WYDAWNICTWO FA-art   Start START   Książki KSIĄŻKI   Kwartalnik KWARTALNIK   Archiwum ARCHIWUM   Strony Autorów STRONY AUTORÓW   Redakcja REDAKCJA
 
  tu jesteś: Miesięcznik Nr 65, wrzesień 2003 - OSTASZEWSKI 
OSTASZEWSKI

STOLICA KULTURALNA

Moja odwieczna, acz nieoficjalna narzeczona zasłoniła kartonem piwniczne okienko. Spojrzałem na nią zdziwiony:

– Czy to potrzebne? Chyba nie sądzisz, że mogą nas tu dopaść.

– Wróg czuwa – powiedziała konspiracyjnym szeptem i zabrała się za mieszanie mazidła do klejenia i utwardzania papieru. – Przynieś jeszcze trochę gazet.

Przytaskałem z mieszkania stertę starych „Wyborczych”, a potem stałem na czatach, popatrując tylko od czasu do czasu, jak pod dotknięciem magicznych palców mojej odwiecznej kupa papierzysk zamienia się w idealnie wyprofilowane popiersie Boya–Żeleńskiego. Robota poszła jej sprawnie, więc zaraz zaczęła lepić następne popiersie, bo przecież w tych jakże trudnych czasach dobrze jest mieć jakiegoś Boya w zapasie. Przed północą druga rzeźba była gotowa. Zostawiliśmy obu Boyów w piwnicy, żeby trochę stwardnieli, a sami wróciliśmy do mieszkania. Trzeba było opracować precyzyjny plan jutrzejszej akcji.

Ustaliliśmy, że naszą akcję dywersyjną przeprowadzimy wieczorem, za dnia było zbyt niebezpiecznie. Poza tym musieliśmy zająć się znajomymi, którzy przyjechali do Krakowa tylko na kilka godzin i chcieli w tym czasie jak najwięcej zobaczyć. Ruszyliśmy więc w miasto, gdy tylko przyjechali. Pokazywałem im zabytki, wszelkie miejsca, w których tworzyła się historia i indukowało natchnienie genialnych twórców, ciągnąłem od jednego pomnika do drugiego, obfotografowywałem na tle tablic pamiątkowych, przypominających o Wielkich Postaciach, które mieszkały lub tylko pomieszkiwały w grodzie Kraka. A dla równowagi, żeby nie przesadzać z nadmiarem historii, zaprowadziłem ich na żerowiska młodych poetów i e-bohemy.

– Te zabytki, ci nobliści, ta historia – wykrzykiwał znajomy w zachwycie. – Kraków to prawdziwa stolica kulturalna kraju, co tam kraju, całej jednoczącej się Europy.

– A do tego jaka awangardowa – powiedziała moja odwieczna z ironią w głosie.

– Tak…? – znajomy zdziwił się. – A ja słyszałem, że Kraków słynie z konserwatyzmu.

– Rzeczywiście – przytaknąłem. – Ale mimo to jest w awangardzie wszelkich przemian…

Już zaczynałem tłumaczyć specyfikę awangardowo-konserwatywnej dialektyki w manierze krakowskiej, ale znajomi zwrócili uwagę na dziwną procesję, która ciągnęła ulicą Grodzką. Środkiem jezdni szło sześciu postawnych mężczyzn ubranych w szare, schludne garnitury. Każdy z nich do pleców miał przytroczone husarskie skrzydła, a w ręku trzymał młotek i śrubokręt. Szli powoli, rozglądając się na wszystkie strony, a tłum krakowian i turystów rozstępował się przed nimi niczym wody zanieczyszczonej ściekami rzeki.

– A, to patrol Ligi Polskich Rodzin i Młodzieży Wszechpolskiej.

– Myślałem, że happening albo impreza ku czci.

– No pewnie, że ku czci… wartości moralnych i patriotycznych. Ale to dłuższa historia.

Usiedliśmy w kawiarnianym ogródku, zamówiliśmy tylko wodę mineralną, żeby nie drażnić patrolujących ulice aktywistów. W końcu ja i moja odwieczna, acz nieoficjalna narzeczona, będąc wywrotowcami, musieliśmy szczególnie uważać, aby nie rzucać się niepotrzebnie w oczy. Opowiedziałem znajomym o obrachunkach boyowskich w Krakowie. Zaczęło się niewinnie od próby zrobienia Tadeusza Boya–Żeleńskiego patronem gimnazjum. Wtedy radny LPR o prapolskim nazwisku, Döerre Piotr, poczytał sobie co nieco o Boyu i włos zjeżył mu się na głowie, a kto wie, może i na plecach. Bo jakże to tak, człowiek, który w felietonach popierał „aborcję, związki kazirodcze, eutanazję i sterylizację kalek”, a do tego kolaborant, współpracujący w latach 1939–1941 we Lwowie z Sowietami, ma być wzorem dla młodzieży? Nigdy! Döerrego zaraz wspomógł prezes honorowy Młodzieży Wszechpolskiej o jeszcze bardziej prapolskim nazwisku, Twaróg Maciej, który stwierdził, że należałoby oczyścić Kraków ze wszystkich pamiątek po Boyu, od pomnika zaczynając. I zaczęło się czyszczenie, stąd właśnie patrole aktywistów nie zawsze młodzieżowych, ale nieodmiennie wszechpolskich.

Znajomy kręcił z niedowierzaniem głową, a ja płynąłem na fali prapolskiej inspiracji:

– Wiele roboty czeka jeszcze dzielnych aktywistów. Na Rynku stoi przecież pomnik Adama Mickiewicza, który związany był z wysoce podejrzaną i moralnie dwuznaczną sektą towiańczyków. Należałoby też usunąć pamiątki po tym ponurym syfilityku Wyspiański. A taki Skarga? Przecież to antysemita był…

– To akurat nie najlepszy przykład – zauważyła moja odwieczna.

– A bo mnie zmyliły te nowe wytyczne partyjne.

Znajomi słuchali w milczeniu, a potem dziwnie pośpiesznie pożegnali się z nami, tłumacząc, że mają mało czasu i już muszą jechać z powrotem. Wracałem z moją odwieczną, acz nieoficjalną narzeczoną do domu, zastanawiając się na głos, czy przypadkiem nie przesadziłem z kamuflażem. Moja odwieczna upewniła mnie, że wcale nie, bo wróg czuwa, więc trzeba być maksymalnie ostrożnym, jak to w konspiracji.

Po zmierzchu zaczęliśmy akcję. Zapakowaliśmy stwardniałe na beton popiersie Boya do dużej reklamówki i bocznymi uliczkami poszliśmy w kierunku Plant. Nasz plan był prosty: w miejscu, z którego Wszechpolacy usunęli pomnik Boya, będziemy stawiać papierowe kopie popiersia. Tak długo, jak się da. Zniszczą kopię, postawimy następną. Nie damy się. Im bliżej byliśmy centrum, tym było trudniej. Raz po raz słyszeliśmy furkot husarskich skrzydeł. Wszechpolacy wzmocnili patrole. Klucząc i chowając się w bramach kamienic, dotarliśmy wreszcie do Plant, kuląc się jak pod ostrzałem, przeskoczyliśmy otwartą przestrzeń ulicy. Osłoniły nas krzewy. Siedzieliśmy tam cichutko, rozglądając się na prawo i lewo. Spokój, nie było nikogo. Podbiegliśmy do pustego cokołu i ustawiliśmy popiersie. Kiedy ewakuowaliśmy się z miejsca akcji, spojrzałem jeszcze raz na pomnik. Wydawało mi się, że Boy mrugnął do mnie nieco filuternie.

Po akcji zawsze przychodzi zmęczenie, emocje opadają, adrenalina nie napędza już organizmu. Leżałem na ascetycznej leżance w pracowni i rozmyślałem o jazdach ideolo. Jeszcze do niedawna byłem przekonany, że odrobina ideologii nie zaszkodzi naszej nijakiej literaturze. Teraz już wiem, że trzeba z tym ostrożnie. Zabawy pisarzy czy literaturoznawców w politykę nie są niebezpieczne. Jeżeli przegną, to konsekwencje nie są przykre dla większości, ot, powstanie kuriozalna książka, albo pisarz pójdzie w posły. Ale okazuje się, że te zabawy ciągną niedouczeni politycy, jak Döerre, który zbytnio przejął się książką Jacka Trznadla Kolaboranci. Tadeusz Boy–Żeleński i grupa komunistycznych pisarzy we Lwowie 1939–41. I jaki jest efekt? Rzewne jaja.

– Jajecznica na stole – zawołała moja odwieczna, acz nieoficjalna narzeczona – Musisz się wzmocnić, jutro znowu czeka nas walka.







Menu miesięcznika FA-art