Wydawnictwo FA-art M.K.E. Baczewski: DLACZEGO TRZEBA KARMIĆ MISIE?
 tu jesteś: strony autorówM.K.E. Baczewski

DLACZEGO TRZEBA KARMIĆ MISIE?

Knut, popkultowy niedźwiadek polarny z berlińskiego ZOO, w pierwszych dniach grudnia skończył roczek. Urodzinki fetowano hucznie, przy maksymalnym wysiłku piaru. Była wszak jedna nowość. Miast tradycyjnych prezentów urodzinowych, zażądano od gości nabycia biletów. Nie obyło się bez prasowych akredytacji, ale i uroczystość, trzeba przyznać, okazała się godna uwagi. Solenizant jest stukilogramowym podrostkiem. Mieć taką gwiazdę na zwierzostanie – to dla dyrekcji zoologu fakt na wagę bitej śmietany. Obstalowano bydlęciu specjalny tort urodzinowy, ważący – nomen showman – równiuteńki kwintal. Knut nawet nie tknął prezentu. Musiało się biedaczysko ukontentować stuningowaną wersją codziennej kukurydzianej michy. Z rybną wkładką.

Rok to pora bilansów i podsumowań. Dajmy na to, że Stonesi dominują wśród krezusów na rynku muzycznym. Federer w gronie tenisistów. Knut jest najlepiej zarabiającym futerkowcem. Jego PIT opiewa na parędziesiąt milionów euro. Nic dziwnego, sławny miś reklamuje, co się tylko da. Do niedawna kanonicznym symbolem zapobiegliwości był chomik. Teraz oto w alegorycznym panteonie nastąpiło przetasowanie. Prymat przejął biały niedźwiedź.

Gdy ostatnim razem przechadzałem się po alejkach śląskiego zooparku, szukając sekundantów dla Bóg wie jakiej idei, i utrudzony spacerem przysiadłem na ławeczce opodal sponsorowanej woliery, ogarnęło mnie z nagła wrażenie, że oto jakieś supersoniczne bóstwa przeflancowały me jestestwo do motelowego bistra rozpołożonego przy zjeździe z Route 66 do Los Angeles. Wiecie zapewne, o co mi chodzi. Składacie zamówienie u barmanki będącej przechodzoną wersją Britney Spears, do stolika przynosi wam niedoszła Kate Moss, a w międzyczasie macie okazję napawać się widokiem, jak Leonardo DiCaprio incognito (w zaolejonym na wskroś uniformie montera) grzebie w bebechach zepsutego ekspresu do kawy. Pozwólcie, że wyłożę to podobieństwo w żołnierskich słowach. Łatwiej się znaleźć, moi państwo, w Domu Ojca niż w pałacu popkultury. W Domu Ojca mieszkań wiele; w pałacu popkultury – co najwyżej jedno. Wystarczy zajrzeć do pierwszego lepszego zwierzyńca. Nie każdy miś jest Bradem Pittem. Żreć chciałby każdy. (Losy śląskich misiów polarnych to temat na odrębną elegię.) Knut jest fuksiarzem. Knut jest idolem popkultury. Dla innych misiów pozostają ochłapy.

Dlaczego trzeba karmić misie? Odpowiedź jest prosta. Bo misie karmić należy. Wszystkie dzieciaki wiedzą, że głodny miś nie jest już misiem. Zamienia się w rozjuszonego niedźwiedzia. Misie są grzeczne tylko przy pełnej misie. Głodny miś staje się agresywny. Dymisionuje pokładowego ministra kultury. Nie chce czytać książek. Nie chodzi do teatru. Gotów podłożyć ładunek wybuchowy pod muzeum. W ostatecznym wypadku, jak to celnie zauważył Brzechwa, może nawet odmówić podania łapy. A to już zbrodnia.

Miś jest wyjątkowo wrednym facetem. Najwyższym posłannictwem tego narodu wydaje się odkładanie tkanki tłuszczowej. Gdzie mu tam do budowy więzi, prowadzenia dialogów czy obrony dziedzictwa duchowego misiów Wschodu i Zachodu. Wysoka kultura? Ani go to ziębi, ani grzeje. Jedynym sensem i celem niedźwiedziej egzystencji jest utrzymać się przy posturze proboszcza. Od razu zaznaczam: grzeczność misia jest towarem rynkowym. Grzeczność misia można kupić. I żeby w tej kwestii była pełna jasność. Nie zadowoli misia kontrolny pakiet akcji pojutrzejszego podwieczorku. Prius vivere, deinde vivere – oto dewiza misia. Być czy mieć? Nie każcie misiowi wybierać. Jeść albo jeść, albo jeść.

Misie są bogactwem tego narodu. Idąc dalej: są one także ulubionym tłem dla politycznych elit. Wprawdzie zwierzęta owe nie mają ilorazu inteligencji fok. Te ostatnie są mistrzyniami żonglerki. Bardzo pożytecznie kręcą piłkę na nosie. Jeśli chodzi o misie, to stać je co najwyżej na toporny taniec – durne rzemiosło komediantów. Oto cały repertuar misia. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że zaproszenie misia do występów na arenie jest czymś w gatunku jałmużny. I to chyba jedyny powód, dla którego politycy tak bardzo lubią fotografować się przy wybiegu dla misiów. Są bukiety, są shakehandy, z rąk do łap przechodzą najrozmaitsze fanty. Misie nie są to stworzenia pojętne. Wierzą, gdy mówi się o nich, że są solą ziemi. To nieprawda. Są pieprzem pieprzenia.

