WYDAWNICTWO FA-art   Start START   Książki KSIĄŻKI   Kwartalnik KWARTALNIK   Archiwum ARCHIWUM   Strony Autorów STRONY AUTORÓW   Redakcja REDAKCJA
 tu jesteś: Miesięcznik nr 73, maj 2004
KĘSIM KĘSIM

Sławomir Łuczak: Chłopcy. Wydawnictwo vis-à-vis/Etiuda. Kraków 2003.

Zaryzykuję i powiem, że nowa powieść Łuczaka spodobała mi się i nawet jeśli się okażę jedyną osobą, która dla Chłopców ma ciepłe słowo – zdania nie zmienię. Tym razem Łuczak napisał naprawdę dobrą książkę, a kto nie wierzy, jego strata. Jakościowy skok między Archipelagiem Rynek a Chłopcami łatwo zresztą objaśnić. Prozie Łuczaka bardzo dobrze zrobiło wprowadzenie elementów satyrycznych, absurdu oraz czarnego humoru w stylu Kurta Vonneguta. Autor znalazł dobry kontrapunkt dla sentymentalizmu, z jakim opisuje coraz szybciej przemijającą młodość swoich bohaterów. W Archipelagu Rynek za dużo było właśnie sentymentalnego lukru, którego nie łagodziła nieprzekonująca, udawana ironia. Tym razem jest inaczej, bo manierę równoważy inna maniera. Jest więc Kurt Vonnegut w powieści Łuczaka odtrutką na Krzysztofa Vargę, ale też Krzysztof Varga pozwala Łuczakowi być kimś więcej niż tylko kolejnym polskim naśladowcą Vonneguta. To pewne, że autor żongluje doskonale znanymi elementami, ale też wyszedł z tego koktajl wcale smaczny.



Andrzej Ziemiański: Achaja. T. 2. „Fabryka Słów”. Lublin 2003.

Pisałem o pierwszej części cyklu, wypada wspomnieć o drugiej. Póki co autor się nie spieszy, by połączyć trzy zasadnicze wątki: księżniczki i wojowniczki Achai, księcia-oszusta Siriusa oraz kapłana Mereditha. Co prawda drogi bohaterów skrzyżowały się, ale tylko na chwilę. Zresztą tym razem dwa ostatnie z wymienionych wątków zostały odsunięte na dalszy plan. Najwięcej mówi się o przygodach Achai. W kategoriach kompozycyjnych należałoby to uznać za błąd, ale nie zrobię tego, bo atrakcje fabularne wynagradzają ten mankament. Z naddatkiem. W drugim tomie cyklu Ziemiańskiego dzieje się bardzo dużo i to w tempie przyprawiającym o zawrót głowy. Co najważniejsze, pomysły autora tyleż bawią, co frapują. Najbardziej spodobały mi się epizody dziejące się w rządzonym przez kobiety, sympatycznym kraju Arkach tudzież sceny batalistyczne z żołnierkami w roli głównej. Niniejszym przenoszę cykl Ziemiańskiego z grona wyróżniających się średniaków do fantastycznej ekstraligi, a czytelnikom życzę dobrej zabawy.



Jacek Dukaj: Inne pieśni. Wydawnictwo Literackie. Kraków 2003.

A to przygodę zafundował mi Jacek Dukaj! Czytając Inne pieśni, miotałem się między radykalnie różnymi wrażeniami. Już byłem gotów w prywatnym rankingu zaliczyć utwór do szczupłego grona najambitniejszych premier prozatorskich minionego roku, by po kilkudziesięciu dalszych stronach zmienić opinię – tym razem powieść wydawała mi się pretensjonalna i mocno przegadana. Następne kilkadziesiąt stron i znowu diametralnie odmienne odczucia… I tak jeszcze kilka razy, bo przecież powieść do krótkich nie należy. W tym zresztą największy szkopuł. Wiadomo, że Jacek Dukaj niejeden raz toczył homeryckie boje z redaktorami i wydawcami swoich książek, którzy sugerowali skróty, przycięcie bądź zgoła wyrzucenie niektórych wątków. Najwyraźniej Wydawnictwo Literackie dla autora Extensy okazało się dość łaskawe i pozwoliło mu na wiele. Inne pieśni są zdecydowanie za długie, a kompozycja rozlazła, mało zborna! Niektóre wątki najchętniej wyrzuciłbym na zbity pysk, bo wnoszą niewiele, a nadymają utwór niczym balon. Ot, choćby perypetie związane z dziećmi głównego bohatera, pana Hieronima Berbeleka. Wszystko to nie przeszkadza jednak stwierdzić, że powieść Dukaja ma rozliczne walory. Sam pomysł jest bardzo ciekawy: autor przedstawia dramatyczne epizody z alternatywnej historii świata. U Dukaja bowiem Aleksander Macedoński nie umarł w trzydziestej trzeciej wiośnie życia, ale panował znacznie dłużej. Choć akcja utworu rozgrywa się wiele stuleci później, to różnice między światem, jaki znamy, a opisanym w utworze są konsekwencją tego właśnie faktu. Przedłużone życie Macedończyka zdecydowało między innymi o tym, że w świecie Dukaja ogromną rolę odgrywa arystotelizm – bohaterowie ujmują świat w kategoriach nawiązujących do doktryny perypatetyka, tyle że przez stulecia arystotelizm uległ bardzo poważnym przemianom, mówiąc najkrócej – został mocno „uduchowiony”, stając się właściwie parareligią. Autor opowiada przy użyciu kategorii oraz pojęć opisywanej przez siebie kultury, dając prawdziwie imponujący popis wyobraźni i konsekwencji w budowaniu fantastycznej rzeczywistości. Gdyby jeszcze dyscyplina artystyczna dorównywała u Dukaja dyscyplinie intelektualnej! Cóż, pomarzyć… Summa summarum, jest zupełnie dobrze. Powieść wymaga czytelnika cierpliwego i uważnego, kartkowicze muszą rozejrzeć się za czymś innym (dla nich powstała raczej Achaja), ale spróbować warto, nawet jeśli ktoś prozę fantastyczną zazwyczaj omija szerokim łukiem.



Krzysztof Kęsiek: Dzieje Kartagińczyków. Historia nie zawsze ortodoksyjna. Wydawnictwo Askon. Wydawnictwo Attyka. Warszawa 2003.

Wiem, że to pozycja dość egzotyczna jak na kącik FA-artowych not, ale też nie mogę powstrzymać się od wyznania, że bardzo lubię czytać Krzysztofa Kęsieka. Powodów jest kilka. Po pierwsze, Kęsiek dobrze pisze. Jego książki dowodzą, że nasi historycy przestali traktować popularne monografie jak pańszczyźniany przymus i że naprawdę starają się konkurować z zagranicznymi autorami, tłumaczonymi choćby na potrzeby serii „ceramowskiej”. No i okazało się, że narracyjna swada wcale nie musi kolidować z merytoryczną powagą, a nawet pomaga w polemicznych wycieczkach. Kęsik bowiem, co sobie cenię, lubi i potrafi spierać się z innymi uczonymi, nie stroniąc przy tym od tonu zakrapianego ironią i złośliwością. A jest o co się spierać, bowiem – przypomina autor – z uwagi na szczupłe źródła każda zasadnicza teza na temat dziejów Kartaginy jest do podważenia. Spiera się tedy nasz historyk zwłaszcza z podręcznikowym twierdzeniem, iż miasto Dydony było czymś na kształt republiki kupieckiej. Potrafi obrócić na swoją korzyść sytuację, w której „w kartaginologii prawie nie ma tego, co można określić jako »najnowszy pogląd nauki«. Niemal każdy »pewny« podręcznikowy pogląd został zakwestionowany – i to na podstawie liczących się argumentów”. Historia literatury kartaginologią niestety nie jest, ale jednak chciałbym dedykować te słowa literaturoznawcom przemawiającym z niewzruszoną pewnością i udającym, iż opisują sprawy tak, jak one miały się naprawdę. Ale najbardziej w pisarstwie Kęsieka intryguje mnie co innego. Otóż zajmuje się on przede wszystkim okresem największej ekspansji republiki rzymskiej, nie tając zarazem swojej niechęci do Rzymian. Z kim by nie wojowali potomkowie Eneasza, nasz autor zawsze będzie trzymał z ich przeciwnikami, którzy oczywiście rzymskiej przewadze ulec muszą, bo przecież historii – ku szczeremu żalowi Kęsieka – zmienić się nie da: „gdyby Kartagińczycy pokonali mocarstwo znad Tybru, świat stałby się ciekawszy, a może nawet odrobinę lepszy. Potomkowie Dydony byli twardzi w boju, w przeciwieństwie do rzymskiego drapieżcy nie mieli jednak zakodowanej agresji. (…) Jakże ciekawy byłby świat starożytny, w którym wciąż istniałyby monarchia Antygonidów, ptolemejski Egipt, częściowo niezależna Judea i rozległe imperium Seleucydów, w którym kultura grecka stapiałaby się z pradawną cywilizacją Wschodu!”

Jasne, że antyrzymskie filipiki tyle warte, co wytykające Kartagińczykom kupiecką, semicką mentalność wynurzenia innych historyków. Zasadniczej wartości pisarstwa Kęsieka upatruję jednak w tym, że autor nie sili się na udawanie, iż historię pisze się bezstronnie, że umie zrobić atut z własnych idiosynkrazji. Odwrócenie dominującej w nauce prorzymskiej perspektywy, spojrzenie na bieg wydarzeń od strony pokonanych – nb. rzecz w sumie dość charakterystyczna dla dzisiejszej kultury – okazuje się ciekawe poznawczo i etycznie. Antyrzymski zaś uraz Kęsieka (któremu sam przecież ulegać nie muszę) intryguje tak bardzo, że zamawiam u niego historię… Romy. To by się dopiero działo i czytało!








Menu miesięcznika FA-art