WYDAWNICTWO FA-art   Start START   Książki KSIĄŻKI   Kwartalnik KWARTALNIK   Archiwum ARCHIWUM   Strony Autorów STRONY AUTORÓW   Redakcja REDAKCJA
 
  tu jesteś: Miesięcznik 100 D grudzień 2006 - Baczewski 
Baczewski

Dlaczego jestem geniuszem

Jestem wielki.

Co tam – wielki. Mało powiedziane. Jestem autorytetem. Co tam – autorytetem. Jestem Mistrzem. Co tam – Mistrzem. Jestem Mędrcem. Co tam – Mędrcem. Jestem Koryfeuszem. Koryfeuszem, luminarzem, nadczłowiekiem, tytanem intelektu, geniuszem i… skrajną życiową niedołęgą.

To przesąd, że jestem człowiekiem. Ale żyłem często wśród ludzi i znam wszystko, czego ludzie mogą doświadczyć, od najniższego po najwyższe. Byłem Buddą wśród Hindusów, Dionizosem w Grecji, – Aleksander i Cezar to moje wcielenia, także Lord Bakon, poeta Shakespeare. Ostatnio jeszcze byłem Wolterem i Napoleonem, może także Ryszardem Wagnerem… Tym razem przychodzę jako zwycięski Dionizos, który przyniesie na ziemię dzień świąteczny… Nie mam wprawdzie wiele czasu… Radują się niebiosa, że jestem tu… Wisiałem także na krzyżu…

Niestety. Niestety jak jasna cholera. Powyższy akapit będę musiał wziąć w cudzysłów… I jeszcze dodać nazwisko tłumacza; był nim Konrad Drzewiecki.

Czasem przytrafia mi się coś takiego, czego nie potrafię wytłumaczyć inaczej, jak tylko nadmiarem inteligencji. Spokojnie. Proszę nie dzwonić na pogotowie. Sam sobie zadzwonię. Otóż zdarza mi się, że podczas porannego oblekania szat znajduję samego siebie w następującej sytuacji: prawą nogawkę spodni mam założoną na lewą rękę, a lewą nogawkę na prawą głowę. Przyznacie sami, że po takich torach nie może kursować zwyczajna kolej rzeczy.

Strofuję spodnie, że chimeryczne, że nieodpowiedzialne, że źle wychowane, choć nie powinienem mieć do nich pretensji. Są po prostu spodniami geniusza! Dlaczego nie mówię moim spodniom, że są spodniami geniusza? Albowiem jestem bardzo skromnym geniuszem.

No tak. Jasne, że czub. Czub, świrus i cała reszta przewdzięcznych synonimów. Zgoda. Ale dlaczego zgoda? Przecież zwykły świrus tutaj nie wystarczy. To musi być coś głębszego. Uprzejmie zawiadamiam, że jestem geniuszem. Łapię się na tym, przyłapuję i połapuję w chwilach zupełnie nierozpoznawalnych dla innych ludzi.

Nic w tym dziwnego. Jestem przecież wyjątkowo błyskotliwym geniuszem.

Skąd wiem? Rozpoznaję to w chwilach roztargnienia. Na przykład próbując wsiąść do samego numeru, bez autobusu. Albo usiłując załatwić w regularnej toalecie mniejszą albo większą potrzebę psychiczną.

Takie drobne symptomy roztrzepania pozwalają mi właśnie domniemywać, że jestem geniuszem.

Pozwolę sobie rozwinąć zdanie Vladimira Nabokova („geniusz to brak przystosowania”): geniusz to brak przystosowania świata do człowieka.

Chwilowo jest to najmądrzejsza potrawa, jaką mógłbym skarmić ten mój narcystyczny felieton. W niecodziennej egzystencji genialnej osobowości problem objawia się w taki mniej więcej sposób: geniuszem staję się w chwili, gdy spostrzegam, że to nie ja spóźniłem się na pociąg, lecz pociąg pospieszył się na mnie. Proszę zwrócić uwagę: ten ostatni wniosek jest tak rzadki, że aż niegramatyczny. To niezwykle precyzyjne spostrzeżenie: kwiat geniuszu rozkwita szczególnie tam, gdzie kończy się gramatyka.

Świat nie jest w porządku wobec nas, geniuszy. Zazwyczaj dochodzę do tego wniosku w łazience, kiedy próbuję golić zęby.

To ostatnie jest bardzo ważne. Kto nigdy nie próbował ogolić zębów, ten nie zostanie geniuszem.

Jeśli ktoś powziąłby teraz przypuszczenie, że być geniuszem to coś łatwego, jak dajmy na to, iskanie pcheł, że wystarczy włożyć lewy but na prawą nogę, a prawy na lewą, to trudno o grubszą pomyłkę. Genialność to coś, co musi znaleźć nas, a nie na odwrót. Wyobraźmy sobie, że któregoś dnia, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy, zakładamy lewy but na prawą rękę, a prawy but na trzecie oko całkowicie nie znanej nam osoby, na przykład szamana z Port-au-Prince na Haiti. Jeśli to nam się zdarzy, to już na pewno jesteśmy geniuszami. Nie ma w tym żadnego zuchwalstwa, ani nawet szczególnego wyrafinowania. Geniusz po prostu się przytrafia, przydarza i pojawia.

