WYDAWNICTWO FA-art   Start START   Książki KSIĄŻKI   Kwartalnik KWARTALNIK   Archiwum ARCHIWUM   Strony Autorów STRONY AUTORÓW   Redakcja REDAKCJA
 
  tu jesteś: Miesięcznik Nr 66, październik 2003 - KĘSIM KĘSIM 
KĘSIM KĘSIM



Anna Maria Goławska: Sumienna rzeźniczka. Biblioteka Śladu. Słupsk 2003.

Zupełnie przyzwoity tomik, jeśli zważyć, że to debiut, że autorka porusza się tam i nazad, a głównie w kółko, po stratowanej doszczętnie przez stada nosorożców arence wyznaczanej pojęciami „kobieta”, „mężczyzna” i „ja”, i że obraca się w środowisku raczej niemającym pojęcia o literaturze. Na to ostatnie wystarczającym dowodem jest absolutnie pomylone w miejscu i wywodach posłowie autorstwa redaktora tomu Wiesława Ciesielskiego. Że w ogóle zamieszczono posłowie w książce poetyckiej, może bym przebolał, ale że Ciesielski w konkluzji swojego tekstu zwierza się, iż po lekturze tomiku dostrzegł oczami wyobraźni ulotne piękno i usiłuje wmówić czytelnikom, że „nie możemy tych skrzydeł wziąć w palce, żeby przyjrzeć się z bliska, bo zamordujemy motyla”, uważam za grubą przesadę. Owszem, możemy, a nawet powinniśmy się przyjrzeć z bliska – tom wierszy nie motyl, od wbicia szpili nie umrze. Po lekturze stwierdzam, że z kilku wierszy autorka powinna być zadowolona, a kilku innych powinna się raczej wstydzić. Grzeszy głównie nieudanymi konceptami w stylu: „stanęliśmy naprzeciwko siebie / wytrzeszczonymi dwukropkami” (po czym ciągnie temat przez „znaki zapytania”, „myślniki”, „przypadki”, „wołacze”) lub też: „między twymi łydkami widzę / jak palcami stóp niecierpliwie i czule / głaszczesz już / chętne plecy drogi” (kształtu łydek nie komentuję). Udały się dłuższe i krótsze wiersze o sobie rozdwojonej na ciało i „sumienną rzeźniczkę” i te nieco drapieżne, o mężczyznach. Niektóre wiersze z tomiku są w sieci, więc można sobie samemu wyrobić zdanie i nawet zostawić komentarz.



Mikael Niemi: Muzyka pop z Vittuli. Przeł. Monika Banach. Wydawnictwo Jacek Santorski & Co i Wydawnictwo Czarne. Warszawa-Wołowiec 2003.

Na początku lat sześćdziesiątych w Pajali – miejscowości położonej na północnych obrzeżach Szwecji wyasfaltowano drogę. Miała ona zaprowadzić bohatera-narratora powieści do Chin, bo tam, w Chinach, jak stwierdził ojciec chłopca, kończy się świat. Trudno o bardziej czytelną metaforę wchodzenia w dorosłość, a zarazem oczywisty znak zmieniających się czasów. Nie ma się co jednak zżymać na autorską metodę. Niemi, wcześniej autor książek dla dzieci i młodzieży, stosuje proste rozwiązania. Jego bohater nie dotarł do Chin (choć był w Nepalu), po latach wraca natomiast do rodzinnej wioski. Jest to powrót udany. Zamiast zmagań z pamięcią i problematyzowania kwestii powrotu mamy tolerancję dla dziecięcej skłonności do niefrasobliwego traktowania spraw poważnych czy doszukiwania się tajemnicy w rzeczach najprostszych i w związku z tym – lekko pobłażliwy i kpiący ton narracji oraz kilka mile zaskakujących rozwiązań. Dorosły już bohater, sięgnąwszy jednego z nepalskich szczytów, w akcie podzięki całuje tybetańską tablicę, na skutek czego język przymarza mu do metalu. Ukarany za dziecięcą nieostrożność przypomina sobie podobne przypadki z przeszłości, a oswobodziwszy się w końcu, zaczyna opowieść o dzieciństwie: pajalskiej drodze, pierwszych świadomych przejawach własnej seksualności, wizytach w saunie, alkoholu, tornedalskiej wrażliwości, singlu Beatlesów i wreszcie – pozwalającym realizować bohaterom chłopięcą potrzebę ekspresji zespole rockowym, mimo tytułu, wcale tu nie najważniejszym, choć trzeba przyznać, książka ma wiele wspólnego ze zbeletryzowaną biografią w wersji pop i wcale się tego powinowactwa nie wyrzeka. Narracja toczy się gładko, bez pretensji do wyszukanej literackości – unosi się nad nią duch przygody i dziecięcych wizji odzwierciedlających przemianę bohaterów (jak choćby ta, w której dorastający Niila odcina członka straszącemu go upiorowi zmarłej babci, a w przygodę zamieszany jest lokalny odmieniec, podsycający swą innością wyobraźnię chłopców). Poza tym autor aplikuje nam sporą dawkę humoru, który jak to bywa w tego typu książkach, pozwala zachować czytelnikowi emocjonalne status quo – łagodzi smutek tornedalskiej bylejakości, a jednocześnie, świadcząc o chęci wyswobodzenia się bohatera z krępujących go więzów, sugeruje problematyczność przyzwolenia na własną przeszłość. Słowem, jak w pewnej reklamie: 100% nostalgia guaranteed, tu – z marzeniem chłopięcym w roli głównej. Bo tak naprawdę, jest to intymna opowieść o chłopięcej przyjaźni, a może nawet czymś bardziej „knapsu” (knapsu, czyli niegodnym mężczyzny) – potrzebie bliskości, która rodzi się tam, gdzie rąbanie drew, klecenie przybudówek i rytualne pijaństwo jest powinnością mężczyzny. Muzyka pop, której można posłuchać.



Izabela Filipiak: Kultura obrażonych. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2003.

Izabela Filipiak nie miała łatwego zadania. Jeśli jej wierzyć, pisała felietony dla pieniędzy, więc w trosce o dobro materialne, a nie na przykład duchowe. Zresztą, jakie tam duchowe, skoro adresem docelowym tekstów były pisma tej miary, co „Marie Claire” czy „Aktivist”. A jednak jej najnowszy zbiór felietonów, Kultura obrażonych ani nie zaspokaja tkwiących na intelektualnej mieliźnie gustów szkolnych panienek, ani nie razi nader niskim poziomem. Więc co? Odpowiedź jest prosta. Większość tekstów Filipiak powstała z ducha przekory i tylko tym można tłumaczyć jej wstępne zastrzeżenia, że u ich źródeł legły finanse i drobne zamówienia. Tymczasem sam felieton spełnia według pisarki dość osobliwą rolę. W czasach, gdy poezja straciła swoją niewinność i przestała zagrzewać do boju lub bulwersować, innymi słowy uchyliła się od romantycznych zobowiązań, tekstem, który ją zastępuje, stał się właśnie felieton. Zadziorny, niesympatyczny, polemizujący. Do pisania Filipiak nie ma jednego klucza. Oburzyć i zainteresować jest ją w stanie w zasadzie wszystko, często jednak brakuje jej felietonom mocnej pointy. Nadrabia zadziornością – oto w jednym z tekstów na pytanie, co Izabelę Filipiak osłabia, pada odpowiedź: Jarosław Klejnocki. A dokładniej, jego pretensje do młodych poetów, że nie są dość dobrzy, by zasłużyć na Nagrodę Nobla. Jarosław Klejnocki też nie jest – jako poeta oczywiście – o czym autorka nie zapomina. Zbiór jednak nie składa się z samych kąśliwości personalnych. Bo znajdziemy w nim i swobodne opowieści, i wspominki z lat dziecięcych, wczesnomłodzieńczych oraz tych spędzonych w Ameryce, i fikcyjne dialogi o własnej twórczości. A przede wszystkim teksty pisane na zamówienie rzeczywistości raczej niż jakiejś gazety. Autorka walczy z rządem, który nie zgadza się na aborcję i adopcję dzieci przez lesbijki lub gejów, z sądownictwem, które potępia sztukę krytyczną za wykroczenia (?) przeciw kościelnej moralności, z wydawcami, którzy skazują na niebyt jej książki... Poza tym czyta, czyta, czyta. Nie tylko książki. Na przykład ciała Madonny, Moniki Lewinsky i byłej prezydentowej Hilary Clinton.



Do noty z Pustki intymnych ucieczek Jacka T. Gierlińskiego przez nieuwagę wkradły się lapsusy. Oto one: wbrew sugestiom żadne opowiadanie nie kończy się szczęśliwie, w żadnym nie ma chińskich knajpek, a bohaterowie Okrutnej Księżniczki zamawiają nie frutti di mare, a danie z motyla, spożywając je nie przy stole, ale siedząc na ziemi. Za pomyłki serdecznie przepraszam.



