Wydawnictwo FA-art Grzegorz Tomicki: Co Janusz Sławiński myśli o człowieku opartym o łopatę i jego kopemach
 tu jesteś: strony autorówGrzegorz Tomicki

Co Janusz Sławiński myśli o człowieku opartym o łopatę i jego kopemach

Wsiedli do przedziału i siedzą. Nie jadą, bo pociąg stoi, więc siedzą trochę głupio. Bo skoro nie jadą, to po co siedzą? Przyszli tu po to, aby jechać, nie siedzieć. Zeszli się w to ciasne miejsce i siedzą niewygodnie i mało dowcipnie, a do tego nie jadą. Głupio im, że głupio siedzą, nie jadąc. Siedzą i czekają, aż pociąg ruszy i usprawiedliwi to ich głupie siedzenie. Czekają, aż ich głupie siedzenie, z którym nie wiedzą, co począć, stanie się mniej głupie. Trochę czytają, trochę drzemią, trochę o dupie Maryni rozmyślają, a trochę udają, że czytają, że drzemią, że znają jakąś Marynię, która ma cokolwiek rozmyślania godnego. „Kto zawsze jest głęboko zajęty, jest hen ponad wszelkim zakłopotaniem”, powiada Nietzsche, więc udają, że są hen i że wiedzą, kto zacz ów Nietzsche. Udają, że nie głupio siedzą, lecz z sensem, i gdyby nie to, że udają, można by im w zasadzie wierzyć. A przecież widać, że szukają, gdzie by tu można ze swoim kłopotliwym, bo głupim, siedzeniem się schować, iżby nie było wystawione – jak teraz – na pastwę. A przecież z sensem siedzą, bo przecież w końcu pojadą, a po to przecież tu przyszli, w tym sens przecież tego ich tutaj siedzenia. No, przecież. Choć z drugiej strony, wiadomo to, czy pojadą? Pewnie pojadą, ale mogą i nie pojechać. Toż to Polskie Koleje Państwowe, a nie Deutsche Bahn AG, różnie może być. I co wtedy z tym ich tutaj siedzeniem teraźniejszym? Wychodzi na to, że tymczasem nie wiadomo, czy siedzą głupio, czy niegłupio. To się okaże. Przyszłość to ich siedzenie jak należy oceni. A co nam, teraźniejszym, do przyszłości? Lepiej już miesić wapno niż tracić czas na podobne rozważania.

Lepiej także dlatego, że siedzi tu naprzeciwko taka jedna Marynia, którą z powodu braku wapna jestem głęboko zajęty. Nie dlatego, iżbym chciał znowu być hen. Ot, po prostu, tak sobie jestem głęboko zajęty, choć udaję, że nie, bo jakże inaczej („trzeba umieć wykrzesać z siebie odrobinę heroizmu”). Gdybym był o jakie pięćset lat młodszy, opisałbym wam tę Marynię tak:

„Poźrzysz na policzki a na jagody, jako miękusienieczkie, nie inaczej się zarumieniające jako śliczna róża, a pełne wstydu, a brodeczka okrągluchna z niejakim wdzięcznym wydrożeniem. Pod tą szyją cieniuchną a pomkłą, z okrągłych ramion wynikłą, gardziel rozkoszny i bieluchny, nie nazbyt miąższy, głos a rzecz przyjemniejszą a wdzięczniejszą, piersi szyrokie a wyniosłe, równiochno ciałem przyodziane, cycaszki tężuchne, bżuszek okrągluchny, boki miękućkie, grzbiet równiuchny a pomkły, ramiona wyniosłe, ręce kształtne a paluszki, członkami obdłużniejszemi, ślicznie uformowane, goleni a ich kości udatniejsze i łysty mięsistsze, dłoni i podeszwy okrągluchne, owe wszystki członki wdzięczności pełne. A gdy się troszeczkę uśmiechnie, ząbeczki się ukazują, gęściuchno a równuchno usadzone, śliczniejsze nad kość słoniową, których jest mniejsza liczba niż u męża, a to przeto, iż nie tak objezdna i nie tak obmowna.”

Tak bym wam ją opisał, gdybym się był urodził o jakie pięćset lat wcześniej. Ale że się nie urodziłem, a może i przeto, iżem nie tak objezdny i nie tak obmowny, powiem: ot, Waligórzanka, żeńska fauna, tłuste danie miłosne, kobieta Rubensa siedziała głupio naprzeciw mojego głupiego siedzenia, które jednak wnet mniej głupim się stało, bo pociąg był właśnie ruszył i nasze siedzenie ruszyło wraz z nim. Gdzieś hen.

I na tym mógłbym właściwie tę wyjątkowo nieciekawą historię zakończyć, ku ogólnej uciesze, choć to przecież nawet nie historia, a zwykły opis, sytuacja mało liryczna, obrazek rodzajowy, martwa natura bez nijakiego wędzidła – co tam, mógłbym zakończyć w tym miejscu nawet i tę sytuację, i ten opis, to obrazowanie i tę martwotę, ale tu się nagle wystraszyłem, a wystraszywszy się, natychmiast się także zmitygowałem, a zmitygowawszy się, puknąłem się moją wystraszoną i zmitygowaną rączką w czółko i zawołałem: a niech mi się stolec wypsnie! Ależ bym gafę popełnił, a z tą gafą razem i świństwo! Bo jakże to! Jakim to prawem ja się nad tymi Bogu ducha winnymi pasażerami tak znęcam? Jakim to prawem oni tu w tym moim zaiste mało subtelnym felietonie za jakichś półgłówków, bezdurnych i imbecyli robią? Gdzie to ja się uniosłem w mej pysze, na jakich niebotycznych koturnach stanąłem, jakie to skrzydła na jakie wyżyny mnie wzniosły, iżbym mógł sobie tak bezkarnie z maluczkich dworować? A gdzież oni maluczcy? Tacy oni dla mnie maluczcy, jako i ja dla nich. Nie tylko zatem w czółko, ale i w piersi się uderzyć winienem: jam to uczynił! Ja, półgłówek, bezdurny, imbecyl i idiota w jednej niepoważnej osobie. O wybaczenie proszę. „Jam robak ziemny, proch nożny, pies zgniły, / We mnie się wszystkie rynsztoki zrodziły, / Jam jest nieczystej białogłowy szmaty / Kawalec, wywóz miejskich ścierwów...”, dalej znacie.

Tak się tedy zmitygowawszy i rozgrzeszywszy, sen sobie spokojny zapewniłem. I już spokojnie zasypiałem, kiedy zmitygowałem się po raz wtóry. A co ja się będę nad tym całym tałatajstwem małego ducha i intelektu rozczulał! Toż nawet taki Janusz Sławiński się nie rozczulał, choć nieźle udawał. Posłuchajcie tylko:

„Człowiek oparty o łopatę – ktoś już zwrócił uwagę na jego rolę (symboliczną prawie) w naszym pejzażu. Fascynuje mnie, nie przeczę. Mogę podpatrywać go całymi godzinami. Zastanawiałem się nieraz nad jego życiem duchowym. O czym duma, gdy tak upozowany – trwa? Z jakimi ideami się mocuje, boleśnie skoncentrowany? Co za odkrycia w nim dojrzewają? Domyślam się, że kontempluje w skupieniu funkcjonalny kształt łopaty i miejsce, w którym miałby zanurzyć jej ostrze”. Niczym rasowy felietonista, nieprawdaż? Jedźmy dalej:

„Przemyślał do końca sekwencyjny porządek planowanej czynności, wyodrębnił jej elementarne jednostki (tzw. kopemy) [tu, przyznaję, aż mi szczena opadła] i ułożył je [tj. owe kopemy – nie mogłem się powstrzymać] i ułożył je w stosowny paradygmat. Zbudował już kompletną wiedzę o czekającej go pracy. Nie zaczyna jej jednak. Wie bowiem, że już pierwsze machnięcie łopatą stanie się dla niego źródłem bolesnych rozczarowań: ostrze wejdzie w ziemię nie tak jak powinno, piękne narzędzie ulegnie zabrudzeniu, a może się nawet wyszczerbi. Postanawia raz jeszcze wszystko przemyśleć od podstaw: rzecz jest zbyt poważna, by móc sobie pozwolić na najmniejszą nieostrożność!”

I co powiecie? Ładnie to się tak cudzym kosztem zabawiać? Oj, nieładnie to, nieładnie. Ale znów gdyby ładnie było, to czy byłoby śmiesznie?

A swoją drogą, żal serce ściska, że to nie tacy właśnie kontemplacyjnie nastawieni robotnicy Wrocław budowali. Nigdy by nie wybudowali i byłby z tym całym bajzlem spokój.