Wydawnictwo FA-art Konrad C. Kęder: COŚ Z AUTORA (NA LITERĘ „T”)
 tu jesteś: strony autorówKonrad Kęder

COŚ Z AUTORA (NA LITERĘ „T”)

Autor, przypomnijmy, jest to ktoś, kto zawładnął klawiaturą, acz niekoniecznie panuje nad językiem (własnym, a także językiem w sensie ogólnym). Redaktor zaś to pan i władca autora. Choć wydaje się banalna, jest to relacja nadzwyczaj doniosła, warta analiz. Zauważmy na przykład, że z relacji tej wynika, iż także redaktor niekoniecznie panuje nad językiem – językiem autora. Oraz językiem w sensie ogólnym, ale to akurat wynika z faktu, że nikt nad językiem w sensie ogólnym zupełnie panować nie może, choćby pragnął gorąco i z tego pragnienia świeżo położony asfalt lizał.

Chciałbym jednak napisać kilka słów o redakcji i autorze, a nie języku.

Uściślijmy zatem, że redaktor to pan i władca autora w jego aspekcie tekstowym. O cóż chodzi? Metaforycznie można powiedzieć, że ciało autora w procesie pisania staje się tekstem, nad którym to ciałem i tekstem panuje redaktor. Jeśli to komu nie przemawia do wyobraźni, to – trywializując – można kwestię przybliżyć, stwierdzając, że autor tym się różni od innych ludzi, że posiada część ciała zwaną tekstem, bardzo wygodną do redagowania.

Redaktor, panując nad autorem, bada zatem w procesie redagowania – odpowiednio do lat, możliwości, umiejętności oraz wrażliwości – tekstowy aspekt autora, tekst ciała autora lub też część ciała autora. Nawiasem mówiąc, czyni to także językiem, nad którym skądinąd nie panuje, z czego wynikają mniej lub bardziej zabawne nieporozumienia.

Dlaczego to robi? Naprzód odrzućmy rozpowszechniony mit – redakcja nie istnieje po to, by teksty autorowi puszczać lub nie puszczać. Redakcja służy do o wiele bardziej wyrafinowanego znęcania się nad autorami.

Innymi słowy – męka pod nazwą „wezmą – nie wezmą” jest w gruncie rzeczy pieszczotą, milczenie redakcji obesłanej tekstem – symfonią sfer (owszem, okazjonalnie okraszaną porykiwaniem zniecierpliwionych autorów), zaś odmowy ustne lub pisemne, z uzasadnieniem i bez, tym ostatnim z szablonu czy z głowy – szczypaniem w oczy odpowiednio przez szampon, mydło markowe, toaletowe i szare. Męki właściwe autora zaczynają się naprawdę dopiero wtedy, gdy redakcja weźmie. Bowiem nigdy naprawdę nie wiadomo, dlaczego wzięła.

Wysiłki autora, by dowiedzieć się, dlaczego właściwie redakcja tekst wzięła, stały się początkiem niejednej anegdoty. Im bardziej dźwięcząca na ten temat panuje cisza, tym bardziej autor zwykle staje się nerwowy, to znaczy, tym mocniejsze w nim staje się przekonanie, że tekst wzięto, bo nie było niczego lepszego. A nawet w ogóle niczego innego.

I tak też najczęściej bywa.

Ale i uwagi kierowane pod adresem autora, bez różnicy – pochwały czy przygany (jeśli już w ogóle ktoś się do nich zniża), mają zazwyczaj tylko ukrywać ów przykry fakt, że także w przyszłości nie będzie nic lepszego, niechby więc autor dał znów to, co ma, bo napisać potrafi – oby było lepsze, jędrniejsze!

Bowiem szczytem wyrafinowania w znęcaniu się nad autorem jest puszczanie mu wszystkiego, jak leci, w ekstremalnych przypadkach redaktorów wykazujących się skłonnościami sadystyczno-samobójczymi – nawet bez kierowania tekstu do korekty. Są tacy, którzy twierdzą, że tak oto rodzą się poeci. To nieprawda. W ten sposób rodzą się dziennikarze, rodzaj autorów, którzy za publikację swoich rzęchów zawsze otrzymują honorarium.

Czas jednak odpowiedzieć, dlaczego redaktor redaguje tekst autora.

Najkrótsza odpowiedź brzmi: gdyż może i potrafi.

Proszę nie wierzyć autorom, którzy twierdzą, że redaktor redaguje dlatego, że nie może i nie potrafi. Są to najpewniej nieszczęśni zawistnicy, którym po wielokrotnych korektach obwisła chuć.