Wydawnictwo FA-art Krzysztof Sołoducha: Ciąg na bramkę

Ciąg na bramkę

Jednym z ubocznych produktów epoki mediów i komunikacji masowej jest odsłonięcie dwuznacznej roli moderatora informacji czyli tzw. bramkarza – człowieka od ich przepuszczania i zatrzymywania w imię jakiejś tam racji – politycznej, ekonomicznej, towarzyskiej lub też innego, dowolnego autoramentu.

W związku z tym odkryciem pojawiło się, dosyć rozpowszechnione, przekonanie o całkowitym braku niewinności w sferze symbolicznej. Oczywiście ta opinia jest dzisiaj silnie podbudowana odkryciami nowoczesnej hermeneutyki, wedle której każdy przedmiot świata ducha jest wynikiem procesu konstytucji. Nie istnieje w sposób podobny do przyrody, która odpytana odpowie nam „tak” lub „nie” na zadane w eksperymencie pytanie. Konstytucja świata ducha jest procesem egzystencjalnym, opartym całkowicie na „tu i teraz” rzuconego w świat podmiotu, zmuszonego do pracy w oparciu o całą mgławicę swoich poglądów i przesądów.

W związku z tym odkryciem można także pójść o krok dalej i powiedzieć, że struktura oraz hierarchia świata ducha jest wytworem konstytucji, i że ten proces, o ile uświadomiony, może zmienić swój status. Przejść z poziomu nieświadomości do świadomości. Stać się wyrazem pewnych zdefiniowanych interesów. Oczywiście z tego punktu widzenia niezwykle istotna jest autodefinicja świadomego siebie konstruktora.

Tak zwany bramkarz jest więc kimś, kto uzyskał świadomość statusu ontologicznego świata społecznego, a następnie ten status ontologiczny wykorzystał do przejścia z poziomu konstytucji do poziomu konstrukcji w procesie opartym na własnym lub zbiorowym wysiłku zdefiniowania swojego horyzontu poznawczego. Oczywiście do tego, żeby istniał bramkarz musi także istnieć bramka, a więc silny system komunikacji masowej oparty na koniecznej do tego instytucji. A jak wiadomo – im silniejsza instytucja, tym silniejsze musi być jej zaplecze ekonomiczne i polityczne. W interesie tak rozumianej instytucji i jej zaplecza musi zatem być kształtowanie życia społecznego pod dyktando demiurga świadomego swoich społecznych i ekonomicznych interesów.

W pełnej, niespekulatywnej i inspirującej krasie to zagadnienie pojawiło się u Marksa. Na długo wyznaczyło ścieżki, jakimi posuwali się ludzie próbujący stawiać pytanie o świat historyczny, sztuczny świat ludzkich wytworów, których najbardziej spektakularnym fenomenem jest miasto, jako wykreowana przez człowieka rzeczywistość odróżniona od natury i posiadająca swoje prawa tworzenia oraz rozwoju. Pytanie o dynamikę konstytucji stało się pytaniem w humanistyce podstawowym, tak jak podstawową kategorią współczesnej humanistyki jest czas i uwikłanie w jego struktury procesów percepcyjnych, czego najbardziej znanym, hasłowym wyrazem stało się zawołanie o mądrości języka naturalnego z jego bagażem przesądów i przedsądów.

Pytanie Marksa, który jak wiadomo był materialistą, opierało się na przeciwstawieniu dwóch sfer dających się wyróżnić w kulturze – bazy i nadbudowy, a więc tego, co pierwotne i tego, co wtórne. Do tej analitycznej tezy dołączył też pogląd deterministyczny wedle którego specyficzne warunkowanie idzie od dołu do góry, to znaczy, że ludzka kultura zaliczana do sfery nadbudowy, jak prawo, sztuka, filozofia, literatura, jest epifenomenem bazy – pierwotnych procesów ekonomicznych u których podstawy leżą stosunki własnościowe, które wymagają ideologicznej ochrony. Ten ekonomistyczny redukcjonizm sprowadził postrzeganie stosunków międzyludzki do interesów ekonomicznych jako podstawowych dla wszelkich innych zjawisk w świecie kultury. Materializm historyczny opierał się przy tym na przekonaniu, że determinacja ma charakter genetyczny, że to, co niższe determinuje to, co wyższe. I że niższe w hierarchii Maslowa potrzeby mają bezpośrednie przełożenie na kształt wytworów „ideologicznych”, do których Marks zaliczył bez wyjątku wszystkie dziedziny „wysokiej” kultury symbolicznej, jak religia, filozofia i sztuka.

Wszyscy, którzy poddawali w wątpliwość diagnozy Marksa mieli pod ręką przypadek chrześcijaństwa, którego kulturowe zwycięstwo zapewniło mu dominację nad całą „niższą” sferą ludzkiej aktywności, włącznie z ekonomią. W tym przypadku determinacja szła od nadbudowy do bazy, a nie odwrotnie, jak sądził Marks, zaczerpnięty z ewolucjonizmu determinizm został podważony. Trzeba było się zastanowić nad tym czy w sferze ludzkich wytworów możemy mieć do czynienia z innego typu relacjami niż związki przyczynowo – skutkowe lub procesy stochastyczne. I jak możliwe są relacje oparte na determinacji kulturowej faktów społecznych.

Tym tropem poszedł Max Weber, który w swoich badaniach nad narodzeniem się nowożytnego kapitalizmu pokazywał, że panująca w danym społeczeństwie forma religii jest istotnym determinantem tych określanych przez Marksa jako „pierwotne” procesów społecznych i kulturowych. Otworzył też drogę do kolejnych rozważań na temat determinacji kulturowej zjawisk społecznych. Jego analizy wskazały na religię, jako na jeden z najsilniejszych czynników uspołecznienia, który determinuje inne sfery życia społecznego pozornie nie mające nic wspólnego z obowiązującą w danej społeczności formą religijności. Determinacja ta nie wynika przy tym z jakiejś szczególnie uprzywilejowanej pozycji epistemologicznej religii, a raczej z jej siły organizacji życia społecznego. Rytm naszego życia czy chcemy tego, czy nie chcemy jest zorganizowany przez dominujące kulturowo chrześcijaństwo w wydaniu katolickim.

Jedną ze ścieżek wpływu tej hegemonii kulturowej jest wspominana na początku konstrukcyjna praca „bramkarza”. Struktura religii katolickiej jest bowiem taka, iż występuje w niej zapośredniczenie relacji z Bogiem przez pasterza. Wierny nie czyta samodzielnie pisma świętego, nie dokonuje jego interpretacji, nie szuka bezpośredniego kontaktu ze swoim sumieniem dla rozstrzygnięcia spraw moralnych, tylko zdaje się w tej sprawie na człowieka uznawanego za bardziej przygotowanego do tych czynności. W ten sposób od dzieciństwa ma wbijane w głowę, iż dysponuje zbyt małym rozumkiem, żeby na własną rękę dotykać spraw poważnych, które są przeznaczone tylko dla wybrańców, wymagają wiedzy specjalnej i magicznego wtajemniczenia.

Takie zdanie się na instancję, która monopolizuje pewien obszar i rozstrzyga wszelkie wątpliwości przez argument z autorytetu, ma wiele wspólnego z procesami tworzenia się tzw. opinii publicznej w sferach, które od tzw. opinii publicznej są wysoce zależne, podnosząc potrzebę upraszczania i podawania schematu interpretacji dzisiejszego, skomplikowanego świata. Jest to doskonałe pole popisu dla bramkarzy. Wykorzystują oni tę potrzebę wplątując w swe decyzje motywy pozamerytoryczne i w ten sposób zaburzają, czasami na trwałe, funkcjonowanie różnych sfer życia, które są uzależnione od opinii specjalistów. Ustateczniają też kulturę przez przepuszczanie przez bramkę tylko tych postaci, które im odpowiadają z powodów uświadomionej wiązki interesów.

Internet dał możliwość omijania tej, skompromitowanej częściowo, sfery władzy symbolicznej. Ale okazuje się, że społeczeństwa, w których dominuje katolicyzm mają z tym kłopoty. Decentralizacja powoduje bowiem konieczność podejmowania własnych wyborów, a brak wyraźnie wskazanego azymutu powoduje u niektórych bezradność i marzenie o wartościowaniu przez tzw. autorytety. Zgodnie z tezą Webera szczególnie podatne są na to społeczeństwa, w których dominującą formą religijności jest katolicyzm. W takich społeczeństwach występuje naturalna tendencja do wytwarzania ośrodka władzy symbolicznej, który nadaje, narzuca sensy i jest nieomylnym dyktatorem mód oraz sądów.

Tę skłonność katolickich społeczeństw zresztą rozpoznali doskonale twórcy światopoglądów konkurencyjnych wobec katolicyzmu. I tak na przykład w latach 50 i 60 do roli arbitrów konkurencyjnej formuły światopoglądowej próbowano wykreować tzw. nowych humanistów z „tygrysem” Krońskim na czele. Kariery nowej profesury humanistycznej, takiej, jak Kołakowski, Baczko, Pomian, Baumann, Schaff były kreowane częściowo jako budowanie siły, która mogłaby się światopoglądowo przeciwstawić dominacji kościoła i wytworzyć konkurencyjny ośrodek władzy symbolicznej. I ta diagnoza do dzisiaj jest trafna. Polska jest krajem naturalnie dążącym do centralizacji. A Polacy ciągle są przez swą inteligencką warstwę oświeconą utrzymywani w sytuacji dziecka zagubionego we mgle współczesnych dyskursów, które wymaga silnej ręki autorytetu. Tylko, że ta ręka jest już przyzwyczajona do robienia interesów.

Zakorzenione kulturowo przecenianie roli moderatora oraz bramkarza, słuszne skądinąd przekonanie o wszechmanipulacji, jakiej ulega wysoka sfera symboliczna, prowadzi do pewnej obsesji kariery, której uległo wiele postaci współczesnego życia kulturalnego. Ludzie ci uważają, że liczy się tylko tu i teraz, wszystko jest wytworem cynicznie przygotowanej operacji na świadomości społecznej, a wygrywa w tej propagandowej wojnie ten, kto okaże się sprawniejszy w narzucaniu swojego dyskursu. Publiczność z łatwością wyczuwa ich manipulatorskie nakierowanie, podstawowa, ludowa mądrość głosi przecież: „wszyscy robią nas w ch…”, nic więc dziwnego w sumie, że poziom zaufania społecznego w Polsce jest tak niski.

Od czasów „Psychologii tłumu” Le Bona wiemy, że rzeczywistość społeczna jest osobnym rodzajem holistycznego bytu, któremu nie przysługuje proste przeniesienie praw i zachowań, obowiązujących na poziomie jednostki, a więc całość ma tutaj inną naturę niż suma części. Od Comte’a wiemy, że zajmowanie się ludzką zbiorowością jest czymś wysoce skomplikowanym, być może najbardziej skomplikowanym w ogóle. Odkąd jednak istnieje Internet wiemy też, że możliwe jest wyjście z diabelskiego kręgu wzajemnego żyrowania statusu, możliwe jest tworzenie dyskursów, które nie odwołują się w swoim przekazie do instytucji zapośredniczających, ale przemawiają bezpośrednio do publiczności. Taka podatność pozwala eliminować z życia społecznego dwuznaczne postaci tzw. gatekeeperów, bramkarzy – wykidajłów.

Słabość polskiej kultury jest w dużej części związana z tym, że kryteria oceny i wyboru zjawisk są zafałszowane przez cynicznych manipulatorów dopuszczanych do głosu przez bramkarzy – wykidajłów, władców sfery symbolicznej, którzy sterują nią rzadko kierując się motywami merytorycznymi i dobrą wolą, a najczęściej rozgrywając swoje interesy. Dopóki ta sytuacja się nie zmieni, pozostaniemy karłami poddanymi władzy kawiarnianych plotkarzy przyssanych do cycków politycznych, medialnych i ideologicznych patronów.