WYDAWNICTWO FA-art   Start START   Książki KSIĄŻKI   Kwartalnik KWARTALNIK   Archiwum ARCHIWUM   Strony Autorów STRONY AUTORÓW   Redakcja REDAKCJA
 tu jesteś: Miesięcznik nr 80, grudzień 2004
KĘSIM KĘSIM

Michał Orzechowski: I. Wydawnictwo Nowy Świat. Warszawa 2004. Ostatnimi czasy coraz częściej zdarza mi się sięgać po fantastykę. Pewnie dlatego, że tzw. proza głównego nurtu staje się trochę monotonna, za dużo w niej opisów naszej ponurej teraźniejszości i rozlicznych problemów rodaków w wieku przedprodukcyjnym, produkcyjnym i poprodukcyjnym. I oto kolejne odkrycie z działki fantastyki: debiutancka powieść Orzechowskiego, który w chwilach wolnych od dziennikarzenia i podróżowania machnął książkę. Jest to powieść z rodzaju „niezła, ale…”. Akcja powieści rozgrywa się w bliżej nieokreślonej, ale odległej przyszłości. Nadmierny rozwój technologiczny, przeludnienie i brak dbałości o matkę naturę – wszystko to razem wzięte doprowadziło do globalnej katastrofy ekologicznej, zamętu i wojen. Po „Erze Prądu” nastała – by tak rzec – Era Unplugged, czyli cywilizacyjny regres. W świecie przyszłości przedstawionym przez Orzechowskiego wytwarzanie prądu objęte jest zakazem, nielicznych wynalazków technicznych używa się niechętnie, nie ma swobodnego przepływu informacji, książki są tak rzadkie, że używane są jako środek płatniczy, a wiedza o przeszłości jest zlepkiem przypadkowych informacji. Ludzie żyją w wielomilionowych miastach, zarządzanych na modłę biurokratyczno-totalitarną (wydzielanie jedzenia przez władzę, daleko posunięta inwigilacja), w których grasują mafie Handlarzy. Jest jednak jeden sprawiedliwy: młody policjant Or, trochę buntownik, trochę idealista-naiwniak. Chcąc rozwikłać zagadkę zbrodni popełnionej na córce przyjaciela, Or udaje się w podróż na Wschód. Jak się okazuje, wyprawa ta zamienia się w prowadzone przez bohatera poszukiwania prawdy o sobie samym, świecie, w którym przyszło mu żyć, i historii tegoż świata. Wiadomo – wielu śmiałków udawało się na Wschód w poszukiwaniu oświecenia (a Or dodatkowo trafia także do nieba, a dokładniej – na stację orbitalną). Powieść Orzechowskiego jest zgrabnie napisana, znaleźć w niej można ciekawą wizję przyszłości, sporo intertekstualnych smaczków i humoru, ale… Autor jednak nazbyt chętnie sięga po schematy rodem z hollywoodzkich filmideł: otóż miłość, która pozwala pokonać wszelkie przeciwności, odgrywa w tej powieści sporą rolę. Na koniec Or (wypowiedziawszy wcześniej podniosłą kwestię – wiadomo, że bohater amerykańskiego filmu powinien na koniec rzucić jakąś „złotą myśl” – jeśli jest jakiś sens we wszechświecie, to ty tym sensem jesteś) obejmuje swoją wybrankę, o dosyć złowróżbnym imieniu Kasandra, głębokim, skupionym spojrzeniem i odchodzi z nią w świetlistą przestrzeń na pewno ku świetlanej przyszłości. Koniec, wyciemnienie (ups, chyba zdradziłem zakończenie…). Warto również zwrócić uwagę na ciekawą szatę graficzną książki, która stylizowana jest na starożytną księgę, znalezioną – powiedzmy – w nieużywanej od stuleci kawiarence internetowej. Autorem projektu graficznego książki i ilustracji jest litewski artysta plastyk Linas Domarackas.



Grzegorz Kopaczewski: Global nation. Obrazki z czasów popkultury. Wydawnictwo Czarne [seria „Z daszkiem”]. Wołowiec 2004. Były już w prozie sceny z życia „krakówka” (powieści Sławomira Łuczaka), „warszawki” (Paris London Dachau Agnieszki Drotkiewicz), teraz pojawiły się obrazki z „londynka”. W przewodnika po światku londyńskich „przesiadkowiczów”, czyli młodych ludzi z różnych stron świata pracujących czasowo w stolicy Anglii, zabawił się młody (rocznik 1977), debiutujący pisarz. Nie przez przypadek napisałem, że autor Global nation wszedł w rolę przewodnika (wycieczek). Powieść tego autora potraktowałbym jako dwojakiego rodzaju przewodnik. Z jednej strony jest to rozbudowany (nadmiernie!) luzacki bedeker, z którego sporo można się dowiedzieć o londyńskich knajpach, sklepach, środkach komunikacji (autor z morderczą konsekwencją opisuje trasy autobusów i metra), a także możliwościach pracy dorywczej, za minimalną płacę oczywiście. Z drugiej – skrócony przewodniczek (z komentarzem, a jakże!) po najważniejszych ikonach i ikonkach popkultury kilkunastu ostatnich lat. Rozważań o tytułowej „global nation” nie traktowałbym poważnie, bo nazbyt przypominają dialogi z amerykańskiego serialu o wchodzących w dorosłe życie nastolatkach, albo – co najwyżej – prowadzone po kilku piwach knajpiane pogaduchy na tzw. tematy istotne. Kopaczewski, wykorzystując koniunkturę (nieustającą) na generacyjne tematy i zainteresowaniem (całkiem świeże) problemami Polaków pracujących w Anglii, skreślił czytadło. Ani nazbyt mądre, ani nazbyt głupie – takie, które przeczytałem szybko i pewnie równie szybko zapomnę.



Tomasz Piątek: Przypadek Justyny. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2004. Najciekawszy w Przypadku Justyny jest właściwie przypadek Tomasza. Mam na myśli autora powieści, który odniósł spory (jak na nasze warunki) sukces debiutancką Heroiną, a potem zaczął w coraz szybszym tempie produkować kolejne książki. W tym roku wydał już dwa tomu z cyklu fantasy Ukochani poddani cesarza i dwie powieści w Czarnym: Bagno i właśnie Przypadek Justyny. Ale mamy przecież jeszcze trzy miesiące do końca roku, więc kto wie, kto wie… Problem oczywiście nie w tym, że Piątek dużo pisze, może pisać nawet jedną powieść w tygodniu, jeśli ma czas i ochotę, ale w tym – że tak dużo jego książek jest wydawanych. A ilość bynajmniej nie przechodzi w tym przypadku w jakość. Do rzeczy: ostatnia powieść pisarza to typowa „zszywka”. Wątła intryga kryminalna (osoby bliskie tytułowej Justynie zaczynają się jedna po drugiej rozklejać – dosłownie – od środka) i historia życia narratora-bohatera, mocno zakręconego psychologa Andrzeja Jacyny są dla Piątka właściwie jedynie pretekstem do snucia różnego rodzaju historyjek i opowiastek. Pisarz bawi się makabreskami i obrzydliwościami, trochę bluzga, trochę świntuszy (z wyraźnym zamiłowaniem i równie wyraźnym brakiem smaku), dokłada – jak we wcześniejszych książkach – kilka obrazków ze złem tego świata w tle. Konstrukcja jego opowieści trzyma się na stereotypach: dla przykładu, postać Andrzeja ilustruje potoczne „mądrości” w rodzaju: wszyscy psycholodzy a) mają nierówno pod sufitem, b) są cynikami, których nie obchodzi dobro pacjenta, tylko kasa (niepotrzebne skreślić). Oczywiście, gdyby się uprzeć, to można by poza tekstem dojrzeć autora znacząco mrugającego do czytelnika: ja się tylko bawię konwencjami literatury popularnej, igram fantazmatami masowej wyobraźni. Ale – jak dla mnie – jest to zabawa na bardzo niskim poziomie, ot, taki koszarowy postmodernizm. A może chodzi w tym przypadku o igraszki zupełnie innego rodzaju? Może Piątek zabawia się w testowanie wytrzymałości zarówno czytelników, jaki i swojego wydawcy – wytrzymałości na literacką ściemę?



Maciej Nawariak: Według Niej. Wydawnictwo DUE. Warszawa 2004. Dzieje Jezusa opowiedziane z punktu widzenia Jego Matki. Atrakcyjność debiutanckiej powieści Nawariaka wynika z nałożenia na siebie dwóch zabiegów. Po pierwsze, ewangeliczną opowieść autor umieścił na bogato zarysowanym tle kultury i obyczajowości żydowskiej. Dzięki temu znana na pamięć historia nabiera niespodziewanie egzotycznego posmaku. O dziejach swojego syna, Hosziego, Miriam opowiada Grekowi, który poniekąd reprezentuje nas, a że nie orientuje się w żydowskim obyczaju, wiele trzeba mu tłumaczyć. Można by powiedzieć, że Nawariak „dehellenizuje” Chrystusa, a wpisując Go bez reszty w sferę kultury żydowskiej, czyni reprezentantem i wyrazicielem żydowskiego losu. Na odmianę drugi zabieg bardzo przybliża do nas bohaterów. Nawariak bowiem nie tylko zrezygnował ze stylizacji, kazał postaciom mówić językiem na wskroś współczesnym, ale tez upodobnił utwór do bardzo dziś popularnego wzoru wywiadu-rzeki. A że Miriam opowiada gładko, ze swadą i temperamentem, to aż się prosi, by jej opowieści przypisać atrybut „medialności”. Owszem, bohaterowie Nawariaka trzymają się własnego obyczaju, ale ich myślenie odpowiada raczej mentalności z czasów późniejszych o dwa tysiące lat. Gwoli przykładu, stosunek Jezusa do podboju Ziemi Obiecanej jest mniej więcej taki jak dzisiejszych Amerykanów do eksterminacji Indian. Dalej, popularność śpiewaków w starożytnej Judei jest być może faktem źródłowo poświadczonym, wszelako Nawariak pokazał ją jako coś bardzo bliskiego współczesnemu kultowi gwiazd. Nawet gruppies nie zabrakło! Bez dwóch zdań, z językowego i mentalnego anachronizmu autor uczynił metodę. A nałożenie na siebie tych dwóch zabiegów, z których pierwszy postać Chrystusa czyni egzotyczną, drugi natomiast czyni Go jednym z nas współczesnych, nieomal kumplem – wszystko to tworzy intrygujący efekt obcości, nakazujący traktować utwór w kategoriach intelektualnej gry. Bo też Według Niej przedstawia się jako gra kreacyjna, w której na pewno nie chodzi o historyczną rewizję mitu, jego nowe odczytanie, upsychologizowanie i udramatyzowanie ewangelicznych wydarzeń czy też o pełne emocji świadectwo wiary. Podejmując taki temat, debiutant rzucił sobie ambitne wyzwanie, jedno z największych, jakie można podjąć w naszej kulturze. Ale zrobił to tylko po to, aby nas zwodzić. Na pozór przybliżając się do tematu, autor w istocie zachowuje chłodny, kreacyjny dystans. Skoro prawda pozostaje dla sztuki niepochwytna, to w dwójnasób dotyczy to prawdy ewangelicznej. Co w takim razie zrobić? Ależ w takim razie trzeba przedstawić jeszcze jedną wersję wydarzeń! I tym się Nawariak zabawia. Wcale inteligentnie. Szkoda, że już wrzesień, bo trudno o lepszą wakacyjną lekturę. Ale z drugiej strony – kto dziś jeszcze czyta na wczasach?








Menu miesięcznika FA-art