Wydawnictwo FA-art M.K.E. Baczewski: Czy socjalizm jest biodegradowalny?
 tu jesteś: strony autorówM.K.E. Baczewski

Czy socjalizm jest biodegradowalny?

Co poniedziałek o ósmej rano, wespół z gromadą młodych ludzi, lat temu więcej, niżbym ośmielił się przyznać, na sali gimnastycznej szkoły podstawowej im. Jego Upierdliwości Narodowego Wieszcza Numer Jeden, głosem pełnym, acz demonstrując talent raczej balladowy niż hymniczny, grzmiałem wniebogłosy takie oto słowa: „Socjalistycznej, biało-czerwonej myśli i czyny, i…” (tu następuje fraza, której nie zacytuję, bo autor tekstu dał w tym miejscu słowa trudne do wyłowienia z chóralnego zaśpiewu, a ten ma swoje niwelujące prawa). W refrenie owego przeboju (zwanego Hymnem harcerskim) deklarowałem uroczyście, że udam się w bój i trud na jej zew – tj. na zew ww. socjalistycznej ojczyzny (gdyby ktoś był ciekaw), której jutro (cytuję dalej) tworzy się dziś (choć to skomplikowane), myślą i czynem mianowicie (a nie np. myśleniem i czynnością). Deklaracja jest oczywistą bzdurą. Nigdy nie byłem harcerzem. Jambiczne zakończenie sekwencji rytmicznych, zgodne z logiką fraz muzycznych, zacierało wszakże pewną część tekstu. Nie wiem, czy przez to nie zostałem ogołocony z czegoś istotnego, czegoś, co dziś pomogłoby mi zająć określone stanowisko wobec współczesności. W ten oto sposób, mocno fragmentaryczny, formowałem (by nie rzec: formatowałem) młody umysł do budowania socjalizmu, ustroju, co do którego nigdy nie miałem jakichś szczególnych pretensji, jako że socjalizm był rzeczą niewidoczną (chyba że było go widać z góry Nebo, ze szczytu Pizga, skąd – jak zapewnia Pismo – rozpościera się widok na całą ziemię, od Gileadu aż po Dan), a przy tym chyba niesłychaną (w tym ferworze rozmaitych marszów & hymnów!), a ja, jeśli już czegoś nie widzę, to, zaprawdę, powiadam wam, nie widzę. Byt określa moją świadomość aż zanadto, a co do bytu wymienionego socjalizmu, to wrazić go w świadomość nie jest łatwym zadaniem. Nic wówczas nie wiedziałem – trzynastolatek – o żmudnej mordędze stawania się bytu, ale jakaś intuicja już chyba kiełkowała. Uczono nas mianowicie, że kraj socjalistyczny to taki, który socjalizm buduje. Socjalizm, gdybyście nie wiedzieli, oznacza więc proces stawania się socjalizmu, ruch od niesocjalizmu w stronę socjalizmu, i nie ma w tym ruchu sprzeczności między bazą i nadbudową, bo dążyć do uczciwości – o ile jest to uczciwość socjalistyczna – to znaczy być bardziej uczciwym niż normalny uczciwy, a mieć ciastko – o ile jest to ciastko socjalistyczne – to znaczy mieć ciastko zjedzone przez kogoś innego.

Że socjalizmu zbudować nie sposób, lecz budować go trzeba, wiedzieliśmy o tym wszyscy. Wiedział o tym doskonale wilk, bohater sowieckiej kreskówki, archetyp chuligana-kontrrewolucjonisty z papierosem Biełomor w reakcyjnej paszczy, wiecznie i bezowocnie uganiający się za zającem socjalizmu. Wiedział o tym również pewien zapobiegliwie zabobonny naród, który wpadł na pomysł wywołania rewolucji październikowej w listopadzie.

Rzecz zaczyna się komplikować, gdy dowiadujemy się, że socjalizm można jednak zbudować, a kiedy budowla ta będzie już zadaszona (w stanie bardzo surowym), to wcale nie oznacza, że socjalizm już jest, że istnieje (naiwnością byłoby tak uważać), tylko że dąży się do wznoszenia czegoś innego, kto wie, czy nie lepszego od socjalizmu: mianowicie komunizmu. Uff…!

Socjalizm polega więc na zatarciu subtelnej różnicy między słowami „budować” i „mieszkać”. Stawanie się bytu jest bytem stawania… Kto to powiedział? Mniejsza. Pewnie jakiś impotent.

Przypomina mi się teraz jedno z sowieckich opowiadań s.f. Otóż zostaje nawiązany kontakt radiowy z inną galaktyką. „Jakże to, wy tam jeszcze budujecie komunizm?! – śmieje się do swojego mikrofonu przedstawiciel Wyższej Cywilizacji. – My już dawno zbudowaliśmy. Teraz budujemy…” Trzy kropki oznaczają, że kontakt w tym miejscu się urwał. Przedstawiciel Cywilizacji zapewne miał na myśli: „budujemy buduar”.

Socjalizm ma jeszcze jedną cechę nadprzyrodzoną. Jeżeli chcemy wybudować ponownie wzniesioną już budowlę, musimy ją uprzednio zburzyć. By ułożyć po raz drugi ten sam pasjans, wpierw należy roztasować karty. Socjalizm nie wymaga prac rozbiórkowych. I wcale nie dlatego, jakoby już u zarania miał on być materią zetlałą. Problem jest znacznie bardziej skomplikowany.

W tym samym czasie, gdy Francuzi, Niemcy i Polacy ogłaszali kolejne numerowane republiki, rzeczypospolite i rzesze, Rosjanie wykazali się taką oto niezręcznością. Na XVII zjeździe WKP(b) w 1934 roku Józef Stalin, niedoszły protojerej i poeta w stanie spoczynku, ogłosił przerażającą wiadomość: w Związku Sowieckim został zbudowany socjalizm. Nie oznacza to, że po 17 latach stwarzania nowego ustroju naród sowiecki może pozwolić sobie na circa 10 lat leżenia do góry pełnym brzuchem. Nadeszła bowiem pora na budowę komunizmu, ustroju, w którym każdy będzie miał zaspokojone potrzeby (pedofil, czekista i dysydent). Czy wilk z kreskówki będzie miał zaspokojone potrzeby? Zastanowimy się nad tym przy innej okazji. Nie obchodzi mnie, jakie były symptomy i parametry, paradygmaty i wytyczne tychże ustrojów. Interesuje mnie coś innego. Mianowicie w 1959 roku, na zjeździe nr XXI (ale już KPZR), Chruszczow ponownie ogłasza to samo, co 25 lat wcześniej ogłosił Stalin – że socjalizm jest gotów i pora zakasać rękawy do wznoszenia komunizmu. Rzecz w tym, że ten ostatni uczynił to, nie anulując uprzednio dekretu poprzednika. Socjalizm nie został odwołany. Nawet jeśli w słynnym referacie z 1956 roku Chruszczow piętnował epokę stalinizmu jako okres błędów i wypaczeń, nie dał wszakże do zrozumienia dość jednoznacznie, że zjazd 34 roku nie był nieomylny i że socjalizm Stalina należy uznać za czczą fatamorganę. Czym należy tłumaczyć to lekkoduchostwo? Tę zabawę w kotka i myszkę ze społeczeństwem? Ten brak elementarnej dyplomatycznej przezorności? Wszak można było ogłosić zakończenie budowania jakiegoś tam drugiego socjalizmu i początek budowy drugiego komunizmu. Co stanęło na przeszkodzie? Przypuszczać ani śmiem, ani nawet zamierzam.

Widzimy jednak, że z socjalizmem jest tak samo jak z owym mechanicznym zającem na wyścigach chartów: im szybciej za nim gonią, tym szybciej ucieka. Ale na tym przecie nie koniec: socjalizm okazuje się także owym króliczkiem, którego powinno się raczej ścigać, niż łapać. Po trzecie: socjalizm jest również Prosiaczkiem, bo im bardziej zaglądamy do jego domu, tym bardziej go tam nie ma i tym bardziej dom Prosiaczka przestaje być domem Prosiaczka, i w końcu nie jest on już jakimkolwiek domem, a nasze zaglądanie – w miarę przyrostu zaglądania – traci wszelki sens, bo im bardziej właśnie zaglądamy, tym mniej nasze zaglądanie jest zaglądaniem, a tracąc stopień po stopniu postać zaglądania, zaglądanie do domostwa Prosiaczka socjalizmu staje się coraz bardziej oglądaniem za socjalistyczną Eurydyką, której ex definitione tym bardziej nie ma, im bardziej człek się za nią ogląda.

I tak oto budowanie socjalizmu oznacza w rzeczywistości wznoszenie takiego domu dla Prosiaczka, w którym nie odnajdziemy śladów obecności Prosiaczka, a nie odnajdziemy ich tym bardziej właśnie, im bardziej dom jest zbudowany. Budowanie socjalizmu jest też łapaniem kwantowego króliczka, a ponadto oglądaniem się za kwantową Eurydyką – wszystkie te zjawiska tracą sens w miarę nabierania konturów i płacą konturami za przybytek sensu.

Czym jest socjalizm? Odpowiedzieć na to pytanie i łatwo, i trudno. Z jednej strony to zbiór Prokrustowych teorii społecznych, z drugiej zaś – socjalizm to Feniks, któremu normalnie znudziło się wstawać z niehigienicznych popiołów, powziął więc postanowienie, że odtąd będzie się odradzał z tego samego Feniksa. Dla kogoś kierującego się tak jak ja wrodzonym poczuciem absurdu zrozumienie istoty socjalizmu nie nastręcza większych problemów. Alegoryczne modele budowniczych socjalizmu znajdziemy w Tartarze, najniższym kręgu piekieł greckiej mitologii: Tantal to Czapajew, Syzyf to Pawlik Morozow, Danaidy to brygada przodowników pracy.

Socjalizm, domostwo Prosiaczka, jest niezamieszkałym domem wszystkich bezdomnych – mieszkańców owych wsi, których nie zgasi nic oprócz pożaru, i jeszcze owych mieszczan, których nie nasyci nic z wyjątkiem głodu.

Z powyższego paradoksu można wysnuć intrygujące dociekanie ewangeliczne: kto w socjalistycznym państwie będzie chciał zachować dom, ten go utraci; kto zaś podejmie wszelkie starania, żeby się go pozbyć, ten domostwo właśnie zachowa. To samo powiemy o głodzie. Socjalistyczny głód stanowczo trudniej nasycić, jeżeli zabieramy się za to o głodzie. Więc może rację miał święty Augustyn: pozostańmy na swoich miejscach.