Wydawnictwo FA-art Dariusz Bojda: Smudno mi
 tu jesteś: strony autorówBojda Dariusz

Smudno mi

Przychodzi taka chwila, że człowiek bierze się do roboty. Coraz częściej. Jeżeli chodzi o golenie, to ostatnio zaczynam podejrzewać, że producent pianki, której używam, dodaje do niej „czegoś” na porost wąsa i brody. Im częściej się golę, tym szybciej mi to odrasta – ale nie gęściej. Depilować? To rozwiązanie byłoby porównywalne, w kategoriach roboty, z wygraną w totolotka – albo z przejściem na emeryturę. Ale to ostatnie, czyli emerytura, nie ma sensu bez tego pierwszego, czyli bez wygranej. Dlatego depilacja odpada, chociaż roboty przybywa. Człowiek staje przed lustrem. Lustro. Tafla. Widok wafla. Życie jest piękne, ale ja jestem jeszcze piękniejszy. Skoro tak, a przecież ten wafel w lustrze wygrywa każdy konkurs szpetoty, to lepiej nie myśleć nad życiem. Nerwowo i z zaskoczenia, spojrzałem za siebie. Nic, pustka. To niemożliwe, po tylu latach? Gdzie jest to całe życie? „W ZUS-ie, proszę pana”, szepnęło coś do mnie z lustra. Użyło przy tym czterech zupełnie innych słów, całkowicie nielegalnych publicznie.

Pomyślałem sobie, że skoro słyszę głosy, to nie jest źle – bo jeszcze coś do mnie dociera. „Kiedy to do mnie dotarło, wezwałem pogotowie i policję”. Na własne oczy czytałem opinię biegłego psychiatry, który takim wywodem o „docieraniu” dowodził pełnej poczytalności osoby oskarżonej o podwójne morderstwo.

Biorę się zatem do roboty, uwaga, piszę czarnym długopisem. A teraz niebieskim. A teraz czerwonym. To na czerwono, to było szczególnie ważne. Na czerwono, żeby lepiej dotarło. Wiem, że robota nie zając, nie ucieknie. Ale lepiej byłoby ją aresztować. Nie ma co igrać z losem, bezrobocie szaleje. Życie to nie hazard. Nie popłaca. Ustawa antyhazardowa, słusznie mówią, jest nieżyciowa. Albo hazard, albo życie. Tak by powiedział każdy bandyta, nie tylko jednoręki. Czy ktoś kiedyś złapał prawnika za bandytę, znaczy się za rękę? Proszę spróbować. Wtedy ów prawnik ze skóry wyjdzie, ale zostaniesz z butem w ręce. Nawet nie w butonierce. Spróbujmy wzuć taki but. Bo but się wzuwa, a zakłada się, to zakłady wzajemne. Czyli hazard. Niech żyją rzeczy nieżyciowe, na przykład przepisy. Oto przepis na dobrą robotę: przepisz coś. Sto razy na tablicy, wte i wewte, tam i z powrotem. Na przykład jakiś dobry przykład. Daj go i weź się do roboty. Bo inaczej, to roboty się wezmą do ciebie. I wtedy może dojść do nowych powikłań. Patrz na mnie. Życie jest piękne. A ja jestem jeszcze piękniejszy. I oto widać, jak na dłoni, kaktus. Lecz on nie jest na dłoni. On jest na spalonym. Smudno mi. Czy ktoś wie, jakie to wspaniałe uczucie? Wystarczy trochę pokibicować. Wziąć się do jakiejś roboty. Ponarzekać. Powikłać. Nabawić się, choćby grypy. Śmiechem zabić i samemu umrzeć ze śmiechu. We właściwym momencie, oczywiście. Najlepiej w dniu pierwszej emerytury. A kto chce pożyć dłużej, ten niech się stąd zabiera, do roboty. Bo grunt – to niezależność. Co stoi na moim gruncie, to moje. I dlatego ja zawsze stoję na własnym gruncie. A cała reszta jest wokół. Wieżowce. Kopalnie. Rozległe pustkowia i nieprzebyte puszcze. Wszystko jest cudze. Oprócz mojej własnej roboty. Do której się biorę. Którą trzymam za rękę. Za jednorękę, ktoś powie. A w nieistniejącej, drugiej dłoni trzyma się cały hazard, całe ryzyko, i dlatego jest to zakład wzajemnej ochrony. Niepełnosprawny „inaczej”.

To wszystko, co chciałem dzisiaj na ten temat powiedzieć. Dać przykład, powikłać i zaszczepić się na wszelki wypadek. Żebym mógł sobie gadać „na zdrowie”, bić piankę, a broda i garb same mi wyrosną – nawet jeżeli się zatnę. Bo ja kocham tę moją robotę, kocham tę moją krwawicę, bo ja jestem jak plaster. A wy, to jesteście miodzio. Pracowite pszczółki. Co dzielą i żądlą. Ale co one dzielą i dlaczego się żądlą, tego nie wiem. Żaden z nas tego nie wie. Żaden pyłek. Może kwiaty coś wiedzą; na pewno. Zwłaszcza kwiat elity. To jest ten, popatrzcie, ten, co jeszcze wystaje z pyska kozy…