WYDAWNICTWO FA-art   Start START   Książki KSIĄŻKI   Kwartalnik KWARTALNIK   Archiwum ARCHIWUM   Strony Autorów STRONY AUTORÓW   Redakcja REDAKCJA
 tu jesteś: nr 89, wrzesień 2005Baczewski

O SPRZĘŻENIU ZWROTNYM I PODWÓJNYM PRZECZENIU

Wszyscy wszystko wiedzą – dziękuję za takie sformułowanie. Już prędzej można by powiedzieć, że nikt nic nie wie. Ale to również nie byłoby tak do końca prawdą. Nikt wie więcej, niż można by się spodziewać. Nikt wie wszystko; nie tylko wszystko; nikt wie znacznie więcej niż wszystko.

Tylko pod jednym warunkiem: nie w naszym kraju.

Weźmy na przykład takie seriale. Wszyscy w naszym kraju oglądają seriale. Paskudnie, prawda? Dlaczego rodacy marnują czas na telewizję, skoro mają tyle innych kulturalnych rozrywek? Są muzea, galerie sztuki, są budki z piwem, a rodacy bez przerwy przy ekranach. Dlaczego?

Gdyby zapytać statystycznego widza jednego z popularnych seriali, dlaczego go zaczął oglądać, odpowiedziałby tak: usłyszał gdzieś, że wszyscy oglądają. Ogląda, bo inni wokół trąbią, że oglądają, a więc czyni to ze względu na potrzebę uczestnictwa we wszystkim. Nie daj Boże być wyrzuconym za burtę rzeczywistości, tego statku, co wiezie wszystko.

Nawiasem mówiąc, z tymi wszystkimi, co oglądają seriale, to tak samo, jak z tym statystycznym Polakiem: statystyczny Polak ma półtora dziecka. A czy ktoś z was widział na oczy półtora dziecka?

Albo z innej beczki: załóżmy, że przychodzi do wyborów. 60% wyborców głosuje na Iksa. A jeśli zapytać ich, dlaczego głosowali na Iksa, odpowiedzą: bo sondaże przedwyborcze podawały, że 60% głosowałoby na Iksa. A czemu tak podawały sondaże? Bo ich uczestnicy przeczytali o tym w poprzednich sondażach.

Albo weźmy coś takiego: kobiety czytają czasopisma kobiece. Niby wszystko proste. Logiczne to i uzasadnione, słuszne i prawdziwe. Tylko pisma kobiece wiedzą, co interesuje kobiety. Ale skąd niby kobiety wiedzą, które czasopisma są kobiece, a które nie? Właśnie: powiedziano im, że wychodzą pewne pisma, traktujące o sprawach, które interesują kobiety.

Pozornie to czysta gra i nic więcej. Pisma kobiece piszą o sprawach, które interesują kobiety; kobiety interesują się sprawami, o których piszą pisma kobiece. Ale w którymś miejscu to perfidne błędne koło trzeba zamknąć: co było pierwsze? Sprawy czy pisma? Problem w tym, że nie wiadomo co.

To zjawisko w psychologii nosi nazwę: sprzężenie zwrotne. Jego działanie najlepiej wyjaśnić za pomocą przykładów: jeśli zawodnik wygrywa zawody, to przybywa mu kibiców, jeśli natomiast kraj zaczyna wygrywać wojnę – przybywa mu sojuszników. Tak działa sprzężenie zwrotne. Psychologia wydzierżawiła ten tajemniczy termin od cybernetyki. Nie wnikam, czy tantiemy od dzierżawy pojęcia faktycznie wpływają na konto ZAiKS-u. Interesuje mnie coś innego. Otóż działanie tej dziwnej niwelującej aparatury, jaką jest sprzężenie zwrotne, przypomina w praktyce pewien błąd logiczny: petitio principi. Ów szkaradny błąd w rozumowaniu polega mniej więcej na tym, że przyjmuje się wniosek rozumowania za jeden z argumentów. Najpopularniejszym wcieleniem petitio principi byłaby nierozwiązywalna kwestia domniemanego pierwszeństwa jajka albo kury, który to dylemat można rozstrzygnąć tylko tak: wpierw była kura Diogenesa, a potem jajko Kolumba.

Heraklit rozwiązałby ten problem inaczej: były razem. Jajko i kura; sprawy, którymi interesują się kobiety, i pisma traktujące o tych sprawach; seriale i ich widownia. Ale ja nie o tym.

Weźmy teraz na tapetę takie zdanie: nikt w Polsce nie czyta książek. Fatalnie, prawda? Ale z drugiej strony, jeśli wszyscy oglądają seriale, to co w tym dziwnego, że nikt nie czyta? Lecz z trzeciej jeszcze strony: czy ktoś z was widział nikogo? Tego nikogo, który nie czyta książek?

Za to, że ten nikt nie czyta książek i że jest takim, za przeproszeniem, niewykształconym ćwokiem (by nie rzec: jełopem); za to wszystko ponosi winę polska gramatyka. Tak, to ona odpowiada za tego leniwego nikogo. W Anglii na przykład nikt ma tyle samo do roboty, co i ktoś; w Polsce – może sobie do woli nie robić nic.

Jest nawet takie angielskie przysłowie (zresztą bardzo je lubię): one must do his duty. Można je mniej więcej przełożyć tak: każdy musi wypełnić swój obowiązek (albo: „robić swoje”; po przyjrzeniu się skarbnicy rodzimych przysłów, okaże się, że u nas tylko czas robi swoje). Ale mniejsza z tym. Gdybyśmy teraz postarali się zanegować wniosek płynący z przysłowia i powiedzieć, że nikt nie musi wypełniać obowiązków, po angielsku zabrzmiałoby to tak: nobody must do his duty. Zdanie, przełożone słowo w słowo, wygląda następująco: nikt musi wypełniać swój obowiązek. Cały problem w tym, że w języku angielskim nie tylko każdy, ale i nikt musi wypełniać obowiązki.

I to jest, moi mili, tak wielka wszystkość wszystkich zaangażowanych w poczucie bycia częścią wszechobejmującej nieskończoności, wszechjedności wszelkich wszechrzeczy, że nikt tego sobie nie wyobrazi, jeśli nie przyłoży się do nauki obcych języków. W polszczyźnie nikt nie chce nic robić i nikt go do roboty nie zapędzi. W angielszczyźnie – nawet nic trzeba robić. Nie ma zmiłuj się. Tak więc nasz zapracowany bohater, czyli nikt, musi czytać, pisać, wsiadać do samochodu. Wszystko musi robić, a jeśli jakimś wypadkiem nic nie ma do roboty, co się pewnie rzadko zdarza, nawet to nic musi robić. Taki z niego pracowity gostek, że jak przychodzi do remontu mieszkania, to sam nie ma na to czasu i musi najmować do roboty Polaków. Stąd biorą się potem inne przykre zaszłości, bo po wyremontowaniu mieszkania wynajęty Polak przychodzi do naszego nikta i powiada: „Nikt nie zapłacił! (nobody has not paid)” A nikt na to: „Jak to? Nikt zapłacił! (nobody has paid)” A Polak: „Nikt nie zapłacił!” A nikt: „Nikt zapłacił!” Tak się zaczynają międzynarodowe konflikty.

A to się nazywa zasada podwójnego przeczenia. To znaczy mniej więcej tyle, że w ukochanej polszczyźnie można zaprzeczyć i podmiotem, i orzeczeniem; w angielszczyźnie zaś – albo jednym, albo drugim.

Otóż właśnie dzięki temu małemu językowemu hokus-pokus można chwalebnie uratować naród od intelektualnej zagłady. Przecież w naszym kraju tylko nikt nie czyta książek. Reszta zaś – czyta! Pięknie jest żyć w kraju o zerowym analfabetyzmie.

Morał będzie taki (bo oczywiście musi być morał), że rzeczywistość od nierzeczywistości dzieli cieniutka kreseczka, coś, co w gramatyce nazywa się prefiksem. I jeszcze jedno: kiedy pierwsza wydaje się najbardziej zakorzeniona, wtedy akurat najbliżej do drugiej.

Przeciwieństwa się przyciągają, albo precyzyjniej: szeregowiec bardziej przypomina generała niż kaprala.


(1 września 2005)


data ostatniej aktualizacji: