WYDAWNICTWO FA-art   Start START   Książki KSIĄŻKI   Kwartalnik KWARTALNIK   Archiwum ARCHIWUM   Strony Autorów STRONY AUTORÓW   Redakcja REDAKCJA
 
  tu jesteś: Miesięcznik nr 93, styczeń-luty 2006 - Baczewski 
Baczewski

LEPSZE NIŻ MAŁYYYYYSZ!!!

Zastrzegam i ostrzegam. Tytuł felietonu oczekiwał na tzw. resztę cokolwiek długo, w związku z tym przedmiot rozważań nieco się zdewaluował. Forma skoczków narciarskich wydaje się zbyt efemeryczna jak na możliwości percepcyjne felietonistów pism artystycznych. Z drugiej strony nie sposób przeoczyć faktu, że mamy w kraju wreszcie powszechnie akceptowaną władzę, okoliczność ta znakomicie ogranicza zapotrzebowanie na sportową neutralizację społecznej frustracji. Powyższe zastrzeżenie uwalnia piszącego te słowa od jakichkolwiek pretensji wobec aktualności. Skoki narciarskie to bodaj jeden z najbardziej niewdzięcznych sportów. Sukces w tej dziedzinie tak bardzo zależy od intuicji i przypadku, że przyznać się do spadku formy oznacza mniej więcej tyle, co uczynić wyznanie, że utraciło się łaskę bogów. A jeśli przychodzi skakać, dźwigając na barkach ciężar „jedynego, co się nam, Polakom, udaje”? Nie ma co: taki sport zakrawa na trefną karmę. Bóg, jak to zaznaczył obecny papież (jeszcze jako Ratzinger, lecz na chwilę przed zmianą personaliów), udziela światu pociechy stosownej do bieżącego zapotrzebowania. Była obmierzła władza? Był triumfujący Małysz? Teraz okoliczności się zmieniły. Nic dziwnego, że Małysz nie skacze, jak dawniej. Ja tobym wcale nie skakał.

Zatem przygotujcie się, bo rzecz jest potężna. Mam zaszczyt ogłosić największą nowinę od czasów – jakich czasów? Cholera wie, jakich. Może od początku czasów? Otóż pewien facet (absolutnie Polak!) wynalazł prawdziwy silnik fotonowy! Tak, silnik fotonowy, taki do rakiety kosmicznej! Nie żaden tam z książek fantastycznych, tylko prawdziwy! Do latania, nie do czytania! Zrobił to w pierdlu, ale to nieważne. Co ma do rzeczy, gdzie ktoś coś uczynił. Ważne co. A taki silnik fotonowy to nie byle co...! Dwa-trzy tygodnie lotu do najbliższej gwiazdy! Takiego to kopa ma ta maszyna, że po tych wszystkich Kosmosach jak ta polska husaria pod Racławicami! Można by ten silnik fotonowy do poloneza wstawić i fru! w kosmos (żeby go tylko rdza po drodze nie zeżarła...). No widzicie, jak nasi już coś zrobią – to jest to! Niby to jajogłowi przez 20 lat siedzą niczym myszy pod miotłą, nauka w kraju ledwie dycha, light, subtelle, delicado, żadnych kongresów, żadnych sympozjów ani żadnych takich, słowem Il Nuovo Medioevo, no po prostu eter, flogiston et consortes, a tu nagle bęc! I od razu silnik fotonowy! Nie mówię, żeby inni całkiem nic nie umieli zrobić. Komputery robią, komórki, różne takie też robią, ale nasi – od razu rakietę! A kto był pierwszy na Księżycu? Nasz – Twardowski!