Roztargnienie nie jest wadą osób o wyjątkowym intelekcie, lecz ich cechą specyficzną. Geniusz każdą wolną chwilę poświęca na roztrząsanie istotnych problemów. I tu drobna dygresja natury antyekologicznej. Obornik nie jest istotnym problemem. Obornik roztrząsamy na własne ryzyko, a nie w ramach posiadanego geniuszu.

Wzniosłe myśli – oto niezbędny ekwipunek każdej chodzącej łajzy. Macie obowiązek się spodziewać, że pod tą powierzchownością ukrywa się ktoś, kto zmieni oblicze świata. Na przykład je ogoli.

W historii rozwoju ludzkiego ducha jest coś, co umknęło Thomasowi Carlyle’owi i późniejszym wyznawcom kultu wybitnych jednostek. Spora część odkryć w dziedzinie myśli, techniki lub sztuki jest owocem przypadku. Niektóre z nich biorą się po prostu z błędu. Kto wie, czy nie większość. Cała tajemnica ludzkiego geniuszu polega na tym, że osoby genialne popełniają tych błędów więcej niż inni. W ten sposób dokonują się przełomowe odkrycia. Skrajni idioci popychają świat do przodu.

Obawiam się, że jeśli wymodlicie sobie u Stwórcy zbyt dużo talentów, spotka was gorzkie rozczarowanie. Czeka was los lokalnego pośmiewiska. Staniecie się idealnym prototypem Antka łamagi, wzorcowym modelem pułkowej ciury. Po prostu patentowaną gapą.

Weźmy mój przypadek. Jestem tak bezradnie genialny, że potrafię spędzić dobry kwadrans pod własnymi drzwiami, namawiając dom, żeby to on wszedł we mnie. Ale za to w domu! W szafce pod zlewem siedzi hodowlany Adorno, a z każdego kąta wyziera jakiś pajęczynny Heidegger.

Nic w tym dziwnego. Jestem wszak geniuszem. Mam genialną progeniturę, genialne genitalia, genialny genus i genialną differentiam specificam.

Czasem można mnie spotkać na którymś ze skwerów. Stoję w bezruchu i nie mam nic lepszego do roboty, aniżeli odpowiadać na podchwytliwe pytania. Jeśli mnie pytają, co tam robię, nie czynię z tego żadnego sekretu. Przymierzam się do bycia własnym pomnikiem.

Należy mi się pomnik, nie ma dwóch zdań. Zasłużyłem sobie, zapracowałem, zaharowałem.

By nie być gołosłownym, oto moje osiągnięcia:

W biały dzień, z latarką w ręku, wybrałem się szukać człowieka. No i patrzcie, zapomniałem baterii.

Wymyśliłem komputer. Co tam – wymyśliłem. Nawet go kupiłem.

Skonstruowałem samoczynnie otwierającą się puszkę do konserw. Naciskacie jeden guzik i bęc! Puszka otwarta. Na razie zawartość takiej konserwy może stanowić tylko dynamit, ale pracuję nad rozszerzeniem asortymentu.

Wynalazłem książkę, która można czytać dwa razy szybciej niż zwykłe książki. Ma zadrukowaną tylko co drugą stronę.

Czytelnik winien się dowiedzieć, że ten mój wywód to nie czcze przechwałki. Nie jestem z tych geniuszy, wywodzących się z mianowania wójta albo też z braku oślich ławek. Coś wymyśliłem, coś wynalazłem, i to upoważnia mnie, jak mniemam, do noszenia tytułu geniusza. Z prawdziwą radością dzielę się z czytelnikiem moim ostatnim osiągnięciem. Wynalazłem mianowicie genialny wynalazek. Genialne urządzenie, genialny patent. Wszystko, cokolwiek bym zrobił, jest genialne, ale ten pomysł jest szczególnie genialny.

Rzecz nosi wyjątkowo skromną nazwę: „Pułapka na kretynów”.

Jest to zwykła klatka z zapadnią i tabliczką nad wejściem: „Wstęp tylko dla geniuszy”.

Z pozoru nie mamy do czynienia z zanadto skomplikowaną konstrukcją. Ale sami rozumiecie: wyrafinowanie trzeba było złożyć w ofierze na ołtarzu niezawodności. Najważniejsze, że działa.

Jestem geniuszem, nie ma co gadać.

Dlaczego nie stawiają mi jeszcze pomnika? Z uwagi na przepisy obowiązujące w kraju. Prawo jest niesprawiedliwe w stosunku do geniuszy. Dadzą ci pomnik, ale dopiero po śmierci. Zasługujesz na pomnik? Umrzyj, to ci go postawimy. Gdyby genialne zygoty wiedziały o tym, nie rodziłyby się wcale. Genialne plemniki trzymałyby się z dala od genialnych komórek jajowych.

Co mi po pomniku, kiedy sam będę w gronie genialnych aniołków?

Z głębokim żalem oświadczam, że na razie, póki jeszcze żyję, musicie się zadowolić moim własnym widokiem.

Koszula wywrócona na trzecią stronę, sweter po prapradziadku, ogolone zęby. Zaprawdę, powiadam wam, że przeznaczeniem moim jest czynienie rzeczy wielkich. Rozpięty rozporek to mój herb. Poznacie mnie w każdym zakątku świata.







Menu miesięcznika FA-art