Jacek T. Gierliński: Pustka intymnych ucieczek. Wydawnictwo Zielona Sowa. Kraków 2003.

Umiejętność, jaką posiadł z pewnością Jacek T. Gierliński, to umiejętność erotycznego gawędziarstwa. Wiadomo, jak to jest: im kto mocniejszy w gębie, tym słabszy w rzeczy samej. I rzeczywiście, Pustka intymnych ucieczek jest zbiorem opowiadań słabiutkich, nieledwie grafomańskich. Wszystko rozgrywa się w nich wzorem jednego, góra dwu nieskomplikowanych scenariuszy: on spotyka ją albo ona jego, zakochują się w sobie, zostają parą i albo trwają w związku szczęśliwie do końca, albo go zrywają. Zresztą, czy miłość może być bardziej skomplikowana? Jeśli nawet, Gierliński o tym nie wspomina. Jego tomu nie ratuje, jakże istotne w takich sytuacjach, tło zdarzeń. Owszem, mamy tu jakieś ośnieżone góry, chińską albo arabską knajpkę, ale wszystko to nie ożywia smętnych miłosnych fabułek. Do znudzenia tanich i przewidywalnych. Zbiorek skreśliło pióro debiutanta i chyba tym tylko należy tłumaczyć decyzję wydawcy, znanego z lepszych wyborów, by książkę wydać. Gdyby kto mi chciał zarzucić, że treści nie rozumiem i bez powodu kręcę nosem, to, proszę bardzo, przykład: oto w fabule zatytułowanej Okrutna Księżniczka, opartej zresztą na tradycyjnym schemacie przypowieści o winie i karze, Jacek spotyka piękną Piu. On jest znawcą i konsumentem kobiecego piękna, ona jego wcieleniem. Jemu żadna się nie wymknie, jej żaden nie dosięgnie. I co? Ano wybierają się do jakiejś egzotycznej tawerny, zamawiają frutti di mare, po czym, zatruty przez nie wiedzieć kogo, Jacek pada trupem pod stół, a tymczasem tytułowa piękność, przy świadkach, robi mu loda. Może i na zdruzgotanej odważnym czynem widowni zrobiło to wrażenie, pewnie wydawcę też ujęło, ale mnie, mówiąc delikatnie, niezupełnie. Jakby komu było nie dość, inny przykład – mniej „skandaliczny”. W Jesiennej huśtawce prezentuje się piękny, klasyczny, miłosny trójkącik. Obaj mężczyźni, Grzegorz i Tadeusz, pracują na uczelni. Łączy ich kobieta znudzona do cna mężem, pasjonatem pracy. Że w takiej sytuacji nie ma nic lepszego, jak zmienić partnera, to Agnieszka, rzecz jasna, to czyni. Jeden z panów traci kobietę, drugi ją zyskuje, w efekcie, dziwnym splotem zdarzeń, otrzymując jeszcze stanowisko konkurenta. Ani to wszystko nie odpręża, ani nie podładowuje intelektu. Raczej bardzo drażni i wymusza pytanie, czy historia romansowa musi być aż tak bardzo głodnym kawałkiem?



Zeruya Shalev: Życie miłosne. Tłum. Agnieszka Jawor-Polak. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2003.

Tytułowe życie miłosne jest w książce Shalev – mówiąc najkrócej – wszystkim. Nie wycinkiem rzeczywistości, w którym uczestniczy bohaterka-narratorka powieści Ja’ara, ale tej rzeczywistości esencją. Monolog Ja’ary jest jak życie – kończone intonacyjnym spadkiem długie sekwencje zdań doskonale odzwierciedlają autodestrukcyjną osobowość bohaterki. Symbole, metaforyka, a także sposób prezentacji świata polegający na stopniowym naświetlaniu coraz to innych fragmentów mozaiki sprawiają, że mamy do czynienia z tekstem gęstym i ciemnym, w którym, jak w życiu, powinna kryć się sankcjonująca go/je tajemnica. Niespodziewany związek z dużo starszym od siebie Ariem, przyjacielem ojca z lat młodości, jest dla młodej mężatki, biblistki czymś więcej niż ucieczką od mało satysfakcjonującego małżeństwa. Cyniczny i przede wszystkim doskonale osobny Arie to spełnienie ukrytych pragnień Ja’ary, mężczyzna odpowiadający jej potrzebie zmagania się i rozbijania o Niedostępne, potwierdzenie pesymistycznej diagnozy rzeczywistości, słowem – nadzieja na dotarcie do prawdy świata. Związek z Ariem, przypominający relację nauczyciela i ucznia, kata i ofiary (istotne jest, że relację tą dodatkowo określa patriarchalna kultura judaizmu) angażuje nie tyle ciało, co intelekt bohaterki. Odkrywając coraz to nowe aspekty miłości, Ja’ara podejmuje jednocześnie potrzebny jej bolesny wysiłek poznawczy. Lęk przed wolnością i jej pragnienie zostają pogodzone w próbie intelektualnego opanowania świata. Trzeba przyznać, że wnioski Ja’ary są wyjątkowo trafne, jak choćby ten, dotyczący egzystencjalnej osobności, a wypowiedziany, co nie jest w powieści regułą, językiem fizjologii: „(…) rozmyślałam o tym, jak to kiedyś mi się wydawało, że jeśli widziałam goły tyłek faceta, to już go mam w garści. Sądziłam, że wszystko stanowi jedną całość, że jest chuj w sercu, że jest serce w tyłku, jest tyłek w oczach, są oczy w cipce. Nie docierało do mnie, że każdy organ może ciągnąć w swoją stronę i że pewnego dnia będę płakać z zawodu za tyłkiem kogoś, kogo nie znoszę, a dokładniej, kto mnie nie znosi”. Pomimo postawy zdystansowanej bohaterka pozostaje bierna. Jej bierność nie jest przy tym tylko biernością kobiety, w zachowaniu Ja’ary jest coś z bierności, którą nazwałabym egzystencjalną. Jeśli bohaterka podejmuje jakiś wysiłek, to zawsze ze świadomością ciążącego nad nią fatum – uwarunkowanego pokoleniowo (spada na nią kara za winę matki, która odrzuciła „miłość” Ariego) i kulturowo (judaizm). Ja’ara praktycznie nie rusza z miejsca – pozwala, by zniszczyły ją lęki, a świadomość własnej niemocy nie zmienia tego stanu rzeczy. Przywołując wielokrotnie pojawiający się na kartach książki symbol Świątyni, można by powiedzieć, że życie bohaterki to nieustanna dewastacja Świątyni, dokonywana po to, by można było tęsknić za jej pięknem. Ja’ara zamierza pisać pracę o kryzysie tożsamości w legendach o zburzeniu Świątyni. Tymczasem jej własne życie, a także monolog, w którym trudno nieraz wyznaczyć granicę między rzeczywistością i fantazją, układa się w legendę o winie i karze. Związek z Ariem kończy się porażką (Ja’ara odchodzi, ale przecież rozczarowuje ją odkrycie, że Arie, jako wielki życiowy przegrany, w rzeczywistości nie uosabia tego, za czym bohaterka tęskni), powrót do męża okazuje się niemożliwy, także z tego powodu, że jest za trudny, jeśli trudem nazwać zgodę na czyjąś, nie swoją winę. Książka kończy się sceną, która podtrzymuje uciążliwe, a zarazem w miarę bezpieczne status quo. Bohaterka zaszywa się w bibliotece i tu, czytając legendę o córce kapłana, która poświęciła się, by własną winą uchronić przed winą swego ojca, przypomina sobie, że kiedyś tę samą legendę czytała jej matka. Lektura Ja’ary nie jest lekturą ocalającą, to raczej kolejny upadek, w najlepszym razie – moment zawieszenia, od którego może się rozpocząć nowe życie, ale – co bardziej prawdopodobne – kolejna (ta sama) smutna opowieść.
     Książka Shalev to kawałek dobrej, uczciwej prozy. Charakteryzuje ją pewien rodzaj wierności światu, polegający na przedstawieniu go zgodnie z jego prawidłami. Widać to chociażby w technice prezentowania zdarzeń, odzwierciedlającej proces poszukiwania tajemnicy, a także w narracji, pozornie tylko neutralnej, odpowiadającej rytmowi mowy, przy tym – trzeba zaznaczyć – narracji, w której znać rasową pisarkę. A że nie każdy godzi się z rozpoznaniem Shalev i jej bohaterki? No cóż, to również jest atutem książki. Wierność światu w wydaniu Shalev sprawia, że proza ta budzi w nas reakcje obronne – szybko skłonni jesteśmy przyznać, że, owszem, mamy do czynienia z życiem, tyle że jest to, na szczęście, życie według powieściowej bohaterki Ja’ary. A to już pozwala na moment oddechu.








Menu miesięcznika FA-art