Wydawnictwo FA-art Grzegorz Tomicki: Gruszki i Śliwki, czyli skąd się biorą dobre książki
 tu jesteś: strony autorówGrzegorz Tomicki

Gruszki i Śliwki, czyli skąd się biorą dobre książki

Jadę sobie busikiem z Legnicy do Wrocławia – wiecie, Zawiszą Travel – słucham, jak Chris Botti śpiewa przez trąbkę i się zastanawiam, czy to aby dobra muzyka z tej trąbki i innych okolicznych instrumentów wychodzi, tj. czy aby ja dobrze robię w tej mojej nieustającej podróży tej akurat teraz muzyki słuchając, a nie jakiejś innej, na przykład Nieszporów sycylijskich Giuseppe Verdiego albo Pięciu utworów w kształcie gruszki Erika Satie.

Ale znów gdybym w tych moich never ending peregrynacjach busikowych tamtej akurat muzyki teraz słuchał, tj. owych Nieszporów albo onych Pięciu utworów, a nie Italii Chrisa Botti, to czy wiedziałbym, czy dobrze robię, czy też byłbym równie dobrze nie wiedział, czy dobrze robię, czy też może już jakoś bokami, tak się zastanawiając nad tym, co robię, a czego nie robię i czy mi to dobrze wychodzi, czy źle?

A potem znów się zastanawiam: a dlaczego ja się zastanawiam nad tym, co dobre jest, a co nie? To ja tego nie wiem? Wszyscy wiedzą, a ja nie wiem? A niech mi się stolec wypsnie! Nie ma na to zgody, abym ja takiej wiedzy nie posiadał, jak mawiają politycy, a mawiając, łżą, jak to mają w zwyczaju i we krwi, którą z mlekiem matki razem pospołu wyssali.

„Są książki dobrze napisane – na własny użytek potrafię je odróżnić i to mi wystarcza”, rzucił Mariusz Grzebalski w „Czasie Kultury” 1997, z.4, s.22, czym wzbudził moją niekłamaną zazdrość, przy czym zazdrość owa niekłamana, ale i nie niekłamana, nie dotyczy pisma, rocznika, zeszytu ani strony, a owego „dobra na własny użytek” dotyczy – i nie tylko dlatego, że dobro nie od tego jest, aby je na własny użytek dla siebie samego chować, co ani po chrześcijańsku jest, ani po niechrześcijańsku , nie o to tu chodzi. Ani o to, czy to w ogóle dobro, bo skoro na „własny użytek”, to jakby na powszechny nieużytek, ale niech tam.

Bo ja Mariusza niby rozumiem, i ja przecież wiem, że są książki dobrze napisane, i ja je na własny użytek odróżniam, a nawet mi to czasem wystarcza, ale tam gdzie u innych koniec, tam u mnie początek, bo zamiast pocziwać, ja od razu bruszę, tj. zachodzę w głowę: a skąd mi się ta moja wiedza o dobrych książkach wzięła albo i za każdym razem bierze, kiedy czas po temu? Skąd ta dobroć książkowa moja jako i Mariuszowa (tu macham chwostem mojej atłasowej czapeczki ze świńskiego ucha w stronę Poznania).

(A od strony Poznania antenką od kolejarskiej czapeczki z daszkiem i nausznikami odmachuje mi Piotr Kępiński:) „Lubię wiersze Krzysztofa Śliwki. Podoba mi się ich z lekka anarchizujący i dekadencki klimat, który wyzwala niebanalną refleksję. Naturalnie, Niepogoda dla kangura nie jest tomikiem perfekcyjnym. Są w nim wiersze gorsze, wszelako te doskonałe czyta się jednym tchem, jak najlepsze kryminały, wystarczy lekturę tomiku Śliwki zacząć od Uśmiechu stripteaserki, by przyznać mi rację”, rzecze on Kępiński Piotr w „Czasie Kultury” 1996, z.4, s.90, czym wzbudził mój niekłamany sprzeciw, a sprzeciw ów niekłamany, choć i nie nazbyt wojowniczy, dotyczy sam nie wiem, od czego zacząć.

No bo że Piotr lubi i że mu się podoba, a nawet co lubi i w czym mianowicie ma upodobanie, a nadto że są to wiersze Śliwki i ich z lekka nastrój, to zawsze miło słyszeć i osobiście niezmiernie się cieszę, że Piotr się tymi swoimi lubościami podzielił, co samo w sobie dobrze o nim świadczy, bo przecież mógł się nie podzielić, a się jednak podzielił jak dobry chrześcijanin albo i dobry nie-chrześcijanin, bo to przecie nie od wyznania zależy – ale mnie by bardziej interesowało, dlaczego to akurat mu się podoba, to lubi i w tym ma upodobanie, a nie tamto jakieś inne w czym innym (a pytam jakoby sam siebie).

Bo jak dobrze pobruszyć, to gdybyśmy zamiast „Lubię wiersze Krzysztofa Śliwki. Podoba mi się ich z lekka anarchizujący i dekadencki klimat” przeczytali na przykład „Nie lubię wierszy Krzysztofa Śliwki. Nie podoba mi się ich z lekka anarchizujący i dekadencki klimat”, to bylibyśmy równie mądrzy jak wprzódy, czyli niezbyt. Musielibyśmy wierzyć na słowo, a osobiście nie lubię i nie podoba mi się na słowo wierzyć – uczciwie zachodzę w głowę, dlaczego tak jest.

Że klimat ów „wyzwala niebanalną refleksję”, to akurat jest refleksja, która świadczy o tym, że jednak mógł. Stąd i nie wiem, jak rozumieć owe wiersze „gorsze” od tych „doskonałych”, które „czyta się jednym tchem, jak najlepsze kryminały”. To nie lepiej od razu najlepsze kryminały czytać zamiast doskonałych wierszy?

I zapytuję jak sześcioletnie dziecko: a dlaczego „Niepogoda dla kangura nie jest tomikiem perfekcyjnym” i dlaczego to jest „naturalne”, że nie jest? „Wystarczy lekturę tomiku Śliwki zacząć od Uśmiechu stripteaserki, by przyznać mi rację”? No i masz babo klocek. Znów ma mi wystarczać to, co mi nie wystarcza, a powinno. Wystarczy lekturę tego felietonu zacząć od uśmiechu, by przyznać mi rację. Taka jest moja opinia, podzielam ją całkowicie.

Ale po co ja to wszystko piszę, skoro jadę i dobrze się muzyki słucha?

A bo ja nie lubię, kiedy coś robi się samo, a w moim imieniu. I żebym się musiał potem na tym opierać, co samo oparcia nie ma albo go tylko nie widać. Albo nie ma, albo go tylko nie widać – to chciałbym wiedzieć.

I zaraz zapytuję: a dlaczego to akurat chciałbym wiedzieć, czym sobie normalni ludzie głowy nie zawracają i jest im jak u Pana Boga za piecem albo przynajmniej w Poznaniu?

(Tu macham szabelką w stronę – ale taką tylko dziecinną, drewnianą).