niedziela, 26 sierpień 2012 14:38

Czy współczesny poeta umiera w godzinie śmierci?

Napisał
Oceń ten artykuł
(3 głosów)

Pewnego wieczora, gdy oddawałem się ukochanym studiom literackim, wlazło do mojego gabinetu dwóch starców potężnego wzrostu. Jesteśmy z Księżyca, rzekli, po czym rozwiali się w nicość. Tę historię przekazał Gerolamo Cardano w swym epokowym dziele De subtilitate. To wielce enigmatyczna wizyta.

Przyprawia ona uczonego o epikurejskie rozważania: rozważania o wielości światów. Owe jednak światy, których liczbę Epikur określał jako nieskończoną, mają – nawet przy dzisiejszym rozwoju nauki – tylko jedną cechę: istnieją.
 


Celowo zacząłem od kosmosu, żeby przejść stopniowo w domenę spraw ziemskich. Tak czynią wszyscy szanujący swą pozycję zawodową bogowie. Zadajmy więc takie pytanie:
 
Czy współczesny poeta umiera w godzinie śmierci?
 
Exegi monumentum aere perennius. Non omnis moriar. Pamiętacie? Coś mi się zdaje, że współcześni artyści in gremio kusym okiem spoglądają na dziwaczny obowiązek płodzenia arcydzieł. Czy nikt już nie chce być ponadczasowy?
 
Czy współcześni poeci umierają w godzinie śmierci?
 
Sądzę, że to bardzo powierzchowna opinia. Słowa Horacego, dość butne, jak na dzisiejsze standardy publicystyczne i paradygmat pięciominutowej sławy, są może raczej konstatacją faktu skromniejszego. Mówi więc Horacy coś takiego: gdy będę odchodził ze świata, zostawię po sobie więcej, niźli zastałem w chwili narodzin. Nawet przy najbardziej obrazoburczym nastawieniu do poezji klasycznej z tezą Horacego będziemy musieli się zgodzić. Za jego życia świata stało się jakby więcej. I właśnie tego nie możemy powiedzieć o nas samych. Po nas zostanie mniej i mniej. Żyjemy otoczeni wdzięczącymi się diodami. Psalmista sądził, że ziarna piasku są nie do policzenia. Współczesna technika udowodniła, że można ten problem wyminąć – nauczyliśmy liczyć ziarna piasku (mam na myśli, rzecz jasna, surowiec, z jakiego wykonuje się procesory komputerowe). Ziarna piasku nie są wprawdzie do policzenia, ale są do liczenia.
 
Wyczerpaliśmy światowe zasoby rewolucji. Jeszcze sto lat temu wydawało się, że możemy być lepsi w podrygach, a kryzysy nie będą chmurzyły błękitnego nieba rozwoju. Dziś już nie wiadomo, czy kryzysy nie są istotą rozwoju. Na nic się w każdym razie zdały naukowe metody w gospodarce i prokreacji: naukowe metody doprowadziły w rzeczywistości do zanegowania dziedzin, w które wkroczyły.
 
Została nam tylko żmudna ewolucja – plan rozłożony na miliony lat i zapewne nie do osiągnięcia dla gatunków dominujących w ekosystemie: skoro nad odstępstwo przedkłada się normę a sześciopalczaste noworodki pokazuje się w Kunstkamerach...
 
Na myśl o tym, co pozostawimy po sobie przyszłym pokoleniom, ogarnia mnie żałość i skrucha. Czym będzie świat za kilkadziesiąt lat? Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Trafił się nam kawałek niezrozumiałego szczęścia.
 
Kibicowaliśmy każdemu centymetrowi ubywającemu ze spódniczek. Od stringów bodaj nie sposób już nic odjąć. I nie chodzi tu o prorokowanie, czy nadejdą, czy też nie, czasy dodawania. Bielizna, nawet ta najbardziej zdawkowa, pozostanie elementem symboliki wstydu.
 
A skoro ostatecznym zwycięstwem zakończy się walka z pruderyjną wiktoriańską cnotą, rewolucja obyczajowa zatraci charakter agonistyczny. Nie będzie czemu kibicować.
 
Wszelkie nowości, które staramy się wdrożyć do seryjnej produkcji, uplasować na listach bestsellerów – tracą urodę.
 
Obawiam się, że braknie surowców nie tylko elektrowniom, lecz także awangardzie poetyckiej i powieści science-fiction. A oznacza to po prostu tyle, że wysychają źródła wyobraźni.
 
Spróbujmy raz jeszcze odczytać uwagę Horacjusza Flakkusa: myśl jego wydaje się wyrastać z przekonania o przewadze dzieła wyposażonego w cechę wiecznotrwałości nad takim, które posiada cechę – współczesność dopracowała się tego pojęcia – biodegradowalności. Artefakty wytworzone przez rzymskiego poetę zaśmiecają nam przestrzeń od stosunkowo długiego czasu.
 
My jesteśmy ekologiczni.
 
Konkrety wszakże dopominają się o swoje miejsce w naszej enuncjacji. Oddamy przeto im głos. Ale – w następnym odcinku.

 

Czytany 20167 razy Ostatnio zmieniany niedziela, 26 sierpień 2012 14:54
Marek K.E. Baczewski

Marek K.E. Baczewski – ur. 1964, poeta, prozaik, krytyk literacki, autor słuchowisk radiowych, felietonista „FA-artu″ oraz kwartalnika „Opcje″. Mieszka w Zawierciu. Laureat nagrody poetyckiej im. R.M. Rilkego. W maju 2007 roku został nominowany do Nagrody Literackiej Gdyni za tomik Morze i inne morza. Wydawnictwo FA-art opublikowało kilka jego książek poetyckich, ostatnio zaś zbiór opowiadań: Bajki Baczewskiego.

Strona www.FA-art.pl wykorzystuje informacje przechowywane w komputerze w formie tzw. ciasteczek (cookies) do celów statystycznych. Dowiedz się więcej.