Wydawnictwo FA-art M.K.E. Baczewski: KOPIĄC PIŁKĘ W DRUŻYNIE PLATONA
 tu jesteś: strony autorówM.K.E. Baczewski

KOPIĄC PIŁKĘ W DRUŻYNIE PLATONA

Mój stosunek do filozofii Platona jest złożony. Gdyby ten antyczny filozof na sąsiednim podwórku zwoływał drużynę do nogi, pognałbym tam w ciemno, nie zważając na faktyczny stan – czy raczej bezstan – własnych talentów piłkarskich. Tak, grałbym w drużynie Platona. Mało powiedziane: grał. Wydarłbym z cherlawego jestestwa siedem krwawych potów. Lecz gdyby ten sam koleżka reklamował coś w TV, tobym okazał powściągliwość.

Boć to przecie filozofia pod względem urody bijąca wszystkie inne na głowę. Osobliwie kusząca wydaje się nauka o tym, jak to wzorzec pojedynczości zstępuje na byty z jasnego nieba wieczystych idei, a rzeczy przypasowują się do nazw, jakimi zwykliśmy je obdarzać. Zapewne dzieje się to w nocy, podczas gdy śpimy. Niezbędnym warunkiem są niezbyt szczelne okna. W nocy stół staje się stołem. Nie pójdę o zakład, że tak jest naprawdę, ale głosić takie poglądy – to piękna odwaga.

Znam kilka opowieści o tym, jak to przedmioty o zmroku, pozbawione ludzkiej opieki, zaczynają żyć własnym życiem. Wystarczy, że zaśniemy, a krzesła ruszają w szaloną pogoń dookoła stołu, zabawki z pokoju dziecinnego (jak to było w libretcie Dziadka do orzechów) przeżywają swoje własne przygody. Otóż nie jest to prawdą. Krzesło w nocy staje się bardziej krzesłem, a stół – stołem.

Skoro tylko zaśnie przy swej lunecie ostatni astronom, na nocnym niebie pojawiają się kontury ideałów. Przesyłają swoim ziemskim kopiom energię niezbędną do bycia sobą. Wśród wielu innych archetypów znajduje się tam również zarys idealnego człowieka. Nic toteż dziwnego, że każdy pijak o poranku budzi się trzeźwy. Przypasował się po prostu do gatunkowego paradygmatu. Rano wszystkie istoty i przedmioty budzą się silniejsze. Gotowe do eksploatacji. Ów pomysł na świat można by obarczyć jednym wszakże zarzutem. Jest poetycki.

Ten oto filozof ze wszystkich najbardziej zasłużył sobie na miano uwodziciela. Być może dlatego wydaje się współcześnie tak bardzo demodè. Wiadomo: idee, ideologie, trupy. Wiek XX wykazał, że między tymi trzema pojęciami istnieje bardzo ścisły związek przyczynowo-skutkowy.

El sueño de rason produce monstruos: ideologia jako marzenie senne rozumu. Z trudem przychodzi w dzisiejszych czasach bezinteresownej działalności społecznej, charytatywnej przydać miano idealizmu. A więc Platon myślicielem ci devant? Platonik oznacza dziś twardogłowego ideologa, który zabarykadował się w piwnicy własnych poglądów i nie przyjmuje do wiadomości niczyich argumentów. Niczyich, a już osobliwie naszych. Czy drużyna Platona nie nosi na koszulkach portretów Che Guevary?

Gdy rozum śpi, budzą się idee. Czy uznać platonizm za filozofię kacetów? Nie wierzę. Zło jest konkretne. Ze wszystkiego, co nas spotyka, zło jest najbardziej czymś. Czyimś czymś.

W biografii pióra Diogenesa Laertiosa czytamy, że Aristokles (to prawdziwe imię Platona) był atletą, zapaśnikiem. Od szerokich barów filozofa pochodzi rozpowszechniony przydomek: Platonos, czyli szerokoplecy. Tymczasem atleci wcale nie muszą się dobrze spisywać na boisku piłkarskim. Lepiej jednak postawić w bramce żywego chłopa niż abstrakcję. Nieważne, czy uznajemy ją za byt realny, czy też za językową konwencję. Czyżby Platon miał być większym przyjacielem niż prawda? Nikt tego nie wie. Na pewno byłby lepszym zawodnikiem. Jeśli chodzi o moje prywatne zdanie, to uważam, że w drużynie lepiej mieć Platona niż prawdę. Zwłaszcza na pozycji golkipera.

A zatem będę się upierał przy zdaniu, że Platon to myśliciel, bez którego nie sposób się obyć. Nawet kultywując cnoty chrześcijańskie. Kto nie akceptuje nauk tego filozofa przynajmniej w jakiejś części, wydaje się cokolwiek podszyty nihilizmem. Wiara i nadzieja są platońskie. Miłość już nie. Miłość jest platoniczna.

Miał rację Władysław Witwicki, zdobiąc swój przekład dialogów filozofa własnoręcznie wykonanymi ilustracjami. W istocie cała recepcja myśli Platona koncentruje się na kilku obrazkach. Jest to jakiś przewrotny gatunek Biblii Pauperum. Oto na początek mamy istotę kulistą, dwupłciową, toczącą się (acz niemającą się dokąd toczyć, skoro zwolniono ją z imperatywu poszukiwania drugiej połówki). Drugi obrazek: oto mdłe cienie prawdziwej rzeczywistości pomykają po ścianie jaskini (nie wiem, z jakiego powodu ta złowroga alegoria przypomina mi zawsze telewizję). Obrazek numer trzy: dwa konie różniące się temperamentem wierzgają, przypięte do jednego zaprzęgu.

Do potocznej świadomości przeszedł jako patron miłości zaocznej. Nie miał z nią wiele wspólnego. Platonizm jest produktem komentatorów. Platon nie był platonikiem. Na czym miałoby polegać kopanie piłki w drużynie Platona? Czy nie na uczestnictwie w jakiejś skorumpowanej sielance?

Rzecz nie w tym, że gdyby nie platoński patent na uniwersalia, nasze cnoty byłyby do tego stopnia cielesne, iż w kodeksie etyki znalazłby się przepis o ośmiogodzinnym dniu pracy dla ludzkiej moralności. Problem jest poważniejszy. Filozof nie rozstrzyga jednoznacznie, co jest ważniejsze: przestrzegać cnoty, głosić czy też przymuszać innych do przestrzegania. W istocie mało kto przestrzega, jeśli głosi bądź zmusza. Istnieje nawet opinia, iż ten, kto głosi, sam nie musi przestrzegać; a kto przymusza, tego wyręczają w cnocie przymuszeni. Trudno w trzech profesjach mieć jednaką biegłość. Na tym jednak nie koniec. Głoszący cnotę uznają się za istoty wyższe od tych, co tylko biernie przestrzegają. Ci zaś, co przymuszają do wypełniania – za jeszcze ważniejszych od jednych i drugich. I nie tylko mają prawo czuć się lepsi niż tamci, lecz nawet bardziej platońscy – zgodnie z hierarchią bytów ustanowioną przez samego Mistrza: egzystencja, intelekt, społeczeństwo; ze wskazaniem na to ostatnie jako na cel celów. Takiej definicji nie znajdziecie w słownikach: państwo jest domeną porządku będącego przedmiotem czujności policji. A przecież to platońskie. Nawet arcyplatońskie.

Boisko Platona napawa więc trwogą. I nie chodzi wcale o to, że po zapadnięciu zmroku w zaułkach świata panoszą się pojęcia powszechne. Chodzi o to, że umysł świeci światłem odbitym. Same idee świata nie zmieniają. Ale nadają rzeczywistości pozór przeraźliwej obcości.

Platoniczny futbolista wie jedno. Idee Platona działają na opak. Jeśli komuś teza moja wyda się niegodna wiary, proponuję przeprowadzić drobny eksperyment. Udajemy się na wycieczkę do jednej z dworcowych toalet na rosyjskiej prowincji. Nie jest moją intencją wdawać się w szczegóły. Jestem futbolistą znanym ze swej dobroci. Nie kopię piłki więcej, niż sobie zasłużyła. W istocie daleko jesteśmy od Montmartre'u. Ale wcale nie dalej niźli Montmartre od nas. Cokolwiek znajdziecie w tym przybytku ekskrecji, będzie to efektem wsysającej pracy platońskiej idei piękna.

Jeśli faktycznie świat pojęć wspólnych bytujących realnie, tzn. w postaci pozaumysłowej, jest kwestią naszych poglądów – i możemy na to przystać lub nie – ja sam nie miałbym z tym większych problemów. Jedyny kłopot sprawia mi pojęcie śmierci. Czy śmierć ma swoją platońską ideę? W eseju o samobójstwie Michel Montaigne powiada: „najlepszym darem, jaki użyczyła nam natura i który odejmuje wszelkie prawo żalenia się na los, jest to, iż zostawiła możność opuszczenia placu: ustanowiła tylko jedno wejście w życie, a sto tysięcy wyjść”. Otóż Montaigne nie ma racji. Rodzimy się każdy na swój sposób: jeden w dyliżansie, inny w karetce pogotowia, jeszcze inny w szopce betlejemskiej. Dróg samobójczych jest wszystkiego może ze trzy-cztery, a wchodzimy w jedną ciemność. Zupełną.

Miałbym jeszcze jedno zastrzeżenie. Śmierć się zdarza w życiu. A jako że zdarza się właśnie w życiu, toteż dla życia ma znaczenie i do życia odniesienie. Jeśli teraz przyjmiemy zasadę komunikatu, co oznacza tym samym przejście z domeny suchych faktów, zdarzających się za każdym razem niepowtarzalnie i na swój sposób, w domenę konwencji i paktów językowych; jeśli więc przyjmiemy, że śmierć jest znakiem, i spróbujemy rozstrzygnąć nie, czym jest jedno i drugie, ale co bardziej dla czego znaczy – czy śmierć dla życia, czy życie dla śmierci – pozostanie nam przyznać się do niemocy. W przeciwnym wypadku – jeśli uznamy, że pojęcia powszechne istnieją realnie – będziemy musieli przyznać, że śmierć przychodzi naprawdę. Na piechotę.

Niepodobna wyobrazić sobie platońskiej idei linii papilarnych i śmierci. Wszystko to czyni mój występ w drużynie Platona czymś zapasowym. W istocie z uporczywością grzeję ławę rezerwowych i kto wie, czy wejdę do gry, jeśli wezwie mnie trener.