WYDAWNICTWO FA-art   Start START   Książki KSIĄŻKI   Kwartalnik KWARTALNIK   Archiwum ARCHIWUM   Strony Autorów STRONY AUTORÓW   Redakcja REDAKCJA
 tu jesteś: strony autorówM.K.E. Baczewski

CZUCIOWCY NA START

Próżno byłoby się spodziewać matematycznej precyzji po słownikach terminów i pojęć literackich. Hasła tych kompendiów ukazują się nam niejako w marszu: podatne na uściślanie, uzupełnianie. Pojęcia literackie migrują, wędrują – to poszerzając, to znowu ścieśniając terytoria łowieckie (to znaczy, ma się rozumieć, zakres znaczeniowy).

W Słowniku terminów literackich (Wrocław 1988), pozycji dobrze znanej każdemu adeptowi filologicznego objawienia, czytam artykuł Michała Głowińskiego poświęcony pojęciu grupy literackiej. Jest to zatem „zespół pisarzy (najczęściej poetów), zazwyczaj młodych”, łączących się ze sobą pod wpływem czynników środowiskowych (takich jak przynależność do jednego pokolenia, miejsce zamieszkania, wreszcie naturalna siła przyciągania sztandarowego czasopisma bądź wybitnej osobowości) lub też jednoczących się w imię realizacji wspólnych założeń ideowych – tzn. estetycznych poglądów względnie celów artystycznych. Powiada dalej Głowiński: literaci zgrupowani płodzą manifesty, wiodą polemiki, lecz kategorycznie wzbraniają się przed formalnym unormowaniem swego status quo. Owa etatystyczna abnegacja odróżnia grupę literacką od związku czy stowarzyszenia twórczego. Sine qua non: grupa literacka to byt dobrowolny, pozbawiony rygorów i struktur organizacyjnych; często oznaczający po prostu konwentykiel autorów świadczących sobie usługę ostateczną i nieocenioną: nawzajemne czytanie spłodzonych przez siebie tekstów. Ta ostatnia uwaga umknęła dyskretnemu literaturoznawcy. Biorę za nią pełną odpowiedzialność. Krótko mówiąc: proponuję ujrzeć zjawisko grupy literackiej jako skutek kryzysu nadprodukcji piśmienniczej. Ale ja nie o tym.

Otóż przytoczona powyżej definicja uległa, jak się zdaje, dewaluacji. Grupa literacka może zostać ufundowana decyzją administracyjną (tak pod kątem formalnym, jak tematycznym), może ona ogłosić przysłowiowy nabór, może wreszcie pobierać osławione składkowe. Ordnung, chciałoby się powiedzieć, must sein.

Taką (w ogólnych zarysach) propozycję kieruje do zainteresowanych rzesz Bałucki Ośrodek Kultury „Na Żubardzkiej” w Łodzi. Ale to już osobna historia.

Moi mili, ab ovo. Nie wiem, czy było to w „Siódemkach”, czy w „Kaliskiej” (dla profanów: nazwy popularnych łódzkich knajp); nie wiem, czy krzepiłem się, czy osłabiałem płynem, który – zależnie od dawki – osłabia bądź krzepi. Rzecz ludzka, rzecz łódzka: człowiek wie niewiele. Osłabłem – lub wzmocniłem się – w każdym razie na tyle, by sięgnąć tam, dokąd sięga niewielu: mianowicie na regał z reklamami produktów kulturalnych. Czytanie to mój odruch: nieważne czy osłabły, czy wzmocniony jestem; na wozie czy w Łodzi. Raptem wśród zaproszeń na koncerty, wystawy etc. zajaśniała schludną bielą niepozorna karteczka. No i zamurowało. Reklamuje się grupa poetycka. Sic transit gloria.

Oto więc dowiadujemy się z rzeczonej ulotki, że osnuta mgiełką tajemnicy kapituła (aczkolwiek pozwolę sobie wysnuć przypuszczenie, że chodzi o sam Bałucki Ośrodek Kultury „Na Żubardzkiej”) świadczy usługi dla ludności w postaci oferty członkostwa w grupie poetyckiej. Propozycja ta wydaje się skierowana do twórców młodych, którym to tajemniczy komitet centralny grupy obiecuje stworzyć, jak czytamy, „szerokie horyzonty”. Na cotygodniowych spotkaniach, komunikuje tekst reklamy, wiedzione będą „dyskusje na temat wybranych utworów czołowych przedstawicieli polskiej liryki współczesnej”. Własne próby twórcze nie są wykluczone, lecz autor zaproszenia zaznacza kategorycznie, że mogą one ewentualnie mieć miejsce dopiero po zapoznaniu się z tradycją. (I znowu: przyswajanie cudzych tekstów to kolejny wyłom w definicji grupy literackiej). Kanon, niestety, jest obligatoryjny i zawity. Przywołuję in extenso:

„Julia Hartwig, Czesław Miłosz, Zbigniew Herbert, Wisława Szymborska, Halina Poświatowska, Konstanty Ildefons Gałczyński, Tadeusz Różewicz, Andrzej Bursa, Edward Stachura, Krzysztof Kamil Baczyński, Ks. Jan Twardowski, Urszula Kozioł, Jacek Dehnel, Stanisław Grochowiak, Anna Świrszczyńska i inni”.

Co za „inni”? Proste. Inni to ja i piekło (Jean-Paul Rimbaud).

Grupie przyświeca zatem idea samokształcenia w gronie współuczestników zajęć warsztatowych. Wspólna lektura czy też przeżywanie tekstu (tego jednak nie wiemy, skoro znajdujemy w ogłoszeniu rzecz następującą: „nie chcemy czytać wierszy”), owa więc wspólna konsumpcja poezji ma w końcu doprowadzić do erupcji własnego talentu, jako że siłą rzeczy (tzn. pod wpływem przemożnego nacisku przywołanych powyżej autorów) ujawni się on tak czy owak. Że jednak może tu nastąpić rozumienie opaczne, tajemniczy komitet inicjatywny Grupy uściśla: nie chodzi wcale o żadne czytanie. O co więc chodzi?

Odwołam się do tekstu: „Naszym zadaniem będzie dokonanie analizy i interpretacji wierszy, jednak nie pod kątem formalnym, lecz tematycznym. Poezja ma skłonić do refleksji, do świadomego przeżywania piękna oraz zdobywania pełniejszej wiedzy o świecie i nas samych. Chcemy by narzędziem naszej pracy były przede wszystkim intuicja i wrażliwość.

Spotkania mają w zamierzeniu charakter niekonwencjonalny – każdy miłośnik literatury, a zwłaszcza poezji znajdzie tu swoje miejsce. My nie chcemy czytać wierszy, lecz je przeżywać, doświadczać, czuć z nimi swego rodzaju tożsamość”.

Nadal wiemy niewiele? Poniżej wszakże następuje bliższa charakterystyka owego przeżycia i owej tożsamości: „Spontaniczne reakcje jak śpiew, taniec będą zawsze mile widziane. Przy jednym tekście można śmiać się, podskakiwać z radości, nad innym płakać, a przy kolejnym popadać w stan patetycznej zadumy”.

Nieźle się uśmiałem z tego śmiania, podskoczyłem z radości z podskakiwania, popłakałem się z płaczu, wreszcie popadłem w stan. Jedno jest pewne. Nie trzeba mi wierszy. Wiemy już w każdym razie, o co chodzi w tym „przeżywaniu, doświadczaniu, w poczuciu swego rodzaju tożsamości”. Chodzi mianowicie o rodzaj przywspółczulnej jedności z tekstem, która zamanifestowałaby się w postaci merytorycznej delirki. Breton proponował konwulsyjną sztukę, tu mamy przypadek konwulsyjnej lektury.

Dając już pokój zgryźliwym komentarzom, wybieram z rzeczonego tekstu parę pikantnych kawałków. Oby i czytelnik miał nieco uciechy.

„Poezja jest różnorodna – odzwierciedla rozmaite aspekty naszego jestestwa, dlatego właśnie jest nam tak bliska. Choć ars longa est (sztuka jest długa) wciąż odnajdywać w niej chcemy nowe treści, czytać ją na nowo napawając tekst świeżą wonią sensów i znaczeń”.

„Nie zamierzamy tworzyć grona naukowców, lecz przyjaciół – czuciowców”.

„Członkowie grupy ponoszą niewielką odpłatność – 10 zł/ m-c”.

Czyżby miało chodzić o to, o co chodzi zazwyczaj, gdy nie wiadomo, o co chodzi?

Otóż chciałem powiedzieć, że podczas lektury przywołanego tekstu spadło na me wątłe barki druzgocące objawienie: wywiedziałem się mianowicie, że jestem głupi jak but. Cóż mogę dodać? Genius lodzi.

Spragnionym oczywistości podaję pełną nazwę owego wynalazku: Grupa Poetycka „Euterpe”.

Na koniec parę wyjaśnień. Unikam ferowania opinii wartościujących, boć skoro znany jest przypadek ubożuchnej chatynki, kędy się rodził poeta, czemu nie miałby dostąpić tego błogosławieństwa ośrodek kultury? Aliści jako miłośnik literatury, a zwłaszcza poezji, czuję się uprawniony do wygłoszenia takiej oto konstatacji: inicjatywa napawa definicję grupy literackiej świeżą wonią sensów i znaczeń.


data ostatniej aktualizacji: