WYDAWNICTWO FA-art   Start START   Książki KSIĄŻKI   Kwartalnik KWARTALNIK   Archiwum ARCHIWUM   Strony Autorów STRONY AUTORÓW   Redakcja REDAKCJA
 tu jesteś: nr 73, maj 2004OSTASZEWSKI

O NOWEJ WARSZAWCE TO PIOSNKA…

…o nowej Warszawce to słowa. A właściwie cała masa słów, by nie powiedzieć kupa. Niech tak zostanie: cała kupa słów. W końcu od czasu kariery Kuczokowego Gnoju lekkie skatologizmy są w modzie. Trendy są też katastrofy w zakończeniach powieści, pożary, wybuchy, masakra i zapadanie się w gnoju, jakby trzeba było kilku lat, żeby milenijne pieśni wreszcie zabrzmiały w prozie mocnym głosem. A teraz, proszę, na dodatek dostajemy jeszcze Apokalipso Maxa Cegielskiego, zagładę sprzedawaną jak topowy produkt, „sabotaż mentalny” mający zniszczyć zgniły i zbutwiały Zachód. A my właśnie wchodzimy do Unii, zaczynając od Święta Pracy, czyli kilkudniowego lenistwa, kolejnego długiego weekendu. Czyż to nie symboliczne…

Piknął telefon. Dostałem smsa od mojej odwiecznej, acz nieoficjalnej narzeczonej: „Dojezdzam do Warszawy. A ty, jesli piszesz, a pewnie piszesz, zachowuj dyscypline. Calus”. A właśnie, że nie, będę uprawiał clubbing intelektualny, będę zmieniał tematy jak knajpy i popijał wymyślne driny, będę się gibał delikatnie w rytm muzy miksowanej przez najlepszych MC. Taki MC Fonem, „zainspirowany dodatkowo wielkim dżointem” (tako rzecze Max), mógłby, wykorzystując porysowane winyle z lat 50., zaśpiewać rozkołysanym głosem: „O nowej Warszawce to piosnka, o nowej Warszawce to słowa, jest taka trendy i piękna, i nowa jak Warszawka nowa”. Milutkie nawiązanie do radosnych czasów budowy nad Wisłą jedynie słusznego ustroju. Zakładam czerwoną koszulkę z podobizną Che Guevary i idę prosto do knajpy, która zwie się „Propaganda”.

Dawno, dawno temu, choć wcale nie za górami, za lasami, tylko tuż pod bokiem, młodzi przodownicy pracy w białych koszulach i czerwonych krawatach walczyli na budowach Nowej Huty i w tym podobnych miejscach o nową, lepszą, bardziej świetlistą przyszłość dla nas wszystkich. Stali się bohaterami rozlicznych pieśni i równie licznych powieści produkcyjnych. Ale ich czas szybko się skończył. Z budowania lepszej przyszłości niewiele wyszło, a pieśni i powieści o budowniczych poszły w zapomnienie. Po latach znowu budujemy nową, lepszą, bardziej świetlistą przyszłość, tyle tylko, że tym razem głównym placem budowy jest Warszawa, przodownicy zamiast czerwonych krawatów mają czerwone szelki, a każdy zabiega wyłącznie o własne dobro. Warszawską budowę kapitalistycznego raju z zapałem równym autorom produkcyjniaków opisują prozaicy. Najpierw Marek Nowakowski przedstawiał Warszawę jako bazar, na którym biznesmeni w niedopranych białych skarpetkach rozkręcali niewielkie interesiki. Potem Piotr Wojciechowski i Andrzej Stasiuk opiewali drobne płotki interesów, dręczone przez mafijne ośmiorniczki, które z podstołecznych mieścin przypełzy aż pod Pałac Kultury. A teraz…

