WYDAWNICTWO FA-art   Start START   Książki KSIĄŻKI   Kwartalnik KWARTALNIK   Archiwum ARCHIWUM   Strony Autorów STRONY AUTORÓW   Redakcja REDAKCJA
 tu jesteś: Nr 68, grudzień 2003NOWACKI

NA DŁUGIE JESIENNE WIECZORY

Przez dzień cały i pół dnia następnego próbowałem sobie wyobrazić, kim jest lub kim mógłby być czytelnik młodzieńczej powieści Samuela Becketta, której tytuł spolszczono jako Sen o kobietach pięknych i takich sobie i którą w połowie listopada między okładki wsadzono? Co sprawia, że czytamy rzecz — mówmy sobie prawdę — nie do (prze)czytania? Dlaczego utwór tak dalece osobliwy jak Sen… nas zachwyca, kiedy nie zachwyca? Nie potrafię odpowiedzieć na te pytania, więc niechaj uczynią to inni. Oto kilka wyimków ze wstępów i not reklamowych dołączonych do książki oraz pierwszych nadwiślańskich komentarzy:

Znalezisko? „Przeleżała w szufladzie 60 lat, od czwartku w księgarniach” — informuje „Gazeta Wyborcza”. Tak naprawdę liczne kopie maszynopisu pierwszej powieści Becketta leżały sobie tu i ówdzie. Normalnie, po bibliotekach. Zaglądali do nich znawcy zagadnienia, omawiali i streszczali, bodaj bez przeszkód i ograniczeń. Dowodem polska monografia pióra Marka Kędzierskiego (Samuel Beckett, Warszawa 1990). Kto chciał się dowiedzieć, czy jest Sen… i o czym traktuje (Kędzierski ładnie rzecz streścił), ten mógł się dowiedzieć, zaglądając do rozdziału IV wspomnianej monografii. Sensacyjne odkrycie nie wchodzi zatem w rachubę. A skoro tak, to może na drugą nóżkę? Dajmy na to: „zostaje czytelnikom udostępniony tekst o zasadniczym znaczeniu, który dotychczas znany był tylko badaczom literatury” (z przedmowy wydawcy oryginału). No jasne! Dłużej nie mogło być tak, aby „tekst o zasadniczym znaczeniu” znali tylko nieliczni.

Zasadnicze znaczenie? O, to bez wątpienia największa zagadka. Dowiadujemy się bowiem, iż „Sen może być źródłem bezcennych, niemal archeologicznych odkryć na temat poglądów estetycznych niepospolitego umysłu, gdyż ukazuje kierunek, w jakim miały się rozwijać jego [tj. Becketta] późniejsze dzieła” (ze wstępu). Sęk w tym, że z powodów aż nadto oczywistych owymi „archeologami” byli kiedyś i są obecnie właśnie badacze literatury, ponieważ tylko oni zdają sobie sprawę z „zasadniczego znaczenia”. Z noty na skrzydełku: „Beckett kiedyś nazwał tę długo niepublikowaną powieść szufladą, do której wrzucał swoje najdziksze pomysły. Często też z niej czerpał, nie zmieniając ani słowa. Sen o kobietach pięknych i takich sobie jest więc czymś w rodzaju pudła rezonansowego”. „Od czwartku” księgarnie szturmują dzikie stada beckettologów-amatorów — nie widzę tego inaczej.

Niepospolity umysł? Znak zapytania jest tu dużą niegrzecznością. Wszak idzie o tego Becketta, „genialnego Irlandczyka” (z ulotki wydawcy), o laureata Nagrody Nobla itd. Imię i nazwisko widniejące na okładce mówi aż za wiele.

„Co nam nie pozwala zamknąć książki w połowie”? Ano „euforia z używania języka, który jest tu szybszy od ludzkiego oddechu, a czasem od myśli” (z „Wyborczej”). Względnie to, że autor Snu… „eksperymentuje ze słowami i świadomie, czasem ostentacyjnie, łamie reguły gramatyczne” (ze wstępu). Jasne — eksperymentalny utwór z roku 1932, którego „najważniejszym bohaterem jest język” (z ulotki), utwór, w którym fascynacja Finnegans Wake bynajmniej nie jest skrywana, z pewnością porwie — już porywa? — polskich czytelników pogrążonych w jesiennej depresze. Zwłaszcza że „Sen to książka pełna humoru — pękania ze śmiechu — będąca jawnym zaprzeczeniem błędnego poglądu, jakoby utwory wielkiego Irlandczyka traktowały wyłącznie o mrocznej i ponurej stronie egzystencji” (ze wstępu). Naprawdę? Niech podniosą rękę do góry i nacisną przycisk ci, którzy pochyleni nad kartami tego dzieła posikali się ze śmiechu. Widzę las rąk.

Dość tych wypisów. Wracam do pytania o czytelnika świeżo wydanego Snu o kobietach pięknych i takich sobie. Czy to, co wziąłem z „obudowania” rzeczonej publikacji, mówi nam cokolwiek o odbiorcy właśnie przyswojonej polszczyźnie powieści Becketta? Chyba nie, bo też jakoś trudno mi uwierzyć w istnienie domorosłych beckettologów („zasadnicze znaczenie”), miłośników radykalnej awangardy sprzed dziesięcioleci czy nawet pospolitych snobów (wiadomo — Beckett). Ci ostatni zresztą zupełnie się nie liczą, a to dlatego, że snob — jak wiadomo — nabywa książkę drogą kupna, by ją na półce postawić. Snob pogrążony w lekturze — umówmy się — to fikcja do kwadratu. Nie znaczy to oczywiście, że książka trafia w próżnię, że „nie zejdzie”. Przeciwnie — być może sprzeda się nieźle, będzie dobrze obecna. Tyle że — jakkolwiek zabrzmi to dziwnie — poza lekturą. Ona (lektura) nie jest dziś konieczna. Zamiast niej pojawiają się inne okoliczności i czynniki. Na przykład szantaż kulturalny w różnych odmianach, wydumane powinności, puste gesty i deklaracje (przecież szanujemy klasyków i gigantów literatury XX wieku) i temu podobne zjawiska. A przecież można prościej, bez tych wszystkich korowodów i łamańców. Wystarczy sprawdzone zapewnienie, że Sen o kobietach pięknych i takich sobie Samuela Becketta to lekturowa propozycja w sam raz na długie jesienne wieczory.

(1 grudnia 2003)


data ostatniej aktualizacji: