Wydawnictwo FA-art M.K.E. Baczewski: Przećwiczyć zachwyt i umrzeć albo o tyranii rzeczy oczywistych
 tu jesteś: strony autorówM.K.E. Baczewski

Przećwiczyć zachwyt i umrzeć albo o tyranii rzeczy oczywistych

Constantin Noica zauważył kiedyś, że jest mało prawdopodobne, by ktoś popełnił samobójstwo z książką Ciorana w ręku. Polemizować z tym zdaniem – to chyba zrozumiałe – byłoby niebezpiecznie. Spróbujmy więc sprecyzować myśl Noiki. Nie sądzę, żeby samobójstwo mogło się wydawać nieodzowne, skoro mamy w ręku książkę Ciorana. Książka Ciorana jest surogatem samobójstwa.

Historię opowiedzianą przez Christinel, żonę Mircei Eliadego, przekazał Ioan-Petru Culianu w artykule poświęconym pamięci zmarłego nauczyciela. Znaleziono Eliadego w chicagowskim mieszkaniu, z nieruchomym wzrokiem, wpatrzonego w ten rodzaj pustki, jaki widnieje zapewne poza fasadą każdej ludzkiej twarzy. Eliade siedział w fotelu z zielonego weluru, na kolanach miał otwartą książkę Exercices d'admiration Emila Ciorana. Lekarze z kliniki Bernard-Mitchell w Chicago zdiagnozowali wylew krwi do mózgu. Miał żyć jeszcze osiem dni. Rumuński profesor zmarł 22 kwietnia, o dziewiątej czterdzieści rano, w 1986 roku. Artykuł Culianu nosi tytuł znamienny, istotny: Mahaparinirwana.

Przesyłkom lotniczym w tamtych czasach – o ile mnie pamięć nie zawodzi – przemierzenie odległości z Europy do USA zajmowało od jednego do dwóch tygodni. Pierwsze wydanie Exercices d'admiration ukazało się u Gallimarda w 1986. Wiemy, że egzemplarz znalazł się na kolanach Eliadego już 14 kwietnia tego roku. Książkę przesłano mu najprawdopodobniej niezwłocznie po zakończeniu druku.

Przyjaźń z Cioranem, pełna wzajemnego podziwu, ocierającego się o granicę tego dopingującego gatunku zawiści, na który umysły czynne reagują wzmożeniem energii twórczej, była niewątpliwie jednym z najjaśniejszych punktów paryskiego okresu życia Mircei. Gdy w 1956 roku uczony religioznawca zdradził Paryż na rzecz gościnnej Ameryki, zażyłość ograniczyła się do wymiany listów i książek.

Cioran nigdy nie krył się z tym, że twórczy animusz Eliadego był dlań grubym nieporozumieniem. Bałkańska nonszalancja Ciorana była z kolei obca naturze Mircei. Wyobrazić sobie raj, w którym wilk i owieczka pożywać będą z jednej miski? Nic prostszego. Wystarczy wykształcić świętego Piotra na stomatologa. Jeśli zaś idzie o raj, w którym mieliby przebywać razem iluminista i sceptyk, to trzeba byłoby oczyścić go z ostrych narzędzi. Natomiast co się tyczy ziemskiego padołu – towarzystwo takie może być wzajemnie stymulujące. Energetyczna przyjaźń bałkańskiego egzystencjalisty na wygnaniu oraz synkretycznego strukturalisty–obywatela świata miała mocą jakiegoś komplementarnego impetu przetrwać aż do końca. In i jang ludzkiego intelektu – Cioran i Eliade.

W drugim tomie wspomnień Eliadego Les moissons du solstice (Zapowiedź równonocy) czytamy: „Przybyliśmy do Paryża w niedzielę 16 września 1945. Na dworcu oczekiwali nas Emil Cioran i Lica Cracanera, »człowiek interesu«, przyjaciel i opiekun intelektualistów. (…) Cioran znalazł dla nas pokoje w Hôtel de l'Avenir przy rue Madame, koło ogrodu Luksemburskiego” (przełożył Ireneusz Kania).

W istocie obrotny Cracanera miał niebawem zarżnąć pewien interes, tracąc przy tym gotówkę powierzoną mu przez intelektualną brać, i na jakiejś belgijskiej plaży przećwiczył zachwyt na własny rachunek („dowodem jego dobrej wiary był sam fakt samobójstwa” – pisze Eliade; śledczym ostatecznie udało się ustalić wersję o targnięciu się na własne życie dzięki pożytecznej, jak się okazuje, wskazówce Constantina Noiki: denat nie dzierżył w ręku książki Ciorana).

Dziewiątego stycznia 1950 roku, podczas ślubu Mircei i Christinel, Emil Cioran trzyma koronę nad głową pana młodego (obydwaj przyjaciele pozostali wierni prawosławiu).

Hôtel de l'Avenir przy rue Madame…! Przećwiczyć zachwyt i umrzeć!

Ciało Eliadego zostało obrócone w proch nazajutrz po zgonie, w środę 23 kwietnia 1986 roku o godzinie drugiej po południu, w krematorium na rogu Woodlawn Avenue i 67 Ulicy. Msze żałobne odprawiono we wszystkich cerkwiach prawosławnych Ameryki. Tłum zgromadzony w Rockefeller Chapel powtarzał słowa modlitwy: „Mędrzec spoczywa w spokoju, albowiem Bóg wypróbował go jak złoto w tyglu”. Który z tekstów Ciorana był owym tyglem?

Ćwiczenia z zachwytu. Eseje i portrety ukazały się po polsku w 1998 roku w tłumaczeniu Jana M. Kłoczowskiego. Stałem się właścicielem tej książki, jak chciał Mickiewicz, za czterdzieści cztery złote.

Maksym Gorki w szczenięcych latach miał invita Minerva wypalić sobie w łeb z browninga, dość nieszkodliwie. Przy ogłuszonym pisarzu in crudo ratownicy znaleźli list, w którym odpowiedzialnością za swoją młodą, osiemnastoletnią śmierć obarcza on poetę Heinego. Tekst ów brzmiał dokładnie tak: „Moją śmiercią obwiniam niemieckiego poetę Heinego, który wynalazł ćmienie w sercu”.

Pewien anonimowy grecki epigramatyk zostawił po sobie takie oto epitafium: „»Światłości słoneczna, żegnaj!« – zawołał Kleombrotos i z dachu skoczył – prosto w Hadesu głąb. A przecież nie udręczyło go życie. Tylko księgę Platona przeczytał – jedną tylko księgę – tę o duszy” (chodziło bodaj o dialog Fedon).

Bawarski poeta Jan Kugler po zapoznaniu się z książką Eduarda von Hartmanna Philosophie des Unbewussten (Filozofia Nieświadomego) tak podupadł na samopoczuciu, że postanowił sam skrócić sobie męczarnie. Okazał się lepszym strzelcem niż Gorki…

Szecherezada opowiadaniem historii przedłużała sobie życie. Są jednak i takie opowieści, które życie skracają. Habent sua fata lectores pro captu libellorum...

Zajrzałem ostatnio do patogennego tekstu Platona (w przekładzie Władysława Witwickiego), nie ponosząc zgoła uszczerbków na ciele. A nie była to pierwsza lektura… Podobnie zresztą Ćwiczenia z zachwytu nie wyrządziły mi większych szkód – poza ukąszeniem kieszonkowego rzęsorka w momencie zapłaty.

Summa summarum: istnieje parę takich książek, przy których stracić sens bytu jest nawet czymś logicznym. Ale sens bytu to jeszcze nie byt cały. Do powzięcia samobójczych zamysłów trzeba jeszcze postradać poczucie humoru.

Są trzy rodzaje książek: takie, które przyspieszają zgon, takie, które go oddalają, oraz takie, które śmierć zastępują. Exercices d'admiration należą do tych ostatnich.

Aleksander Wielki miał sypiać z głową na szkatułce (poduszka człowieka czynu!). Wewnątrz trzymał Iliadę i miecz, dwie bronie, jak powiada Borges. Ja zamknąłem swój egzemplarz Repetytorium z ekstazy w lodówce, zapakowany w firmową torbę znanej sieci księgarskiej.

A jeśli Noica się mylił?

Wychodząc na spotkanie przygotowanej dla siebie śmierci z książką, zdaję się na ryzyko ugrzęźnięcia po szyję w wieczności bardzo symbolicznej; widocznej, lecz jakby w zwierciadle, niejasno: wieczności sola scriptura. Zgodnie ze znanym ludowym wierzeniem zmarły w zaświatach ma się napawać w nieskończoność ostatnim obrazem ujrzanym za żywota: wiemy, że w źrenicach trupa utrwala się wierny portret mordercy. Cóż jednak wówczas, gdy ostatnią naszą migawką okaże się książka? Znaczy to, że na „twarzą w twarz” trzeba jeszcze zaczekać. I że znów będzie dziki popyt na usługi detektywa.

Może to książka Exercices d'admiration była główną bohaterką Imienia róży Umberta Eco – a nie drugi tom Poetyki Arystotelesa? Kto wie?

Chodzą pogłoski, że dziełem, które czytał u schyłku Jan Paweł I, papież efemeryczny, były też Esercizi di ammirazione.

Z uśmiechem na ustach, w pluszowym fotelu, z książką w dłoni około szóstej po południu w poniedziałek 14 kwietnia 1986 roku na drugim piętrze w chicagowskim mieszkaniu przy Woodlawn Avenue 5711: świadectwo Christinel Eliade jest precyzyjne, choć – jak na nasze potrzeby – ma jedną wadę.

Który fragment Exercices d'admiration przyprawił Eliadego o wylew? Może była to opowieść Beniamina Fondanego o Rosjaninie, który przez osiemnaście lat nosił się z podejrzeniem co do wierności własnej żony, a gdy zdradził się w końcu ze swymi wątpliwościami i dowiedziono mu, że były one bezpodstawne, człowiek ten po prostu stracił sens życia i strzelił sobie w łeb. Walczył bez wytchnienia z tyranią rzeczy oczywistych – zachwyca się Cioran Fondanem. Zapewne służymy pod tym samym sztandarem.

Pierwodruk: „Twórczość” 2010 nr 6.