WYDAWNICTWO FA-art   Start START   Książki KSIĄŻKI   Kwartalnik KWARTALNIK   Archiwum ARCHIWUM   Strony Autorów STRONY AUTORÓW   Redakcja REDAKCJA

Marian Marzyński: Sennik polsko-żydowski.

Marian Marzyński: Sennik polsko-żydowski. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2005.

Żyjemy w czasach demokracji i równouprawnienia, każdy zatem ma prawo do autoprezentacji, pokazywania własnego prywatnego albumu ze zdjęciami i mówienia o swoim „ja”. Szanuję tę zasadę, obiema rączkami się pod nią podpisuję, nie oznacza ona przecież, iż każdy powinien ulegać pokusie dzielenia się swoimi osobistymi doświadczeniami. Nie ma to jednak jak dobre samopoczucie! Takim właśnie wykazał się Marian Marzyński. Ten nagradzany twórca filmów dokumentalnych, od lat mieszkający w Stanach Zjednoczonych, wydał niedawno swój Sennik polsko-żydowski, będący zbiorem luźnych zapisków, składających się na coś, co zwykliśmy określać dziennikiem intymnym artysty. Czegoż tu nie ma! Reminiscencje przywołujące traumatyczne dzieciństwo (warszawskie getto, tułaczka i ukrywanie się podczas wojny), koleje losów jego kariery zawodowej, opisy życia w Danii i USA. Tematem nadrzędnym, jak mniemam, jest poszukiwanie własnej tożsamości. Kłopot z nią zdaje się być zmultiplikowany. To nie tylko zastanawianie się nad swoimi żydowskimi czy polskimi korzeniami. Narrator tej prozy czuje się bowiem nie tylko Żydem i Polakiem, ale „również trochę Duńczykiem, sporo Amerykaninem i do pewnego stopnia Francuzem, właściwie mam związki z całą Organizacją Narodów Zjednoczonych”. Marzyński, co nazbyt widoczne, chce być uczniem Gombrowicza, z którego wziął rozwiązania formalne, w tym na przykład charakterystyczną składnię. Autorowi Sennika… brakuje jednak umiejętności poruszania się na poziomie metaliterackim. Mam żal do pisarza o to, że stara się nam wmówić, iż nie pisze o sobie, gdy tymczasem, według mego przekonania, granica między figurą narratora i autora została zatarta. Co prawda czytamy w zamykającym Sennik…. fragmencie, nie przypadkiem zapewne zatytułowanym Promocja książki, „że to nieważne, co się wkroi do zupy, byle była smaczna”. Nie powinno mieć przeto znaczenia, czy czytamy o Marzyńskim-autorze z krwi i kości, czy o Marzyńskim-wymyślonym bohaterze książki. Może to i racja, ale – tak mi się przynajmniej wydaje – pichcenie zupy różni się nieco od pisania, a już na pewno od pisania dziennika intymnego…

Cóż, skoro przyklaskuję ekshibicjonistycznemu pokazywaniu prywatności, powinnam się liczyć i z tym, że widok obnażonej nagości może nie być przyjemny…


data ostatniej aktualizacji: