Adam Wiedemann: Sceny łóżkowe. Korporacja Ha!art. Kraków 2005.

Ukazał się kolejny sennik w naszej literaturze, gdybym był zwolennikiem niejakiej Sagan Francoise (kto wie, czy głośny sukces jej powieści, wydanej w Polsce dwa lata po francuskiej premierze, nie jest związany z partyjnym dygnitarzem Stanisławem Kociołkiem; to znaczy z jego nazwiskiem, a nie niechlubną a późniejszą działalnością), zatem gdybym był zwolennikiem jej złotych myśli, napisałbym: kolejny sennik, nudny jak wszystkie poprzednie. Ale nie jestem zwolennikiem, więc nie napiszę, że nudny; owszem, ciekawy. Z tym że nie mam zamiaru, zgodnie z odwieczną tradycja, z ową ciekawością śledzić motywów powtarzających się w snach Wiedemanna, mnie ciekawość wzięła, dlaczego autor śni osoby głównie po nazwisku, czy ewentualnie przezwisku, i dlaczego na końcu jest indeks tych nazwisk. Podejrzenie, że to sprytny sposób na zwiększenie sprzedaży oraz wzmocnienie legendarności autora oddalam, to możliwe jako skutek uboczny, jednak o tak tanie chwyty akurat Wiedemanna bym nie posądzał. Zaczem? Skąd ten indeks? Ach, bo to książka o tym, czego wprost powiedzieć się nie da, gdyż gromy by na głowę autora spadły; ilekroć zachodzi taka obawa, tylekroć stareńka konwencja snu jest odświeżana – toż to, proszę pani, nic – sny, ale kto wie, ten wie. Zaczem? Czy chodzi o sytuację, którą implikuje proste, acz pełne treści stwierdzenie „chłopiec, całkiem ładny, mówi, że chciałby ze mną zamieszkać. Zakochujemy się w sobie natychmiast (...)” (s. 101). Nie, gdyż Wiedemann snuje inne opowieści niż Michał Witkowski. Czy lepsze? To zależy w czym, jeśli brać pod uwagę oderwanie od rzeczywistości, to sceny łóżkowe Wiedemanna są na pewno o wiele bardziej abstrakcyjne. I – jako takie – w ogóle mogą mi się podobać. Zaczem? Idzie o rodzinę. Wiedemann według mnie napisał książkę o alternatywnej rodzinie, to znaczy, o alternatywnym sposobie zakorzeniania się w społeczeństwie, którego to sposobu uprawianie seksu w jednej, i tylko jednej, jaka by nie była, konfiguracji, nie jest fundamentem. Sądząc po indeksie na końcu książki, szeroko i głęboko się Adam Wiedemann ukorzenił, to znaczy rodzinę wybrał sobie niczego sobie. Mamie by się to pewnie nie spodobało...


data ostatniej aktualizacji: 2005-11-23 23:36:31.95439