Telefon znowu piknął. Moja odwieczna donosiła z Warszawy: „Wlasnie skonczylam prowadzic warsztat. Masakra!!! Sami przemadrzalcy, którym się wydaje, ze pozjadali wszystkie rozumy. Calusy-wielgusy!” Zapomniałem uprzedzić moją odwieczną, acz nieoficjalną narzeczoną, że w Stoliczce rządzą teraz szczeniaki wyścigowe, pewne siebie, agresywne i zażarte. Albo starannie wystylizowani cool goście, którzy chodzą tylko do modnych klubów, kupują ciuchy tylko w modnych sklepach, czytają tylko modne w danym sezonie powieści. A teraz sami wzięli się za pisanie książek. Bo dlaczego nie? Przecież to doskonały sposób na lans, prosta jak szczątkowa polska autostrada droga do zdjęć w kolorowych pismach i podziwu kumpli z Warszawki (i z Krakówka, oczywiście). Agnieszka Drotkiewicz wydała Paris London Dachau, a Cegielski Apokalipso (a jest jeszcze Miasto utrapienia Pilcha, ale to już inna Warszawka, inne knajpy, inna sfera – właściwie: stratosfera – autopromocji). Drotkiewicz i Cegielskiego czyta się lekko, łatwo i przyjemnie, ot, trochę ponad sto stron, które można łyknąć wieczorkiem po pracy, ale nawet siedząc w knajpie przy kawie czy piwie. A pewnie Drotkiewicz i Cegielski pisali je również bez trudu i mozołu, tu skubnęli cytacik, tam podpatrzyli jakiś motyw, w końcu, było nie było, Warszawka trochę czyta, trochę się orientuje, trochę wie. Lekko, łatwo… tak. Ale czy przyjemnie? Już tytuły ostrzegają: będzie nieprzyjemnie, będzie hardcorowo, bo przecież w stolicy, gdzie awangarda młodzieży pracującej i uczącej się żyje na maxa, nie ma stanów pośrednich. Basia Niepołomska z Paris… została porzucona przez faceta. Zdarza się. Ale dla niej „porzucenie jest jak obóz koncentracyjny”, jak emocjonalna zagłada. Ta wyrafinowana studentka-intelektualista, która przeczytała wszystko od Barthesa po Masłowską, słuchała wszystkiego od Chata Bakera po Pidżamę Porno, nie umie poradzić sobie z odrzuconą miłością i ponoć cierpi nieziemsko. Co nie przeszkadza jej w zaliczaniu – z przyjemnością – imprez, na których wypada być, zachłystywaniu się nazwami firmowych produktów, które koniecznie trzeba mieć, aby nie wypaść z obiegu, aby być „trendy a nie passé”. Julek z Apokalipso też cierpi: żona go oszukała i zostawiła, a na dodatek zakochał się w połowicy własnego osobistego brata. Ale to nie wszystko, Julek pracuje jako dyrektor kreatywny w agencji reklamowej, uznawany jest za jednego z lepszych fachowców w branży. Zarabia świetnie, ale ma wyrzuty sumienia, że przyczynia się do ogłupiania ludzi: „Miał niejasne wrażenie, że koniec świata i tak nadchodzi, przyśpieszany przez wszystkie dzieła jego i jemu podobnych”. Czy próbuje zaprotestować przeciw wilczemu kapitalizmowi i sączącej się z mediów głupocie, czy wyjeżdża na głęboką wieś, by uprawiać warzywa i kontestować system? Nic z tych rzeczy, Julek z kolegą zakłada własną firmę reklamową, a zapomnienia i szczęścia szuka w ramionach żony brata (w tle majaczy wizja przyjemnego domku z ogrodem, po którym hasają małe Julki i duże psy).

Czytam te powieści i nie potrafię przejąć się rozterkami bohaterów, nie wierzę w ich problemy, nie umiem potraktować ich poważnie. Obóz koncentracyjny? Apokalipsa? Ja w tych powieściach widzę niezbyt ciekawe przygody złotej młodzieży czy przodowników pracy kapitalistycznej, ludzi nieźle ustawionych w życiu, albo takich, którzy już niedługo nieźle się ustawią. Ludzi, którzy rozdymają do monstrualnych rozmiarów zwykłe kłopoty uczuciowe. Kocha? Nie kocha? Czemu to dla nich takie ważne? Bo to jedyna rzecz, której nie można kupić (wiem, że wyjdę na staroświecko sentymentalnego) w firmowym sklepie z trendy gadżetami. W gruncie rzeczy te teksty, tak jak socrealistyczne produkcyjniaki, mają tylko jeden cel: propagandowy; pisane są ku chwale i sławie kumplowskiej Warszawki.

Odebrałem kolejnego smsa: „Masa ludzi na ulicach i w knajpach. A kawa po 10 zl. Ja chce do domu!”. Wracaj, wracaj, z dwojga złego o Warszawce lepiej czytać, niż w niej być.


data ostatniej aktualizacji: