WYDAWNICTWO FA-art   Start START   Książki KSIĄŻKI   Kwartalnik KWARTALNIK   Archiwum ARCHIWUM   Strony Autorów STRONY AUTORÓW   Redakcja REDAKCJA
 tu jesteś: nr 87, lipiec 2005BACZEWSKI

W kwestii honorarium za poniższy tekst

Ostatnio spotkała mnie dziwna przygoda. Otóż często w gronie przyjaciół – pisarzy, dziennikarzy, słowem: autorów tekstów – zdarzają się nam długie dyskusje o tym, ile nam płacą za naszą produkcję. Wnioski, do jakich dochodzimy, dotyczą samego życia i sprowadzają się na ogół do czegoś, co nazywam „regułą dwóch d”: determinizm i demencja. Od czasu do czasu ten duet diagnoz przybiera prostszą formę „dwóch d”: „do dupy”. Niedawno trafiło mi się gwałtowne przecknięcie z małodusznego letargu powiatowego frustrata: znalazłem się w pewnym towarzystwie – również publicystycznym – w którym sprawy materialne były poruszane w zgoła odmienny sposób. Dyskutowano mianowicie, kto ile zapłacił, ażeby wydrukowano mu teksty. I tu zaczęły się moje wątpliwości. Nie żebym, jak byle pyszałek, miał się zdradzić z dodatnim saldem przychodów (wiadomo: honoraria minus papier, komputer, wydruk, lektura, prasa i dwa viceroy'e na stronę maszynopisu więcej niż bez pisania). Przecież właśnie po to drukuję pod pseudonimami, żebym mógł zachować incognito wobec takich bezinteresownych dusz. I nie tylko bezinteresownych, ale – w dobie szalejącego Internetu – coraz bardziej bezszelestnych. Sedno tkwi w tym, co mi nakazuje zachować estetyczny dystans wobec samego siebie. Za co mi płacą?

Ilekroć próbuję zastanowić się nad tym problemem, przychodzi mi na myśl jedynie określoność. To, co piszę, jest określone. Im bardziej określone, tym więcej mi płacą. Nie jestem w stanie powiedzieć, jaka to określoność, co w tej określoności siedzi i z czym się ją je. Czy jest to określoność polityczna? Intelektualna? A może estetyczna albo jakaś inna? Wiem jedno: określoność. W każdym razie, jeśli zdarzy mi się napisać coś nieokreślonego, natychmiast kieruję tekst do bezpłatnego kwartalnika. I nie mam z tego tytułu żadnych wyrzutów sumienia. Za nieokreśloność nie można żądać zapłaty.

Nieistotne zresztą szczegóły. Chciałem zasugerować, że w moim przypadku mechanizm wygląda następująco: ja piszę, a za to mi płacą.

Kupuję mgłę.

To centralne zagadnienie, więc powtórzę kursywą: kupuję mgłę.

Kupuję mgłę, bo pieniądze to wcielona możliwość zaistnienia dowolnej fatamorgany: batonika z karmelem, butelki piwa, wycieczki dookoła świata. „Pieniądz jest czasem przyszłym”, notuje Borges w opowiadaniu Zahir. A cóż mglistszego i mniej określonego niż przyszłość? „Moneta – dodaje argentyński pisarz – symbolizuje wolność wyboru.”

Istotą wszelkich transakcji, jakie miały, mają i będą miały miejsce na tym świecie, jest wymiana wartości możliwie najbardziej sprecyzowanych na możliwie najbardziej nieokreślone i vice versa. W przeciwnym wypadku cofamy się do etapu gospodarki wymiennej (która, generalnie biorąc, opiera się na wymianie określonych przedmiotów na inne określone przedmioty) albo do potlaczu (który z kolei oznacza wymianę obiektów skrajnie uniwersalnych: wszystko za wszystko). Uniwersalne za konkretne i konkretne za uniwersalne – tak przedstawia się cyrkulacja towarów we współczesnej gospodarce.

Oczywiście jest jeden drobny wyjątek: kredyt, który jednak, jak słusznie zauważyli średniowieczni krytycy lichwy, stanowi w istocie spekulację czasem; a zatem podręczną, zmysłową teraźniejszość wymienia się na mglistą, nieokreśloną przyszłość (która może być określona jedynie w przybliżeniu, przez mniej lub bardziej precyzyjną kalkulację handlowego ryzyka).

Porządek ekonomiczny współczesnego świata polega więc na swobodnym przechodzeniu od konkretu do abstrakcji i od abstrakcji – z powrotem do konkretu. Prawidłowość ta nie omija tekstów oraz ich autorów. Za publikację konkretnego tekstu można się domagać honorarium w abstrakcyjnej walucie, w odniesieniu do abstrakcyjnego – trzeba się liczyć z uszczupleniem własnego stanu posiadania abstrakcji. Do uniwersaliów po prostu należy dopłacać.

Rzecz przedstawia się równie ciekawie, jeśli spojrzymy na nią ze strony wydawcy. Jak odróżnić tekst, za który należy wypłacić honorarium, od tekstu, za którego publikację można z czystym sumieniem zażądać zapłaty? Otóż ex definitione każda działalność medialna jest szerzeniem poglądów. Dla niepoznaki poglądy te podaje się zmieszane z towarem, na który istnieje pewien popyt – z informacją, z narracją etc. Problem w tym, że podstawowa klasyfikacja poglądów jest przytłaczająco prosta: poglądy dzielą się na nasze i cudze. Jeśli poświęcimy się utrwalaniu lub rozpowszechnianiu pierwszych, obawiam się, że będziemy musieli za to zapłacić. Oczywiście można się poświęcić rozpowszechnianiu cudzych poglądów: to niezły pomysł na źródło utrzymania. Ale w tym wypadku najlepiej nie mieć własnych.

Świat jest terenem pewnej subtelnej gry. Kiedy grupa myśliwych, idąc za czyjąś radą, postanowiła osaczyć mamuta z zawietrznej strony, przestała być grupą. Stała się społeczeństwem. Domyślam się, że propozycja wspólnego ataku na zwierzę mogła być do pewnego stopnia ryzykowna. Zjadanie złych doradców nie jest dziś w modzie, lecz uznaje się za słuszny kompromis uzyskany zapewne nad potrawką z ostatniego mamuta: byt społeczny stał się niekwestionowalnym faktem i społeczeństwo potrafi samo wybierać właściwych doradców. Od tej pory podstawową sprawą stała się opłata za wynajęcie tuby. Kto powinien ją wnosić, a kogo uznaje się za działającego na chwałę tuby?

Otóż sądzę, że określoność będzie i w tym wypadku zadowalającą próbą. W sensie formalnym każdą jednostkę środka przekazu – godzinę audycji telewizyjnej, stronę gazety – można podzielić na dwie części: programową i reklamową (w idealnych warunkach tak samo będą się przedstawiały relacje księgowe: ma i winien). Programowy artykuł winien być ściśle określony. Reklama, mimo iż często dla niepoznaki przybiera postać zbliżoną do artykułu prasowego, i tak pozostaje nieokreślona. Choćby nawet oferowano towar po najniższej cenie, i tak się nie dowiemy, czy rzecz jest tej ceny naprawdę warta. Skuteczność promocji polega na odrealnieniu. Reklama to kamuflaż. Jeśli udaje się kupić coś absolutnie zgodnego z medialną projekcją, wówczas należy przyznać, że akcja reklamowa poniosła klęskę.

Zdaję sobie sprawę z fundamentalnego zarzutu, jaki można podnieść przeciwko moim rozważaniom: określoność to kryterium nader nieokreślone. Sprawa wydaje się oczywista, jeśli chodzi o sławienie cnót koreańskiego odkurzacza, ale co ma począć biedny redaktor naczelny, jeśli styka się z kimś, kto postanowił zostać poetą, ponieważ zreflektował się, że w biografii może wpisać tylko nazwę swej mało szykownej profesji: złodziej? Ano, należy w tym wypadku odwołać się do określoności samego tekstu. Wątpię, żeby złodziej mógł napisać określony wiersz. To się nie zdarza. To jest jak teologia nieistnienia Boga.

Cóż, mam nadzieję, że biorąc pod uwagę powyższe, kwestia zapłaty za niniejszy tekst nie nastręczy Redakcji problemów nie do rozwikłania.


data ostatniej aktualizacji: