WYDAWNICTWO FA-art   Start START   Książki KSIĄŻKI   Kwartalnik KWARTALNIK   Archiwum ARCHIWUM   Strony Autorów STRONY AUTORÓW   Redakcja REDAKCJA

Marzena Broda: Luka

Marzena Broda: Luka. Dom Wydawniczy Rebis. Poznań 2005.

Wrażliwy, sympatyczny, kochający i nade wszystko uległy mężczyzna pojawia się w marzeniach niemal każdego dorastającego dziewczątka. Z wiekiem oczywiście owa panna przestaje (czy też powinna przestać) wierzyć w bajki i zadawala się zwyczajną żabą. Do czasu jednak. No bo cóż szkodzi – skoro nadarzy się okazja – dać się na powrót omamić iluzjom? A co, jeśli ów „ideał” rzeczywiście gdzieś błąka się po tym łez padole? A co, gdyby role odwrócić? Bo niby kto powiedział, że tylko kobiety stając się „ofiarami” niemożliwej miłości, cierpią? Czy któraś z was, drogie mężatki, tudzież jasno zdeklarowane narzeczone, zastanowiła się choć raz, co czuje porzucony kochanek? Marzena Broda się zastanowiła i w swej najnowszej powieści spieszy z odpowiedzią! Luka autorki Nie dotykać Normana Hammera oparta została na starym acz sprawdzonym miłosnym trójkąciku: jest Ona (Luka), On (Zachary) i Ten Trzeci (Bernard), z którego perspektywy dowiadujemy się, że po raz kolejny wielka miłość została utracona. To historia przypominająca tonacją Terminal Marka Bieńczyka: pierwszoosobowa opowieść amanta powracającego we wspomnieniach do wspólnych wtorków, rewelacyjnego seksu i równie udanego (bo?) fragmentarycznego współegzystowania. „Do czasu poznania mojej kochanej znałem miłość z książek. Chyba nie wierzyłem, że kochając, można zapomnieć o sobie, stać się narzędziem dla uczucia, nad którym człowiek nie panuje, nie robiąc nic innego oprócz kochania”. Takich rzewnych fraz w Luce, wygłaszanych w monologu Bernarda-„programowego” romantyka, jest pełno. Pokrewieństwo z powieścią autora Melancholii zaznacza się również w podobnej prezentacji „obiektu pożądania”, który poznajemy jedynie dzięki idealizującej ją opowieści zakochanego narratora.

Słowem: sentymentalne, liryczne, reminiscencyjne opisy spotkań (za wyjątkiem kilku zwulgaryzowanych scen obnażających, mimo wszystko lightowo, akty erotyczne), fragmenciki rozmów i próba uchwycenia przeżyć wewnętrznych bohatera zaowocowały czymś, co można by nazwać „romansem melancholijnym”, w którym – co nazbyt łatwo wytłumaczalne – rzeczywistość miesza się z fikcją, a przeszłość nakłada się na teraźniejszość. Cóż, nihil novi! Do umiejętności warsztatowych Bieńczyka Brodzie jednak daleko. Romantyczny mit zdolnego góry przenosić uczucia, tak przynajmniej chcę czytać Lukę, został tu ośmieszony. Podobnie jak i uśmiech politowania wywoływać może taki obraz porzuconego kochanka, jakim jest Bernard. Czyżby autorka groziła paluszkiem: uważajcie jakiego faceta sobie wymarzycie, drogie panie, bo życzenia czasami się spełniają? Wprawdzie nikt nie twierdził, że będzie łatwo. Wszak miłość to trudne doświadczenie życiowe, a co dopiero twórcze! Po lekturze Luki wiem jedno: lepsza pewna siebie żaba niż rozlazły księciunio.


data ostatniej aktualizacji: