Wydawnictwo FA-art M.K.E. Baczewski: O RÓWNĄ CZCIONKĘ DLA WSZYSTKICH PIERDÓŁ
 tu jesteś: strony autorówM.K.E. Baczewski

O RÓWNĄ CZCIONKĘ DLA WSZYSTKICH PIERDÓŁ

Nie jestem lojalnym telewidzem. Nie wiem nawet, czy niestety, czy nie niestety. Zdecydowanie wolę czytać książki – najlepiej z zakresu literatury. Medium to, trzeba przyznać, recesywne i z natury rzeczy wykluczające nas, czytelników, z udziału w debacie publicznej. Nie dziwota więc, że ilekroć udaje mi się dopatrzyć czegoś interesującego na szklanym ekranie dominującego medium, chełpię się spostrzeżeniem na prawo i lewo. Oto rezultat jednej z takich obserwacji.

Ostatnio wpadła mi w oczy telewizyjna reklama pewnego (chyba jednak niepewnego, skoro ucieka się do takich chwytów) banku. Sens spotu można by sprowadzić do następującego logionu: „My wszystko drukujemy jednakową czcionką”.

Kwestia rozmiarów czcionki to dla kultury zagadnienie – jak mi się widzi – prymarne. Nie może być ona zbyt mała ani zbyt wielka. Przykład Biblii spisanej w woluminie wielkości paznokcia byłby tu dobrze znanym, lecz – jak na nasze potrzeby – zbyt mało spektakularnym frazesem. Nadmienię więc, że wszyscy żyjemy na planecie, która opisuje wokół macierzystej gwiazdy znak będący symbolem ludzkich wysiłków – „0”.

Czy więc kultura, której bynajmniej nie lwią, ale i nie pluskwią częścią są umowy kredytowe, powinna być pisana jednym krojem czcionki? Czy też można w tej materii pozwolić sobie na niejaką dywersyfikację: tu nonparel, ówdzie non parol, tam i sam wołowe bukwy, a jeszcze indziej – kursywa, Haettenschweiler albo po prostu bykowiec?

Dalej idąc: czy na marginesie lichwiarskiej publikacji uchodzi zostawiać miejsce na tekst nie do odcyfrowania przez osoby tknięte zaawansowanym dalekowidztwem? (Tekst, który brzmiałby następująco: „Czyś ty Zdzisiu, czyś ty Franiu, oskubiemy ciebie, draniu!”)

Czy kulturę można pisać większą lub mniejszą czcionką? Innymi słowy: czy pojęcia takie jak piękno, dobro, prawda – w ogóle mogą być stopniowalne? Wszystko to są problemy najwyższej wagi i, jak to się mówiło za czasów stanu wojennego, nie do rozwikłania w godzinach przedpołudniowych.

Są jednak w naszym życiu rzeczy jawnie duperelne. Tym należałby się petit (użytkownikom edytorów tekstu niemającym wspomnień z prehistorii drukarstwa podpowiadam: petit, czyli 8 punktów drukarskich, czyli 8 razy 1/72 cala, czyli 3,008 mm. wysokości). Istotnych spraw jest także mrowie. Problem w tym, że składają się one z wielkiej ilości spraw nieistotnych. Na przykład jedyny w żywocie, nasz osobisty ślub to istne kłębowisko wyświeżonych ponad granice rozsądku samochodów i butów, sterty rolek do fotoaparatów czy wreszcie beztroska ciżba bakterii w weselnym tatarze, ustosunkowanych do całej imprezy co najwyżej pornograficznie.

Istotę rzeczywistości można rozpatrywać z dwóch pozycji: mikrokosmosu oraz makrokosmosu. Obydwa punkty widzenia ukazują nam nasz byt jako jałowy, zbędny i skazany na całkowitą inercję. Ale trzeba przyznać, że ukazują jednak – za każdym razem inaczej.

Biorąc pod uwagę zawrotną perspektywę skali makrokosmicznej – ów raj przybliżeń i uproszczeń – tracimy z pola widzenia wszystkie szczegóły, z jakich składa się nasze życie.

Dla obserwatora przyglądającego się światu z ograniczonej perspektywy mikrokosmicznej każdy niebotyczny gmach (a jest nim prawie wszystko) składa się z niezliczonej ilości drobiazgów.

Oto dlaczego my, ludzie, jedną nogą stoimy na twardym gruncie, drugą tymczasem bezskutecznie próbujemy dotknąć dna nicości. Nie ma co się czarować. Tak działa Matrix.

Problem tkwi więc nie w wyborze między kulturą niską, której z mocy rozsądku należałaby się zredukowana czcionka, a wysoką – której automatycznie przyznajemy prawo do wytłuszczonej majuskuły – lecz między istnieniem a nicością. Albo raczej w tym, że wyboru nie ma. A choćby nawet i był – to nie ma kto wybierać. Czyżby więc mała czcionka miała być ważniejsza niż wielka? Lepiej dopasowana do rozmiarów naszego mizernego bytowania?

Wolałbym nie aspirować do roli socjoproroka. Fucha to niewdzięczna i ostatnimi czasy oblegana jak, za przeproszeniem przezacnego czytelnika, publiczny sraczyk w Krynicy Morskiej w sezonie wakacyjnym. Niechaj więc poniższa teza będzie potraktowana jako nieśmiała sugestia.

Czy nie jest tak, że wszystko, co istotne, przeniosło się ciupasem do przypisów? I – co za tym idzie – zredukowało rozmiar czcionki? Coś mi się zdaje, że najudatniejszą metaforą obrotu treści istotnych we współczesnej debacie publicznej jawi się standardowa umowa na świadczenie usług telekomunikacyjnych. Jeśli coś tam zostało wydrukowane wytłuszczoną dwunastką (cycero; 12/72 cala; 4,512 mm.), to można mieć pewność, że to błahostka. Natomiast wszystko, co ważne, przeczytamy w przypisach. Drobnym maczkiem. Mówiąc w wielkim uproszczeniu, znajdziemy tam wszystkie nasze, Abonenta, obowiązki, kary umowne za ich nieprzestrzeganie et caetera. Wielkie, kolorowe litery reklamowych plakatów obiecywały nam złote góry darmowych minut; tutaj, w zapadłym zakątku przedstawionej nam do podpisania umowy, dosłownego znaczenia nabiera stare przysłowie: cum grano salis.

Logika tej marginalizacji treści fundamentalnych jest – wbrew pozorom – oczywista: wynika ona z podstawowej idei liberalnej demokracji. Prawa obywatelskie są z natury rzeczy ograniczone przez obywatelskie obowiązki i jedynie z tych ostatnich można korzystać do woli. Mówiąc prościej: prawa to coś, z czego nie ma obowiązku korzystać; natomiast obowiązki – coś, czego nie ma prawa nie wypełnić.

Zdaje się jednak, że dywersyfikacja rozmiarów czcionek w dokumentach, produkowanych przez rozmaite instytucje, wydaje się zbyt daleko posunięta. Któż z nas nie otrzymał zdumiewającego zawiadomienia o wygranej (tekst zawiadomienia pogrubioną dwunastką) z niewielkim przypisem na marginesie (anemiczną czwóreczką; czyli diamentem – 4/72 cala; 1,504 mm.), przypisem uściślającym, iż przedmiotem owej wygranej jest właściwie sama szansa na wygraną?

Gdyby ogłosić – pro domo sua – plebiscyt na rekord krajowy, obstawiłbym znaną aferę z fakturami wzywającymi do uiszczenia należności za umieszczenie nazwiska abonenta w książce telefonicznej (faktura wypisana pogrubioną dwunastką, np. 372,56 PLN*) i odsyłaczem do przypisu (anemiczną czwóreczką): „*płatność nieobowiązkowa”. Zaiste, ktoś, kto padł ofiarą takiego rozboju, może spać spokojnie, albowiem jego drogi są proste.

Czy nie należałoby więc zunifikować czcionki? Jeśli już taplamy się w bagnie indyferentyzmu, to czemu by nie ujednolicić tekstów? Byłoby to słuszne, zbawienne, pragmatyczne i parlamentarne. Słowem: i sprawiedliwości zadość, i prawu ogarek.

Czy jednak nie jest tak, że nawet w najbardziej egalitarnym społeczeństwie tekstów komuś tam jeszcze – i czemuś – nadal należy się edytorska sublimacja w postaci wyróżnionej czcionki? Temu rozstrzelenie, tamtemu pogrubienie; temu majuskuła, tamtemu kapitaliki; temu podkreślenie, tamtemu inicjał? Nie wspominając o cudzysłowach czy kursywie? Trudno i darmo. Jest coś beznadziejnie wypłaszczającego w edytorskiej urawniłowce.

Różnica wielkości czcionki ma w demokratycznym społeczeństwie głębokie znaczenie terapeutyczne. Czyż w końcu nazwisko moje (do weryfikacji pod tekstem felietonu) zaprawdę nie jest warte każdych pieniędzy? Niezależnie od tego, gdzie je publikują – niechby na łamach książki telefonicznej?

Czyż nie jestem godzien wysokiej wygranej pieniężnej, skoro bez dłuższego namysłu potrafię rozwiązać tę oto skomplikowaną zagadkę: „Czy jest Pani/Pan zainteresowana/y otrzymaniem wysokiej wygranej pieniężnej? Proszę zaznaczyć właściwą odpowiedź: A. Tak, B. Nie”?

Geniuszom należy się coś od losu. Z całym szacunkiem dla kolekcjonerów dziewiętnastowiecznych publikacji. Minęły bezpowrotnie czasy, kiedy to czcionki szły pod zecerski strychulec. Do ogródka tropicieli teorii spiskowych: na stanowisku nadzorcy publicystycznego sumienia naszej epoki zecer zastępuje cenzora.

Czy jednak cały ten wywód nie jest efektem pewnej nadinterpretacji ze strony autora? Czy aby nie wysnuwa on zbyt śmiałych wniosków, łącząc sprawę banalnych mistyfikacji finansowych z abstrakcyjną diagnozą kulturową? Rzecz w tym, że z analogicznymi sytuacjami spotykamy się na łamach prasy, i to jak najbardziej kulturalnej. Miałbym tu następujące propozycje:

Xnajlepszy poeta współczesny* (przypis drobną czwóreczką: „*śląskiej szkoły życia, z roczników 70-tych”).

Ynajwybitniejszy filozof XX wieku ** (przypis drobną czwóreczką: „**aktualnie wsiadający do pociągu na stacji Czeladź Główna”).

Znajwiększy polski pisarz *** (przypis drobną czwóreczką: „***mieszkający w Nowej Hucie”).

XYekspert w dziedzinie finansów i bankowości **** (przypis drobną czwóreczką: „****do jego najważniejszych osiągnięć należy zaliczyć pobranie 100 złotych z bankomatu”).

XYZznany uczony, od dwóch semestrów wykłada w USA***** (przypis drobną czwóreczką: „*****glazurę”).

No, cóż. Wniosek nieunikniony. Przypisy (drobną czwóreczką) nas uściślają. Czynią konkretnymi. W zasadzie, to tych wielkich liter nie warto czytać.

Nietzsche nie miał racji: życie w dzisiejszych czasach wymaga nie orlego żołądka, lecz orlego wzroku.