Furda tam z Ossolineum! Zagładę Britanniki z jej 120 tysiącami artykułów, 44 milionami słów – też jakoś przebolejemy. Ale co z takim 46. tomem Anglo-American Cyclopaedia? Jego nie tylko nie będzie, jego nigdy nie było!
Konsekwentnie nie głoszę proroctwa śmierci książki. Ta, o której mowa, 46. tom The Anglo-American Cyclopaedia, wcale się nie urodziła – co stanowi skądinąd najlepszy sposób na nieśmiertelność.
Nie kwestionuję oczywistego faktu: papier będzie nadal schodził w odnośnych sklepach, i będzie to papier odpowiednio przycięty, zbiór kartek sklejonych w sześcienną paczuszkę. Czymkolwiek jednak ów papier zadrukujemy, utraci on swą wygórowaną reputację. Jeśli czymś pozostanie dla nas ów zbiór papierowych uniesień, to jednym ze sposobów istnienia popkultury. Ten geometryczny artefakt utraci raz na zawsze większość przypisywanych mu dotychczas cnót mądrościowych, których istnienie zawsze było wątpliwe, udzielało się nam zaledwie per analogiam, jakby w zagadce i przeważnie niejasno.
Myśmy, autorzy, mieli w poszanowaniu owe celulozowe residua nie dlatego, żebyśmy byli chwalcami przeszłości, lecz dlatego, że łatwiej było windykować tantiemy, mając na zbyciu nośnik analogowy – przedmiot niepoddający się reprodukcji w warunkach domowych. E-zbuk nie daje takiej gwarancji. Któż w końcu z czytelników oprze się pokusie podzielenia się ulubionym tekstem z siedmioma milionami krewnych i znajomych, zwłaszcza jeśli czynność ta zajmuje sekundę?