WYDAWNICTWO FA-art   Start START   Książki KSIĄŻKI   Kwartalnik KWARTALNIK   Archiwum ARCHIWUM   Strony Autorów STRONY AUTORÓW   Redakcja REDAKCJA
 
  tu jesteś: Miesięcznik nr 90, październik 2005 - HAMKAŁO 
HAMKAŁO

LIST ZAMKNIĘTY DO HENRYKA STASIUKA

Szanowni recenzenci!

Powiedzmy sobie szczerze: lepiej by było nie dawać zbyt łatwych argumentów do ręki pisarzom, którzy lubią twierdzić, że krytyk z definicji tępy jest i zgorzkniały, bo mu pożałowała Bozia talentu. Wystarczyłoby, na przykład, w tym celu zastosować zasadę prostą jak protest song: omówienie powinno być napisane co najmniej tak dobrze jak recenzowane dzieło. Albo lepiej. A już najlepsza książka roku po prostu wymaga – ekskluzywnej, wysmakowanej recenzji. Można się też czasami pokusić o to (i o tym właśnie będzie dzisiejszy list), aby klasą omówienia przyćmić jakość książki, o której piszemy; żeby na żywym ciele własnego tekstu pokazać, iż krytyk tak naprawdę lepszym pisarzem jest od pisarza, ba!, że on nie tylko prozę, ale i poezję o prozie pisać potrafi! I to jaką poezję!

Przykład idzie z góry. Przewodniczący jury przyznanej właśnie nagrody Nike, Pan Włodzimierz Bereza, postanowił w uzasadnieniu do werdyktu powyższą teorię odnośnie tekstów o książkach przekuć w praktykę. Zebrał się w sobie i na książkę Stanisława Stasiuka odpowiedział wierszem. Pozwalam sobie w tym miejscu przytoczyć obszerne fragmenty tego poematu:

Totalna podróżność powieści
Andrzeja Stasiuka wcale nie dziwi,
ona mieści się w klasycznych prawzorach
literatury podróżniczej, radykalnie
je modernizując, stając się w części finałowej
jeszcze czymś innym, co należałoby nazwać
metaforyczną powieścią drogi.

W finale niepodzielność podmiotu i
przedmiotu, człowieka i własnej przestrzeni
geograficznej, Andrzeja Stasiuka i dzieła
literackiego, które stworzył, jest ontologiczną
i artystyczną niezwykłością o wielorakich
sensach i znaczeniach, o jakich w powieści
zaledwie się napomyka.

Tak musi być, skoro przestrzeń
zewnętrzna stała się tożsama z przestrzenią
wewnętrzną, skoro narrator może o sobie powiedzieć
i nawet coś podobnego mówi: jestem drogą,
doświadczam wieczności, sam ją dla siebie
odkrywam, istnieję w bezczasie,
wypodróżowałem w sobie samym przestrzeń
trwałą, niezmienną, zobaczoną w przejeździe,
jak minaret w Babadag widziany dwukrotnie
tylko przez parę minut w trakcie podróży
przez deltę Dunaju.

Można więc powiedzieć, że jest tak,
jak gdyby autor powieści
miał dostęp do przestrzeni
metafizycznej wokół siebie i w sobie,
do jakiejś wspólnej – ludzkiej, zwierzęcej
i wszech przyrodniczej – przestrzeni
trwania w bycie, który jest, jaki jest
w swojej przemiennej niezmienności.

(cytat za „Gazetą Wyborczą”)

Tyle Pan Henryk. O jego tekście – który z naturalnych względów, niejako z urzędu, należałoby tytułować: Najwybitniejszym Omówieniem Książkowym Sezonu – można by powiedzieć wiele dobrego. Z braku czasu i ochoty pozwolę sobie w tym miejscu jedynie na drobną glosę z lekka kontemplującą tę imponującą summę; na kilka słów komentarza wobec zaprezentowanych przez Pana Henryka wyrafinowanych środków stylistycznych tudzież krystalicznej logiki jego wywodu. Pan przewodniczący z szerokiej gamy chwytów literackich, przy pomocy których krytyk może zazwyczaj pokazać pisarzowi, gdzie raki zimują, wybrał tym razem: paradoks historycznoliteracki, suspens stylistyczny oraz metaforę przestrzenną. Środki to, przyznajmy, nieobce nawet licealnym wypocinom lirycznym, ale zwróćmy uwagę, jakie cudeńka może z nich wycisnąć ręka mistrza słowa.

Zacznijmy od paradoksu. Krytyk pisze, że „totalna podróżność … mieści się w klasycznych prawzorach … radykalnie je modernizując” – co uczy nas, że jednak można zjeść ciastko i ciągle mieć ciastko. Następnie autor, w przepięknym zdaniu zakończonym słowami „o jakich w powieści zaledwie się napomyka”, daje nam do zrozumienia, że najciekawsze w omawianej powieście jest to, czego w niej nie ma. Potem dowiadujemy się, że „przestrzeń zewnętrzna stała się tożsama z przestrzenią wewnętrzną”, co się może nieco kłóci z geometrią Euklidesową, ale zapewne niesie głęboką życiową mądrość. Na koniec dostajemy jeszcze filuterny oksymoronik epistemologiczny o „przemiennej niezmienności”. Palce lizać, nieprawdaż?!

Z poślinionymi z zachwytu palcami w garści przejdźmy zatem do stylistycznego suspensu, w którym nasz dzisiejszy bohater celuje szczególnie. I tak: „totalna podróżność powieści… staje się… metaforyczną powieścią”. Łał! „Niepodzielność… jest… niezwykłością o wielorakich sensach i znaczeniach” to następne stwierdzenie, przy czytaniu którego po plecach nieprzygotowanego czytelnika przemyka rozkoszny dreszcz, zaś fragment „istnieję w bezczasie, wypodróżowałem w sobie samym przestrzeń trwałą, niezmienną, zobaczoną w przejeździe” to cacko, przy którym ręce same składają się do frenetycznych oklasków.

I jeszcze ta maestria metafor przestrzennych! W tym krótkim tekście mamy tak: „przestrzeń geograficzną”, „przestrzeń zewnętrzną”, „przestrzeń tożsamą”, „przestrzeń wewnętrzną”, „przestrzeń trwałą, niezmienną, zobaczoną w przejeździe”, „przestrzeń metafizyczną” „przestrzeń … wspólną – ludzką, zwierzęcą i wszech przyrodniczą”, a na koniec puentującą – „przestrzeń trwania w bycie, który jest, jaki jest”. Łał i jeszcze raz łał! Tyle przestrzeni zmieścić w paru zdaniach, to trzeba dopiero gadane mieć, nie? No ale wiadomo, że taki przewodniczący jury w Nike to przecież sroce spod ogona nie wypada, więc, jak mu się chce, to uzasadnienie potrafi wykroić, aż iskry się sypią!

Chciałbym jeszcze na koniec wyrazić swój podziw wobec autora omawianego poematu, że mu się chciało aż tyle artystycznego wysiłku włożyć w tekścik z tak błahej okazji pisany. W końcu, jak się już pisarzynie daje czek na 100 tysięcy złociszy, to po co go jeszcze takim majstersztykiem liryczno-krytycznym dopieszczać? W każdym razie za hart pióra – czapki, Panie Henryku, po prostu czapki z głów!

I niech przestrzeń będzie z Wami. I bez Was. I moc. I w ogóle miau.

6 października 2005







Menu miesięcznika FA-art