Wydawnictwo FA-art Grzegorz Tomicki: Felix culpa
 tu jesteś: strony autorówGrzegorz Tomicki

Felix culpa

Jadę sobie busikiem z Legnicy do Wrocławia – co ma tę przewagę nad drogą powrotną, sercu skądinąd milszą, że jest jeszcze jasno na świecie – i podziwiam cudowne albo i niecudowne zgoła rozmnożenie rzeczywistości, vel jej znamiennej dla naszych czasów fragmentacji, dyferencjacji oraz parcelacji, o ile to wciąż nie ta sama para kaloszy, co najzupełniej być może.

Podziwiam i nie podziwiam, wzdychając jednocześnie do niegdysiejszych śniegów tudzież czasów, kiedy nie trzeba było „składać rzeczy do kupy na siłę”, jak powiada wierszem Wojciech Bonowicz (Opowiadanie noworoczne), u którego jednakowoż zachodzi proces całkiem odwrotny – a więc par excellence cudowny – od pierwotnego chaosu ku wtórnemu kosmosowi, od nieporządku natury do porządku kultury, od fragmentaryczności do ciągłości, od anarchicznej niedojrzałości ku zorganizowanej dojrzałości: „Dziś już wszystko do siebie pasuje. Ale kiedyś tak nie było”. Zupełnie zatem pod prąd, wbrew wielce zawikłanej historii stosunków człowieka ze sobą i światem. Albowiem w jej dominujących nurtach to właśnie dziś nic do siebie nie pasuje, choć kiedyś było inaczej:

„Nowa filozofia i nowa sztuka, kwestionując obiektywność poznania pojęciowego – jako utrwalonej dzięki mowie abstrakcji, fikcji czy konwencji użytecznej w sferze »rzeczywistości« praktycznej za cenę przesłonięcia i zdeformowania istotnej rzeczywistości – doprowadziły do generalnego kryzysu kategorii reprezentacji, która nie odnosiła się już do form niezmiennego bytu, lecz do historycznie zmiennych form organizacji doświadczenia.

Perspektywa ta pozwalała dostrzec, iż to, co uznawano niegdyś za obiektywne przedstawienie prawdziwego świata, okazywało się z czasem konwencjonalnym obrazem uwarunkowanym przez określone filozoficzne założenia, wpisane w na pozór tylko neutralne medium języka” (R. Nycz, Język modernizmu).

Popadliśmy zatem w bytowanie pośród ruchomych piasków, bez transcendentalnych (mitycznych) drogowskazów i trwałych punktów oparcia. Zdani na pragmatyczne walory „abstrakcji, fikcji czy konwencji” i ich przystosowawczych zdolności, pogodzeni z transformacją niezmiennej do niedawna realności w realność przygodną, niepoznawalną i nieprzewidywalną. „Fałszowaniu rzeczywistości – dopowiada Nycz – (tej metafizycznej, absolutnej) zawdzięcza człowiek wszystkie swoje osiągnięcia; ten błąd (świat jako przedstawienie) to jego felix culpa. Dlatego trzeba dalej upraszczać, przejaskrawiać, schematyzować […] – jeśli może to przynieść pożyteczne, cenne poznawczo czy artystycznie rezultaty”.

Wydawałoby się zatem, że nad uświadomieniem, ujawnieniem dotąd nieświadomych mechanizmów fałszujących „rzeczywistość istotną” można przejść bezkonfliktowo, a nawet z pragmatyczną korzyścią, do porządku dziennego; że świadomość tę można nie tyle zignorować i pominąć, ile zintegrować z dotychczasowym zasobem wiedzy o sobie i świecie, aby tym skuteczniej wiedzę tę spożytkować w celu efektywniejszego funkcjonowania w tak rozszerzonym i zwielokrotnionym nagle pojęciu rzeczywistości, w owym – wedle określenia Richarda Shepparda – „metaświecie”.

Tymczasem uświadomienie nieświadomego nigdy nie jest operacją niewinną, a bywa bardzo niebezpieczne, zwłaszcza gdy dotyczy fundamentalnych przesunięć w pojmowaniu tego, co konstytuuje rzeczywistość i ludzką naturę. Tym bardziej, że okazuje się, iż zmianom tym podlegać może nie tylko realność humanistyczna, ale także jej wymiar fizyczny:

„Ów »metaświat« był całkowicie różny od rzeczywistości fizykalnej badanej przez fizykę klasyczną [euklidesową i newtonowską], gdyż nie składał się już z centrycznie uporządkowanych cząstek materialnych poruszających się po regularnych orbitach, lecz z niecentrycznie uporządkowanych energii podlegających ciągłej fluktuacji w wielu wymiarach. Co więcej, w owym »metaświecie«, dalekim od linearności i ciągłości zaobserwowano przeskoki, luki, nieregularności i nieciągłości. Na koniec, wydawało się, że zasada przyczynowości nie działa wewnątrz owego »metaświata«, zaś klasyczne kategorie czasu i przestrzeni zmieniły się z niezależnych i obowiązujących absolutnie ram odniesienia w pojęcia zrelatywizowane do prędkości obserwowanego obiektu oraz położenia obserwatora” [Sheppard, Problematyka modernizmu].

Dalsze zatem radosne „upraszczanie, przejaskrawianie i schematyzowanie”, pielęgnowanie owej felix culpa, nie wydaje się ani rozwiązaniem szczęśliwym, ani nawet możliwym, jako że jego skuteczność gwarantowała nieświadoma natura tego procederu, którą wkroczenie świadomości siłą rzeczy unicestwia. Nie można się po prostu skutecznie świadomie samooszukiwać, nie można świadomie wytwarzać (auto)iluzji. Z drugiej strony, nie można także produktywnie funkcjonować w świecie, jawiącym się jako chaotyczny, nieciągły i pozbawiony sensu.

Rzeczywistość wymaga uporządkowania i jeżeli nie zapewnia go aktualnie obowiązujący naukowy (myślowy) paradygmat, każdy czuje się przymuszony do poszukiwania go na własną rękę. Od zawsze czynili to we własny sposób np. artyści: „dzieło sztuki jest tym, co człowiek wydziera przypadkowi” [Barthes]; „urodzeni z chaosu nie możemy nigdy się z nim zetknąć, zaledwie spojrzymy, a już pod naszym spojrzeniem rodzi się porządek i kształt” [Gombrowicz]; „sztuka to człowiek, który się organizuje [tenże]; „Poeta organizuje chaos, a dezorganizuje szablon” [Irzykowski]; „Natura jest nierozumną i mechaniczną wytwórczynią zdarzeń, których nieludzkość może opanować jedynie świadoma wola” [Przyboś]; „twórczość organizuje duszę” [A. Potocki]; „Budowanie dzieła sztuki jest to sprowadzenie chaosu do porządku, zmuszanie dowolności do ładu. Otóż ten porządek nie jest jedynie tylko wymaganiem sztuki, ale jest potrzebą samego życia. […] Nauka jest porządkowaniem, polityka jest porządkowaniem, twórczość artystyczna jest porządkowaniem” [Peiper]. Chciałoby się rzec: postrzeganie, rozumowanie, uświadamianie jest porządkowaniem. Najbardziej zaawansowaną może formą porządkowania jest religia – czy można sobie bowiem wyobrazić bardziej wiarygodnego dawcę sensu od Najwyższego?

Czyż jednak – zapytajmy za Nietzschem, jako że zapytywanie jest pobożnością myślenia – każda ozdoba nie ukrywa tego, co zdobi?