Wydawnictwo FA-art Grzegorz Tomicki: Autobiografia możliwa i niemożliwa, czyli co ma prawda do literatury
 tu jesteś: strony autorówGrzegorz Tomicki

Autobiografia możliwa i niemożliwa, czyli co ma prawda do literatury

W laudacji wygłoszonej na cześć laureata Nike 2009 Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego usłyszeliśmy, a potem mogliśmy sobie czarno na białym przeczytać, co następuje: „Jest to poezja autobiograficzna, bo nie brak w niej odniesień do faktów potwierdzonych w biografii autora (choroba, śmierć matki, doświadczenie homoerotyczne), ale jest to także poezja wyraźnie wystylizowana – na dawność, barokowość, Villonowską nutę, »portret trumienny«”.

Przyjrzyjmy się baczniej fragmentowi początkowemu: „Jest to poezja autobiograficzna, bo nie brak w niej odniesień do faktów potwierdzonych w biografii autora”. Stwierdzenie oczywiste i nieoczywiste zarazem, a nawet – z pewnego dość dzisiaj często przyjmowanego punktu widzenia – mocno kontrowersyjne albo też, ujmując rzecz z innej strony, sprawiające wrażenie rażąco (ostentacyjnie?) naiwnego.

Natychmiast bowiem nasuwają się zasadnicze wątpliwości: czy odniesienia do „faktów potwierdzonych w biografii” wystarczą do zakwalifikowania jakiegokolwiek bądź tekstu do gatunku autobiografii? Jak i kto miałby owe „fakty” potwierdzać? Jaką metodą: wywiadu środowiskowego, wizji lokalnej, przesłuchania z użyciem wariografu, podsłuchu, badania psychoanalitycznego – czy po prostu zdając się na „szczerość” samego autora? Wszelako, jak zauważa Philippe Lejeune, którego cytował będę i niżej: „Autobiograf nie jest kimś, kto mówi prawdę o swoim życiu, ale kimś, kto powiada, że ją mówi”. Kontrowersje może nadto budzić samo określenie „prawda o swoim życiu”. Prawda, cała prawda i tylko prawda?

Stwierdzenie to jednak oczywiste, jak powiedziałem, albowiem publiczność literacka dość solidarnie odbiera poezję Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego jako, bardziej lub mniej, nacechowaną autobiograficznie – i nieoczywiste zarazem, albowiem nacechowanie autobiograficzne poezji nie musi z niej czynić par excellence autobiografii. Nacechowanie owo podlega gradacji, czyli objawia się w różnorakim stopniu oraz ujawnia w rozmaity, bardziej lub mniej czytelny sposób – i w tej czy innej formie obecne jest we wszelkiej twórczości artystycznej, a może i we wszelkiej aktywności człowieka, głównie poprzez determinowane biografią przekonania (będące wszak „regułami działania”, czyli zasadami postępowania).

Stwierdzenie to wciąż jednak oczywiste, bo zgodne z powszechnym, tzw. niefachowym – więc w pewnym sensie także nieskażonym (akademizmem, profesjonalizmem, postmodernizmem oraz innymi -izmami) – odczuciem, ale też co najmniej kontrowersyjne, a to z uwagi na dzisiejszą literaturoznawczą, psychologiczną, antropologiczną, filozoficzną, naukową, czy jak ją tam jeszcze nazwać, humanistyczną (samo)świadomość biegłych w temacie, przenikniętą dyrektywami tzw. „filozofii podejrzeń”, godzącej we wszelkie oczywistości jako grożące popadnięciem w „dogmatyczną drzemkę”.

Owa swoista „podwójna orientacja” nie tylko przeciętnego, ale często i „fachowego” konsumenta kultury wygląda na kolejny przejaw rozdźwięku pomiędzy naukową teorią a życiową praxis, czyli syndromu „teoria sobie, praktyka sobie”. Zarówno „rewolucja kopernikańska” Kuhna, jak i nie mniej „kopernikańska” Freuda (czy też ogólniej: „rewolucja psychoanalityczna”) nie przeorały, jak się wydaje, społecznej świadomości w sposób szczególnie zauważalny – organizujące ją kluczowe pozycje obowiązującego paradygmatu naukowego i racjonalnego ego zostały zasadniczo zachowane. „To wszystko wiadomo, nie jest się takim głupim, ale zabezpieczywszy się, postępuje się tak, jak gdyby się tego nie wiedziało”.

Stwierdzenie to także oczywiste i nieoczywiste zarazem, albowiem poezja liryczna zazwyczaj jest w „większym lub mniejszym stopniu” autobiograficzna, nigdy jednak nie staje się przy tym „czystą” gatunkowo, literalną autobiografią. Czym bowiem jest „czysta gatunkowo autobiografia”? Według znanej definicji Lejeune’a, autobiografia jest „retrospektywną opowieścią prozą, gdzie rzeczywista osoba przedstawia swoje życie, akcentując swoje jednostkowe losy, a zwłaszcza dzieje swej osobowości” (Pakt autobiograficzny).

„Poemat autobiograficzny” – jak można by traktować twórczość poetycką Tkaczyszyna-Dyckiego ujmowaną en bloc – nie spełnia więc co najmniej jednego, dotyczącego formy językowej kryterium: nie jest „opowieścią prozą” (który to warunek czyni użyte w laudacji określenie „poezja autobiograficzna” oksymoronem), spełniając przy tym wszystkie w zasadzie kryteria pozostałe: jest „opowieścią”, prezentuje „losy jednostki, dzieje osobowości”, zachowuje „tożsamość autora (którego nazwisko odsyła do rzeczywistej osoby)” z podmiotem lirycznym, operuje „retrospektywną formą opowiadania”. Czy zatem owo kategoryczne wykluczenie poezji wyłącznie z uwagi na jej formę językową – tylko dlatego, że mówi się w niej wierszem – nie jest tedy zabiegiem nazbyt pochopnym, niewystarczająco uzasadnionym?

Podobna wątpliwość nawiedziła zresztą samego twórcę powyższej definicji, który kilkanaście lat później, w Pakcie autobiograficznym (bis), wprowadził znamienną korektę: „Zamiast więc proponować definicję, która po prostu wykluczała wiersze, powinienem był określić jako centrum aktualnego systemu to napięcie pomiędzy przejrzystością referencjalną a poszukiwaniem estetycznym oraz pokazać (…), że z jednej i drugiej strony pewnego miejsca równowagi istnieje ciągłość stopni, idących, z jednej strony, ku płaskości curriculum vitae, z drugiej zaś – ku czystej poezji. Na tych dwóch skrajnych biegunach kontrakt autobiograficzny, z różnych powodów, traci swoją wiarygodność”. Jakie miałyby to być powody? Absolutna czystość referencjalna curriculum vitae traci mianowicie autobiograficzną wiarygodność jako niebędąca dziełem sztuki, czyli „opowieścią prozą” – „czysta poezja” natomiast jako niespełniająca kryteriów „dyskursu prawdomównego”: „paradoks autobiografii literackiej, jej podwójna gra, polega na tym, że stara się ona być jednocześnie dyskursem prawdomównym i dziełem sztuki”.

Wszystko zatem znów jasne i niejasne zarazem. Jasne, bo albo się operuje „dyskursem prawdomównym”, najlepiej – dla sprostania kryteriom autobiografii – opowiadając prozą, albo się smali farmazony, czyli uprawia poezję, posługując się językiem figuralnym, ze swej natury „nieprawdomównym”, przeto w autobiografii niestosownym. Niejasne natomiast, bo jak, Jasna Anielko, rozumieć owo szatańskie zaiste określenie „dyskurs prawdomówny” w odniesieniu do autobiografii jako dzieła literackiego?

Prawda w dziele sztuki to oczywiście temat-rzeka, i nie tu miejsce na jego kolejne wałkowanie. Skupmy się zatem na jego pomniejszym, a interesującym nas (a w zasadzie mnie) wycinku, zogniskowanym w pytaniach: jak jest możliwa prawda w opowieści autobiograficznej? Czy jest jej warunkiem? Czy jest w niej w ogóle możliwa?

Lejeune przywołuje cudownie prostolinijną i jednocześnie nieoczekiwanie metaforyczną definicję Larousse’a z 1866 roku, wedle której autobiografia to „życie jednostki napisane przez nią samą”. Czyż bowiem nasze życia nie są rzeczywiście opowieściami, narracjami, które snujemy na swój własny temat (autobiografie), lub które inni snują o nas (biografie – ma się rozumieć, nieautoryzowane), nie tylko przy tym w formie spisanej, czy choćby wypowiedzianej, ale i „jedynie” pomyślanej, a może nawet realizowanej „wyłącznie” w konkretnym, codziennym działaniu, we wszystkich formach naszej aktywności – czyż nasze działania nie są powodowane ułożonym wprzódy scenariuszem? W tym rozumieniu nasze życia byłyby po prostu narracjami, a autobiografie i biografie tylko szczególnymi ich realizacjami.

Czy jest w nich jednak miejsce na prawdomówność – na prawdę jako taką, obiektywną, niezbitą, „faktyczną”?

Jedna z możliwych odpowiedzi na to pytanie mogłyby brzmieć tak: każde życie – jakimi by się nie karmiło iluzjami – jest prawdziwe. Każda narracja wytwarza swoje własne kryteria prawdziwości – a dotyczy to także opowieści podejmowanych w „złej wierze”, czyli jawnie, intencjonalnie kłamliwych, jako tym kryteriom niesprostających – snuje swą osobną, prywatną opowieść, wytwarza swój własny słownik, w którym opisuje swoje własne sensy, ustanawiając tym samym indywidualne reguły działania i jedyny miernik ich skuteczności. Życie ma sens o tyle, o ile ma sens nasza własna o nim opowieść.

Autobiografia to autoprezentacja jednostki, wobec której „prawdomówność” jako kryterium zewnętrzne (jako ocena z zewnątrz) jest nieadekwatne, nieprawomocne – innymi słowy: nie jest żadnym kryterium. Jeden paradygmat myślowy nie może służyć za racjonalną podstawę oceny innego paradygmatu, chociaż w praktyce tak to się właśnie odbywa. „Racjonalny trik ludzkiej myśli” (James) polega w tym przypadku na nieświadomym, co ważne, zastąpieniu „racjonalności” „racjonalizacją”.

Widziany z tej perspektywy efektowny paradoks sformułowany przez Lejeune’a ujawnia swoją pozorność: „Powiedzieć prawdę o sobie, ustanowić się jako podmiot pełny – to urojenie. To, że autobiografia nie jest możliwa, wcale nie przeszkadza jej istnieć”.

Autobiografia nie tylko jest możliwa – jest nieunikniona. Prawda nie ma tu nic do rzeczy.

W ten sposób, odrzuciwszy drabinę, po której się wspięliśmy, jako mówią filozofowie, możemy poniekąd potwierdzić słowa laudacji: poezja Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego jest autobiograficzna – aczkolwiek nie dzięki odniesieniu do „faktów” czy „prawdy”, lecz poprzez intencjonalne ustanowienie się autora jako podmiotu pełnego, czyli skonstruowanie swojej własnej narracji o sobie samym.