Michał Orzechowski: I. Wydawnictwo Nowy Świat. Warszawa 2004. Ostatnimi czasy coraz częściej zdarza mi się sięgać po fantastykę. Pewnie dlatego, że tzw. proza głównego nurtu staje się trochę monotonna, za dużo w niej opisów naszej ponurej teraźniejszości i rozlicznych problemów rodaków w wieku przedprodukcyjnym, produkcyjnym i poprodukcyjnym. I oto kolejne odkrycie z działki fantastyki: debiutancka powieść Orzechowskiego, który w chwilach wolnych od dziennikarzenia i podróżowania machnął książkę. Jest to powieść z rodzaju „niezła, ale…”. Akcja powieści rozgrywa się w bliżej nieokreślonej, ale odległej przyszłości. Nadmierny rozwój technologiczny, przeludnienie i brak dbałości o matkę naturę – wszystko to razem wzięte doprowadziło do globalnej katastrofy ekologicznej, zamętu i wojen. Po „Erze Prądu” nastała – by tak rzec – Era Unplugged, czyli cywilizacyjny regres. W świecie przyszłości przedstawionym przez Orzechowskiego wytwarzanie prądu objęte jest zakazem, nielicznych wynalazków technicznych używa się niechętnie, nie ma swobodnego przepływu informacji, książki są tak rzadkie, że używane są jako środek płatniczy, a wiedza o przeszłości jest zlepkiem przypadkowych informacji. Ludzie żyją w wielomilionowych miastach, zarządzanych na modłę biurokratyczno-totalitarną (wydzielanie jedzenia przez władzę, daleko posunięta inwigilacja), w których grasują mafie Handlarzy. Jest jednak jeden sprawiedliwy: młody policjant Or, trochę buntownik, trochę idealista-naiwniak. Chcąc rozwikłać zagadkę zbrodni popełnionej na córce przyjaciela, Or udaje się w podróż na Wschód. Jak się okazuje, wyprawa ta zamienia się w prowadzone przez bohatera poszukiwania prawdy o sobie samym, świecie, w którym przyszło mu żyć, i historii tegoż świata. Wiadomo – wielu śmiałków udawało się na Wschód w poszukiwaniu oświecenia (a Or dodatkowo trafia także do nieba, a dokładniej – na stację orbitalną). Powieść Orzechowskiego jest zgrabnie napisana, znaleźć w niej można ciekawą wizję przyszłości, sporo intertekstualnych smaczków i humoru, ale… Autor jednak nazbyt chętnie sięga po schematy rodem z hollywoodzkich filmideł: otóż miłość, która pozwala pokonać wszelkie przeciwności, odgrywa w tej powieści sporą rolę. Na koniec Or (wypowiedziawszy wcześniej podniosłą kwestię – wiadomo, że bohater amerykańskiego filmu powinien na koniec rzucić jakąś „złotą myśl” – jeśli jest jakiś sens we wszechświecie, to ty tym sensem jesteś) obejmuje swoją wybrankę, o dosyć złowróżbnym imieniu Kasandra, głębokim, skupionym spojrzeniem i odchodzi z nią w świetlistą przestrzeń na pewno ku świetlanej przyszłości. Koniec, wyciemnienie (ups, chyba zdradziłem zakończenie…). Warto również zwrócić uwagę na ciekawą szatę graficzną książki, która stylizowana jest na starożytną księgę, znalezioną – powiedzmy – w nieużywanej od stuleci kawiarence internetowej. Autorem projektu graficznego książki i ilustracji jest litewski artysta plastyk Linas Domarackas.


data ostatniej aktualizacji: 2005-12-22 05:14:50.69501