic poświęcony prozie Teresy Lubkiewicz-Urbranowicz, autorce Bożej podszewki). Imponuje swoboda, z jaką Leszek Szaruga porusza się po rozległym piśmiennictwie (od Vincenza do Huellego, od Stempowskiego do Paźniewskiego i z powrotem), zwraca uwagę nienaganny warsztat literaturoznawczy. Po prostu – kawał dobrej i (prawie) nikomu niepotrzebnej roboty. DN

Ewa Schilling: Akacja. Wspólnota Kulturowa „Borussia”. Olsztyn 2001.
Sporo pod koniec ubiegłego roku mówiło się o prozie tzw. roczników 70. Mówiło się i przegapiło się – twórczość olsztyńskiej autorki (rocznik 1971), która debiutowała w roku 1999 zbiorem opowiadań Lustro. Akacja to jej druga książka, tom prozy składający się z dwu dużych opowiadań, a właściwie mikropowieści: stustronicowego Wrzosowiska i studwudziestostronicowego utworu tytułowego. Książka sprawia wrażenie podwójnie koniunkturalnej, a już na pewno podwójnie uwikłanej w bibliotekę. Raz – autorka wędruje w odległą przeszłość i „niemieckość”, rekonstruuje rzeczywistość zawieszoną na kołku „borussiańskiego” mitu, żywotnej w Olsztynie przez całe lata 90. legendy Prus Wschodnich. Dwa – pisze pod dyktando myśli feministycznej i w zgodzie z poetyką tzw. prozy kobiecej. Bo też nadrzędnym tematem Akacji jest miłość lesbijska. Ale nie ta, które przychodzi z wyroku biologii, lecz ta, którą produkuje kultura wespół z okolicznikami miejsca i czasu. Otóż seksualna „inność” rodzi się tutaj w szerszym zamęcie tożsamościowym; tuż powojenna mazurska prowincja ze swoimi konfliktami staje się czymś w rodzaju dogodnej scenografii, zespołem dekoracji, w których rozgrywa się dramat erotycznej „inności”. Dość ryzykownie szyje olsztyńska pisarka – toż to na kilometr zalatuje specialite Marii Nurowskiej: Niemcy, Polacy, Żydzi, II wojna światowa w tle, a na pierwszym planie ostre jazdy miłosne. Słowem, Akacja Ewy Schilling została dość zręcznie spreparowana. Chciałbym się mylić, ale jakoś nie potrafię odpędzić od siebie niepokojącej myśli, iż z robotą pisarską na obstalunek mamy tu do czynienia, że proza Schilling jest skalkulowana i po prostu nieautentyczna. Choćby z tego względu, że tak niewiele w Akacji własnego głosu, mówienia od siebie i za siebie. DN


Menu miesięcznika „FA-art”



• data ostatniej aktualizacji: 05.08.2003, 22:28 •