Wydawnictwo FA-art Konrad C. Kęder: Post scriptum, czyli o literaturze przez większe „L”
 tu jesteś: strony autorówKonrad Kęder

Post scriptum, czyli o literaturze przez większe „L”

Próbowałem opublikować powyższy tekst (Coś z woła, na literę „d”, „FA-art” 1-2/2007) gdzieś indziej niż w „FA-arcie”, ulegając perswazji Krzysztofa Uniłowskiego, argumentującego, że tekst krytyczny bezpośrednio tyczący opinii i wypowiedzi innych redaktorów „FA-artu” (Nowacki, Ostaszewski i stale współpracująca z „FA-artem” Marta Mizuro), nie powinien być drukowany u nas, żeby nie było im przykro. Dziwna wydawała mi się ta argumentacja, ale dałem się przekonać. Niestety, redaktorzy w zaprzyjaźnionym miesięczniku literackim odmówili druku. Odmawiając, zgodzili się co prawda z ogólną oceną powieści Krzysztofa Vargi Nagrobek z lastryko, lecz zarzucili mi popełnienie dyskwalifikującego błędu w sztuce krytycznej, który miałby polegać na zagalopowaniu się w polemice – według nich w konkluzji doszedłem do twierdzenia, iż Dariusz Nowacki wykazuje niehigieniczne zachowania wobec Krzysztofa Vargi, dlatego, że obaj należą do tej samej sitwy „Gazety Wyborczej”.

Skoro taki sąd wyrazili zawodowcy, to czegóż można się spodziewać po amatorach? Koniecznie należą im się dodatkowe wyjaśnienia.

Ogólnie – wedle mnie tekst powstał w obronie literatury przez większe „L”, to znaczy z grubsza takiej, w której istnieje wystarczająca odpowiedniość między symetriami wikłającymi autora w trójwymiarze, w tym w społeczeństwie, a symetriami możliwymi do obserwacji w napisanych przez niego książkach. Owa literatura przez większe „L” niestety została nadwerężona przez grono krytyków towarzyszących (nazywam ich „niezawodnymi”), wypowiadających się o ostatniej książce Krzysztofa Vargi.

Jednak, po pierwsze, uważam, że istnieje różnica między niehigienicznymi zachowaniami a krytyką towarzyszącą, mniej więcej taka, jaka między usługą a przysługą. Jeśli więc pomyśleliście, że moja opowieść o spotkaniu krytyka Nowackiego z książką Vargi, to relacja z miejsca zdarzeń, rodzaj reportażu uczestniczącego, jesteście w błędzie. Wedle mnie Nowacki napisał co napisał z niejakim przekonaniem, dowodem na to fakt, że blerbowe ustalenia powtórzył i rozwinął w recenzji zamieszczonej w „Tygodniku Powszechnym”.

Po drugie, nic mi nie wiadomo o sitwie w „Gazecie Wyborczej”, toteż i nic nie mogłem na ten temat napisać. Załóżmy jednak, że chodziło o ludzi związanych zawodowo czy towarzysko z „GW”, a zajmujących się literaturą lub piszących o literaturze, w tym o utworach kolegów i na łamach „GW”. I zastanówmy się, czy tak pojętą krytykę towarzyszącą należy nazywać „sitwą”? Ano nie należy, bowiem określenie jest raczej pejoratywne, a z samego faktu istnienia powiązań między piszącymi i instytucjami, dla których piszą, a więc istnienia tzw. środowiska literackiego, nie wynika nic złego. A nawet, skoro mowa o literaturze – a o niczym innym nie piszę przecież – wynika coś dobrego: pół literatury, to jest szansa na „objawienie się” wielokrotnie złożonych symetrii ujętych w tekstach literackich w świecie trójwymiarowym. Tak, uważam, że bez zahaczenia o symetrie istniejące w tzw. świecie realnym literatura nie ma prawa istnieć, a już z całą pewnością – zaistnieć. Tak, praca w dużej gazecie daje szanse na skupienie na sobie uwagi grupy krytyków towarzyszących, owe symetrie dostrzegających, podtrzymujących i kreujących. Ale żeby z tych sprzyjających okoliczności powstała literatura w pełnym tego słowa znaczeniu, potrzeba jeszcze drobiazgu: dobrej książki czy – jak chcę o tym pisać – wielokrotnie złożonych symetrii w napisanym tekście. Owóż w przypadku Nagrobka… krytyka towarzysząca się znalazła, ale książka szwankuje i krytycy towarzyszący komentując ją, musieli robić śmieszne wygibasy oraz nadrabiać miną. Tak, uważam, że trzeba o tym mówić, a nie zamiatać pod dywan, w nadziei, że jakoś to się wszystko uklepie, bo każdy, kto na literaturze się wyznaje, ma jakiś mały interes do zrobienia.

Po trzecie, ostrość ocen i sformułowań jest wedle mnie adekwatna do realnej zawartości książki i mocy szumu promocyjnego wokół niej. Małego Pikusia zbywamy machnięciem, większe wymagają więcej zachodu i adekwatnych przedłużeń ręki.

W sumie zaś, to naprawdę zabawne, że próba wyważenia przeze mnie argumentacji przeciw książce Krzysztofa Vargi i dostrzeżenia, że mimo braków w warsztacie, którymi się wykazał, owszem, jest on niewątpliwie pisarzem w sensie socjologicznym; próba uznania faktu, że jego głos odpowiednio mocno się niesie, jest wzmacniany i odbijany (przez krytykę towarzyszącą), a co za tym idzie należy się owemu głosowi odzew, że zatem ta próba wyważenia argumentacji została odczytana jako demaskacja „sitwy”. Zabawne to, ale i ciekawe, warte może głębszego namysłu…

Końcowy fragment artykułu, który został opublikowany w nr 1-2/2007 kwartalnika „FA-art”