Pozwolę sobie na niewielki bezwstyd. Wyznaję, że w mym dzieciństwie fantazje kosmiczne górowały nad fantazjami narodowowyzwoleńczymi. Strugaccy i Bułyczow nad Sołżenicynem. Fragmenty Archipelagu czytałem w samizdacie, ale bez entuzjazmu. Biję się w cherlawą pierś. Zbłądziłaś, duszo. Ale kto wie, może to samo przeznaczenie chciało, żebym dziś mógł wyjaśnić, na czym polega funkcjonowanie fotosilnika kosmicznego? Wbrew pozorom sprawa jest banalnie prosta. Mamy człowieka i latarkę. Człowiek świeci sobie latarką w zadek i dzięki temu porusza się z prędkością światła. Oczywiście latarka musi być większa i kosmiczna – w Kosmosie wszystko musi być kosmiczne – ale zasada działania przedstawia się mniej więcej w opisany powyżej sposób: latarka i tyłek. Czy nie przeoczyłem czegoś w szczegółach technicznych? Bodaj to laser zamiast latarki. I kosmiczna rakieta zamiast tyłka. A w rakiecie – wiadomo – kosmonauci.

Zaraz: ale czy na pewno kosmonauci? A może astronauci? Albo taikonauci? Tu zaczyna się nasz problem. Trzeba, zdaje się, wymyślić nowe słowo. Nie ruskie, nie amerykańskie i nie chińskie. Nasze, polskie. Ciekawe, na którego z publicystów spadnie ten miły obowiązek? Sprawa jest pilna, bierzmy się do roboty. Typowy polski humanista to stworzenie zupełnie pozbawione refleksu. Pojawia się nowa dziedzina wiedzy? Okazuje się, że interesują się nią tylko specjaliści, w konsekwencji polszczyzna roi się od zapożyczeń. W rezultacie byle profesjonalista przemawia dialektem mandarynów. Byle ślusarz, byle hydraulik robi wszystko, by uchodzić za takiego, co porusza się po terytorium, na którym dla dyletanta nie ma nic prócz niepokoju. Język profesjonalny ma się nijak do rdzennych właściwości przedmiotu, który opisuje. Źródłosłów wynika najczęściej z obcojęzycznego zakorzenienia. Właściwie nie mam nic przeciwko grypsującym hakerom i geekom. Wolałbym jednak lingwistykę informatyczną trochę bardziej zakorzenioną w problematyce patriotycznej.

Dobra. Dość tego narzekania, Baczewski, weź się do pracy. Niebawem nasi skrzydlaci chłopcy pofruną w przestrzeń. Trzeba by ich ochrzcić zgodnie z narodowym słownictwem. Może by tak coś z kawalerii? Husaria hiperprzestrzeni? Orły galaktyki? Jak tu nazwać dzielnych synów Ojczyzny, co niezadługo ulecą w kosmiczne przestworza? Próżnionauci? Kosmołuchy? Jak mógłby się nazywać taki ułan międzyplanetarny? Zupełnie nie wiem. Próżniak? Szwoleżer Andromedy? Może by rozpisać konkurs? Niebawem dokona się w naszym kraju międzygalaktyczny przewrót. Powstaną nowe gałęzie przemysłu, pojawi się zapotrzebowanie na nową nomenklaturę. Cały słownik trzeba będzie ułożyć na nowo. Wszystkie nyple, waserwagi, majzle, rubcangi przełożyć na język kosmiczny. A to jeszcze pikuś – sami musimy się przystosować do wymiarów świetlanej przyszłości. Pozwolę sobie uczynić początek.

Tu nie chodzi o próżność własną piszącego te słowa; a choćby nawet kryła się tu jakaś próżność – to jakież inne uczucie można żywić dla próżni? Przecież jeśli ja tego nie zrobię – humanista – weźmie się za Kosmos jakiś bezduszny inżynier. W efekcie zaroi się od sferoplastikonów i fotolotów. Termin jest palący, terminologia uboga, za rok, dwa – słownik języka polskiego czeka rewolucja. Przeczytałem gros powieści s-f wydanych do 1982 roku. Znam się na tych sprawach. Wiem, że kosmiczny pojazd nie może być zbudowany z byle czego. Nie ma co się łudzić: nie znajdziemy w takim statku żadnej wajchy, żadnego wihajstra, żadnego takiego czegoś z takim czymś do takiego czegoś. Nie będzie tam żadnego ustrojstwa – same procesory, stosy atomowe, akceleratory. Mamy jedną niepowtarzalną szansę, by Kosmos zapełnił się piękną literacką polszczyzną. Sięgnijmy po książkę telefoniczną. Stacja Kosmiczna Trzeciego Stopnia im. Puchali Grzegorza. Mgławica Pichety Stanisława. Kosmostrada im. mgr. inż. Pałuby Wiesława. Proszę się nie pchać, Kosmosu starczy dla każdego. Odczuwam w głębi duszy, że oto nadciąga wielka duchowa przemiana w łonie mojego narodu. Niebawem odmienią się oblicza i tej, i innych ziem. Nasi chłopcy i nasze dziewczęta polecą na podbój nowych wspaniałych światów, a tam – cóż innego może być do roboty, jak tylko nazywać, nazywać, nazywać? Szykuje się potężna rewolucja w eterze polszczyzny. Czas jest bliski.

Ktoś, kto nie spogląda w twarz codzienności bystrym wzrokiem, ten nie zauważy zbliżających się przeobrażeń. Ja to dostrzegam. Już teraz moim współplemieńcom ziemia zaczyna się usuwać spod nóg. Oto na przykład w tej chwili musiałem przerwać pisanie tekstu, który właśnie czytasz, czytelniku, bo pod moim oknem przechodzili dwaj hałaśliwi jegomoście. Specjalnie wyjrzałem z okna, by sprawdzić, czy w ich zachowaniu nie przejawia się jakaś zapowiedź chwalebnej przyszłości. I cóż ujrzałem? Jegomoście szli chwiejnym krokiem, powrzaskując co i rusz: „Polska dla Polaków! Polska dla Polaków!” Jeden nawet się wywrócił. Co do mnie, to uważam, że opisana sytuacja nie pozostawia cienia wątpliwości. Z jednej strony mamy tu wywrotność: najbardziej palący problem pijących ludzi, z drugiej – trudno o jaśniejszą sugestię – czyż nie jest to znak, który należy czytać jako zapowiedź nadejścia lepszych czasów? Otóż właśnie narastające w ostatnich czasach uczucie wymykania się polskiej ziemi spod nóg Polaków wydaje mi się symptomem wielkiej przemiany mającej nadejść w nieodległej przyszłości. Niebawem nasz kraj rozszerzy się wzwyż, i to nieskończenie. Nie Polska dla Polaków. Cały Kosmos dla Polaków. Tylko patrzeć, jak kosmiczna przestrzeń zaroi się od Biało-czerwonych. Raz na zawsze skończy się narzekanie na Żydów wykupujących nam krajobraz. Na chrzczoną (i to w obrządku prawosławnym!) ropę od Ruskich. Nie chcą nam polewać surowca? Niech nie polewają, my sobie latarką w tyłki poświecimy i będziemy latać, niech no obliczę... 300 000 razy szybciej niż F-16. To nie będzie zwyczajna sprawiedliwość dziejowa. To będzie po prostu eschatologia.

Trzeba by teraz kosmodrom w Warszawie zbudować! A najlepiej to pod Pałac Kultury dać jeden taki silnik fotonowy i na Księżyc z nim! Albo od razu na Marsa! Niech sobie stoi na Czerwonej Planecie! A drugi silnik fotonowy – pod spodek w Katowicach! I dawaj z nim do innych układów! Kto by nie chciał do innych układów? Ja tobym od razu leciał na Słońce. Największe jest, to się Polakom należy. Polska flaga na Księżycu, na Marsie... Nie, żeby tylko mocarstwa latały w kosmos! Co oni wszyscy sobie myślą? Polak też nie byle kto! Wszędzie by grał Mazurek Dąbrowskiego. Polska od Obłoku Magellana do CY 8569. Lepsze niż Małysz, nieprawdaż?!

Wiecie, co teraz myślę? Jakbyśmy tak chapnęli sobie po kawałku jakiejś gwiazdy – wiecie, co by to było? To by nawet nie był szowinizm, to by, jak to mawiał Wergiliusz, powróciło królestwo Saturna! Ja tobym od razu na swojej gwieździe wprowadził wizy dla Amerykanów. A co? Moja gwiazda? Moja. Tylko patrzeć, niebawem pofruniemy w Kosmos, odkryjemy nowe planety i wybudujemy na nich z dziesięć... Co tam – dziesięć! Od razu z pięćdziesiąt londynów, zasiedlimy to wszystko Anglikami i będziemy sobie tam latali do roboty! A co?!







Menu miesięcznika FA-art