WYDAWNICTWO FA-art   Start START   Książki KSIĄŻKI   Kwartalnik KWARTALNIK   Archiwum ARCHIWUM   Strony Autorów STRONY AUTORÓW   Redakcja REDAKCJA
 
  tu jesteś: Miesięcznik strony autorów - Bojda Dariusz 
Bojda Dariusz

Tylko jedno na pewno

Poszedłem spać, przekonany o tym, że rano wszystko będzie tak samo jak zawsze. I rzeczywiście, tak było. Toaleta, śniadanie, spacer z psem, gazeta. Codzienne obowiązki, rutyna. Obudziłem się przekonany o tym, że nic się nie zmieniło. I wtedy otworzyły mi się oczy. Wszyscy dookoła okazali się mieć pootwierane rany. Z każdej strony, nagle, te same osoby, te same zdarzenia i wydarzenia, okazały się objawem choroby, a nie zdrowia. Pan doktor z telewizora, pan lektor, w milczeniu policzył owoce i owce. Okazało się, że żyję w domu wariatów. Wariatów szczęśliwych, choć bez rąk, bez nóg, czasami bez głów – ale zawsze posiadających przyrodzenie. Wariatów odpornych na inne choroby, które przestały być im potrzebne. W końcu, jakie znaczenie ma kłamstwo, grzech, cała moralność i amoralność, wobec światowego kryzysu. Światowy kryzys niszczy wszystko, a buduje jeszcze więcej. To ojciec i syn, to słabość i siła, to demon i bóg. Dotknął także i mnie.

Ująłem sobie jeden dzień z tygodnia, i teraz mam tydzień bez czwartku. Tak wyszło. Zatkałem sobie dziurkę w nosie palcem, bo na co mi dwie, i chodzę o drugiej ręce. Oszczędzam jeden but. Zacząłem używać półsłówek, mówię półgębkiem. Nie jestem półgłówkiem, żeby to zatem jakoś zrównoważyć, nie jestem także półdupkiem. A pół godziny temu, była godzina czternasta, teraz jest już piętnasta. Na półce trzymam tylko kurz. Z drugiej półki, oczywiście – zrezygnowałem. Resztę rzeczy mam do spółki. Bo wszyscy mamy tylko jedno na pewno, czyli to nasze przyrodzenie. Cała reszta to manipulacja i urojenie. No, a gdzie nie spojrzeć – tam kryzys. Tam daje, tam zabiera. Lament i szczebiot ludu, przepołowiony, wygląda jak remis. Niczego nie rozstrzyga. Strzyga, to coś innego. A jeszcze ten światowy kryzys, byłbym zapomniał. Co prawda, nie jestem tusknięty, ale to mnie nie usprawiedliwia. I nie mogę przez to zasnąć. Oszczędzam i siły, i sen. Oszczędności wydaję na inwestycje w oszczędności. Przestałem jeść, bo poczułem, że coś mnie zżera. Poczekam, może zacznie mnie coś karmić. Podobno, koniec świata także ma obcięty budżet, i nastąpi bez żadnych fajerwerków. A może nawet w ogóle go nie będzie. Bo po co. Są ważniejsze sprawy. W świecie wariatów, gdzie każdy czegoś nie ma, ale każdy ma przyrodzenie, należy rozwiązywać problemy, które jak kaftan – niepotrzebnie wiążą ze sobą sprawy będące bez związku. Bo niby czym się różni lewo od prawa? Na przykład, proszę spojrzeć do lustra. Czy ten w lustrze, to jest jakiś inny ktoś? A które z was jest w tymże lustrze? Lewica, prawica… liczy się środek. Liczy się to, co jest w środku. A w środku, to nie wiadomo, co jest. Jest światowy kryzys. W samym środku. Nie wiadomo, czy byłby w czwartku. Jest w porządku. Kryzys, czyli chaos.

Tyle chaosu o nic. Kryzys jest w porządku. Kryzys jest w ciszy, i w spokoju. O połowę wszystkiego jest mniej, i o połowę wszystkiego jest więcej. Nie zmieniło się nic. Wszyscy normalni są teraz wszyscy wariatami, przy czym nie doszło do żadnej zamiany miejsc. Lewica zawsze była na miejscu prawicy, a prawica nigdy nie przestała być lewicą. Tyle chaosu o nic. Na szczęście, mamy wszyscy to coś, co czyni nas jednością. Nasze przyrodzenie. Człowieka można nie rozpoznać, o kryzys można się spierać, czwartku może nie być. Ale chujowo, to zawsze będzie. Choćby przestało piździć. Dopóki budzę się w Polsce, i póki w niej zasypiam. Panie doktorze.


Przychodzi taka chwila, że człowiek bierze się do roboty. Coraz częściej. Jeżeli chodzi o golenie, to ostatnio zaczynam podejrzewać, że producent pianki, której używam, dodaje do niej „czegoś” na porost wąsa i brody. Im częściej się golę, tym szybciej mi to odrasta – ale nie gęściej. Depilować? To rozwiązanie byłoby porównywalne, w kategoriach roboty, z wygraną w totolotka – albo z przejściem na emeryturę. Ale to ostatnie, czyli emerytura, nie ma sensu bez tego pierwszego, czyli bez wygranej. Dlatego depilacja odpada, chociaż roboty przybywa. Człowiek staje przed lustrem. Lustro. Tafla. Widok wafla. Życie jest piękne, ale ja jestem jeszcze piękniejszy. Skoro tak, a przecież ten wafel w lustrze wygrywa każdy konkurs szpetoty, to lepiej nie myśleć nad życiem. Nerwowo i z zaskoczenia, spojrzałem za siebie. Nic, pustka. To niemożliwe, po tylu latach? Gdzie jest to całe życie? „W ZUS-ie, proszę pana”, szepnęło coś do mnie z lustra. Użyło przy tym czterech zupełnie innych słów, całkowicie nielegalnych publicznie.

Pomyślałem sobie, że skoro słyszę głosy, to nie jest źle – bo jeszcze coś do mnie dociera. „Kiedy to do mnie dotarło, wezwałem pogotowie i policję”. Na własne oczy czytałem opinię biegłego psychiatry, który takim wywodem o „docieraniu” dowodził pełnej poczytalności osoby oskarżonej o podwójne morderstwo.

Biorę się zatem do roboty, uwaga, piszę czarnym długopisem. A teraz niebieskim. A teraz czerwonym. To na czerwono, to było szczególnie ważne. Na czerwono, żeby lepiej dotarło. Wiem, że robota nie zając, nie ucieknie. Ale lepiej byłoby ją aresztować. Nie ma co igrać z losem, bezrobocie szaleje. Życie to nie hazard. Nie popłaca. Ustawa antyhazardowa, słusznie mówią, jest nieżyciowa. Albo hazard, albo życie. Tak by powiedział każdy bandyta, nie tylko jednoręki. Czy ktoś kiedyś złapał prawnika za bandytę, znaczy się za rękę? Proszę spróbować. Wtedy ów prawnik ze skóry wyjdzie, ale zostaniesz z butem w ręce. Nawet nie w butonierce. Spróbujmy wzuć taki but. Bo but się wzuwa, a zakłada się, to zakłady wzajemne. Czyli hazard. Niech żyją rzeczy nieżyciowe, na przykład przepisy. Oto przepis na dobrą robotę: przepisz coś. Sto razy na tablicy, wte i wewte, tam i z powrotem. Na przykład jakiś dobry przykład. Daj go i weź się do roboty. Bo inaczej, to roboty się wezmą do ciebie. I wtedy może dojść do nowych powikłań. Patrz na mnie. Życie jest piękne. A ja jestem jeszcze piękniejszy. I oto widać, jak na dłoni, kaktus. Lecz on nie jest na dłoni. On jest na spalonym. Smudno mi. Czy ktoś wie, jakie to wspaniałe uczucie? Wystarczy trochę pokibicować. Wziąć się do jakiejś roboty. Ponarzekać. Powikłać. Nabawić się, choćby grypy. Śmiechem zabić i samemu umrzeć ze śmiechu. We właściwym momencie, oczywiście. Najlepiej w dniu pierwszej emerytury. A kto chce pożyć dłużej, ten niech się stąd zabiera, do roboty. Bo grunt – to niezależność. Co stoi na moim gruncie, to moje. I dlatego ja zawsze stoję na własnym gruncie. A cała reszta jest wokół. Wieżowce. Kopalnie. Rozległe pustkowia i nieprzebyte puszcze. Wszystko jest cudze. Oprócz mojej własnej roboty. Do której się biorę. Którą trzymam za rękę. Za jednorękę, ktoś powie. A w nieistniejącej, drugiej dłoni trzyma się cały hazard, całe ryzyko, i dlatego jest to zakład wzajemnej ochrony. Niepełnosprawny „inaczej”.

To wszystko, co chciałem dzisiaj na ten temat powiedzieć. Dać przykład, powikłać i zaszczepić się na wszelki wypadek. Żebym mógł sobie gadać „na zdrowie”, bić piankę, a broda i garb same mi wyrosną – nawet jeżeli się zatnę. Bo ja kocham tę moją robotę, kocham tę moją krwawicę, bo ja jestem jak plaster. A wy, to jesteście miodzio. Pracowite pszczółki. Co dzielą i żądlą. Ale co one dzielą i dlaczego się żądlą, tego nie wiem. Żaden z nas tego nie wie. Żaden pyłek. Może kwiaty coś wiedzą; na pewno. Zwłaszcza kwiat elity. To jest ten, popatrzcie, ten, co jeszcze wystaje z pyska kozy…



Od pewnego czasu ochoczo uczestniczę w kursie plastycznym, co niezmiernie dziwi moich znajomych, którzy zwracają mi uwagę: „Przecież ty nie potrafisz rysować!”. No właśnie. Co w tym dziwnego? Ja nawet talentu nie mam. Ćwiczę plastykę. I elastycznie nie widzę już przeszkód, żeby zwierzchnikiem mężczyzny był kobiet. Przecież nie „ten kobieta”!

Wystarczy świeże spojrzenie. Mieć dobrą szczoteczkę do oczu, pastę wybielającą „3D”. Oczywiście optyczną. Bo wybielanie to zadanie plastyczne. Nawet bardzo. I z pastą do oczu nie ma dzisiaj problemu, a i każda szczoteczka ma szereg programów – minęły już czasy leczenia kanałowego, Jedynką albo Dwójką. Oko bieleje. Jakby zaś tego było mało, to można sobie wziąć takie „jakby” po kilka razy, do skutku. Skutki: są opłakane jak abynament albo co. Zero złotych, dwa zera, a przy trzecim zerze – Alicja. Ślepy traf. Bo póki co, to większość z nas urodziła się na oślep. Ale jakbym wiedział wcześniej… Takie piękne słowo. Tak plastyczne, jakby go wcale nie było. Przynajmniej językowo. Na moim kursie bardzo przydatne. Na oko. Jakby co, to na ucho. A są tacy, co mają do tego nawet nosa. I operacja gotowa. Święty Mikołaj. Prawie. Bo jeśli go przestudiować, to wyjdzie tylko raczej magister. Raczej, czyli do tyłu. Jeszcze tylko zakupy i Święta gotowe. Najlepiej w sklepie z rodziną. Skoro już są – bo zatrudniono „sprzedawczynie do sklepu z językami”, to pora na sklepy z rodzinami. A sklepienie niebieskie jest najlepsze dla sklepu. Taki sklep pod niebieskim sklepieniem to bazar inaczej, ale bazar jest jakby nie za bardzo. Za bardzo nie jest jakby, i tyle. Jakby Święta były latem, to co innego. Ale nie są, i to nie to samo, co by było gdyby. Właśnie wtedy przychodzi nam z pomocą plastyka. Jak Święty Mikołaj. Przynosi Święta, a pod choinkę kładzie nam nowy rok. Opakowany trzysta sześćdziesiąt kilka razy, kryje w sobie kolejny nowy rok, i tak do woli, ile komu starczy sił do rozwijania takiego wałka w sreberkach. Wiadomo. Wszystko w naszych rękach. A jakby co, to w nogi – proszę Państwa. I to jest prawie ta jakby „wielka różnica”, czyli klomb. Skoro zaś mamy już te ręce, te nogi i klomb – to życzę wszystkim „Wesołych Świąt”, i z głowy. Do zobaczenia w telewizji. Ale na żywo, czyli jakby. Ale żadnych ale, bo Tysiące Ale. A gdybyś nie znalazł, miły Czytelniku, żadnego lepszego zajęcia niż Święta, to pamiętaj o urzędzie skarbowym. Na ten nowy rok. Budź że gotowy, żebyś nie leżał, pędzlu, jak długi. Tak bym to narysował.








Menu miesięcznika FA-art