Tak oto miś stał się ulubionym targetem działań jałmużniczych. Nie wolno mu się odżywiać własnym sumptem. Niechaj tylko spróbuje przerzucić się na wyglądające niekosztownie mięso tresera! Będzie to ostatni posiłek w jego życiu.

Lecz raptem gasną światła, vipy pakują odwłoki do limuzyn, ekipy telewizyjne zwijają sprzęt do szykownych vanów, paparazzi odpalają skutery. Miś pozostaje.

Egzystencja jałmużnika jest nie do pozazdroszczenia. Szlachetne porywy serca mają to do siebie, że pomimo najlepszych starań porwanych pozostają porywami. Jak w takich warunkach zapewnić misiowi niezbędne minimum odżywiania? Misie należy karmić regularnie. W przeciwnym wypadku wszyscy stoczymy się w przepaść barbarzyństwa. Misie należy karmić kalorycznie. Misie należy wypełniać: karmą obfitą i gustowną. Misie należy wypełniać codziennie. Misie należy wypełniać sumiennie. Hoene-Wroński w 1818 roku za to samo zażądał 20 000 franków (koszt pierwszej karawany Rimbauda). Ja daję czytelnikowi w ramach standardowego honorarium. Jeśli zapytają was o sens życia, zaśmiejcie się im w nos. Cóż prostszego?! Jesteśmy od tego, by wypełniać misie.

Celowi temu najlepiej służy abonament. Jest to jałmużna celowa, planowa i zorganizowana. Wie o tym każdy, kto korzysta z usług telekomunikacyjnych. Gdyby nie było abonamentu – pozwolę sobie zacytować jednego z obrońców praw niedźwiedzi – należałoby go wymyślić. I na tym można by zamknąć kwestię. Problem w tym, że tę oto jałmużnę chcą zlikwidować. Będzie to najsłuszniejszą decyzją, jeśli piszący te słowa przyłączy się do powszechnego tumultu.

Abonament z formalnego punktu widzenia z misiem niewiele ma wspólnego. W aspekcie przedmiotowym ma on służyć do utrzymania publicznych dozorców mających (jakoby) karmić misie. W aspekcie podmiotowym uiszczanie stosownych opłat służy ku poprawie samopoczucia. Sumienny abonent, oglądając misia w ZOO, wie, że nie czyni tego bezpodstawnie. Jest to zatem konstrukcja prawna pomyślana tak, aby obydwie strony – i świadcząca datki ku pokrzepieniu misia, i zobowiązana do jego aprowizacji – mogły z czystym sumieniem traktować swe obowiązki jako niepraktyczną ekstrawagancję. Jeśli nie lekkoduchostwo. Miś w tym paradoksalnym obrzędzie pełni rolę ekskluzywnego ornamentu. Jego pozycja jest nie do podważenia. Spoczywa wszak na dnie.

Abonament najlepiej zaspokaja potrzeby misia. Jest to jasne i proste. Jest, rzekłbym nawet, logiczne. Jest zrozumiałe samo przez się, w rzeczy samej i dla wszystkich. Dla wszystkich, tylko nie dla misia.

Publiczni dozorcy traktują swe obowiązki z nieprzejednaną niefrasobliwością. Nic w tym dziwnego. Ich przewaga wynika z ustrojowej instytucjonalizacji mizantropii. Futrują futrzaka poza pierworodnym czasem antenowym. Urządzają zwierzęciu permanentny ramazan. Ku czyjej otusze bydlę cierpi katusze? Z kulturą to może i ma coś wspólnego. Z cywilizacją – już nie.

Pomijam oddanych wyznawców. Ci mogą nie dospać. Ale co z tymi, którzy w porach nocnych zwykli świadczyć swe usługi, a których bylibyśmy skłonni posądzać o deficyt misiowych miazmatów? Mianowicie – z bandytami?

Na domiar złego z misiami jest kłopot natury – powiedzmy – taksonomicznej. Bowiem jest to gatunek rozmemłany i wypełzły. Trudny do utrzymania w rasowych ryzach. Misiem jest Teatr Telewizji, to rzecz jasna. Cały Drugi Program PR też jest misiem. Nie ulega kwestii. Ale czy utrzymywanie jednego spektaklu i jednej niszowej stacji radiowej uzasadnia istnienie powszechnej daniny?

Czytelniku! Istnieje ryzyko (acz niewielkie), że poczułeś się zafrapowany tym tekstem. Muszę się sumitować. Kontynuował – nie będę. Raz, że publikuję w medium, które z rozdzielnika pozbawione jest mocy karmienia naszego bydlątka. Dwa, że mi się normalnie, po ludzku znudziło.

Miś to szara eminencja medialnej rzeczywistości. Jest to facet, który bez żadnych skrupułów wykorzystuje swoją pozycję zwierzęcia zoologicznego. Ale jak przychodzi do wykonywania obowiązków, wtedy go nie ma. Na kłopoty tylko było go wyciągać z dżungli.

Z rozgorzałej ostatnio dyskusji można wszelako wysnuć intrygujący wniosek. Niechby nawet misiowy abonament się ostał, problem jego likwidacji powinien być stałym elementem debaty publicznej.

PS. A może ja się przesłyszałem? Może chodziło o misję? Misję, która ma jakoby być finansowana z abonamentu medialnego? Niewykluczone. Ale jaką misję? W Afganistanie?!!!