WYDAWNICTWO FA-art   Start START   Książki KSIĄŻKI   Kwartalnik KWARTALNIK   Archiwum ARCHIWUM   Strony Autorów STRONY AUTORÓW   Redakcja REDAKCJA
 
  tu jesteś: Miesięcznik nr 92, grudzień 2005 - Baczewski 
Baczewski

ŻYCZENIA NOWOROCZNE JAKO LITERATURA WYCZERPANIA

Nowy Rok, ten dwuznaczny rytuał, ma w sobie coś dekadenckiego. Nie chodzi tu o schyłek czasu, ani o ceremoniał towarzyszący dorocznej wymianie kalendarzy. Tu chodzi o nadmiar dobrej woli.

Wydaje się, że tego dnia ze wszystkich stron jesteśmy oblężeni przez życzliwych ludzi. Czy tego chcemy, czy nie chcemy, nasi przyjaciele, znajomi, a nawet ludzie zupełnie obcy wpychają nam swoje życzenia.

Świat rzeczywisty dowiaduje się nagle, że nikogo nie zadowala. Nic w tym dziwnego, że tej wyjątkowej nocy byt trzeszczy w szwach, drży w posadach i – jak podejrzewam – płoni się ze wstydu.

Domyślam się, że to niełatwe przeżycie – przyjąć do wiadomości, że nie jest się ani życzącym, ani życzonym, lecz rozpadliną między tymi dwoma. Przepaścią. Przeszkodą. To, co dotychczas wydawało się porządkiem rzeczy, stopniowo zatraca swe kontury. Topnieje pod wpływem nadmiaru dobrych życzeń.

Byt staje się jednym wielkim pragnieniem. Zmienia się w to, czym mógłby być, gdyby się – jak sądzimy – postarał. Rzeczywistość ugina się pod ciężarem woli.

Zawsze wtedy, w sylwestrową noc, sam sobie składam życzenia. Na wszelki wypadek, żeby nie zawstydzić losu, życzę sobie wszystkiego. Po prostu wszystkiego. Nie wszystkiego najlepszego. Nie samych sukcesów, wyjętych, wydłubanych z kontekstu życia, jak rodzynki ze świątecznego ciasta. Życzę sobie wszystkiego wszystkiego. Wszystkiego, co wszystkie. Wszystkiego, co się wszystkim zowie. To wszystko, czego mógłbym i chciałbym życzyć sobie i Wam w tę najdłuższą noc roku.

Wszystkiego najlepszego, ale i wszystkiego wszystkiego. Potraktujmy ten nader niewieloznaczny rzeczownik tak, jak się traktuje przymiotnik. Dajmy mu to, czego nigdy nie posiadał: istność nieprzeistnioną.

Życzę Wam, Drodzy Czytelnicy, z okazji zbliżającego się roku, wszystkiego wszystkiego. Wszystko wszystko to właśnie to, co się przytrafi na pewno. Wszystko jako jedyna niezawodna cecha rzeczywistości. Jako zasadnicza, niewątpliwa i niezłomna tożsamość życzonego oraz spełnionego.

A właściwie to dlaczego ludzie, jeśli już sobie nawzajem czegoś życzą, muszą odwoływać się do rzeczowników? To nie w porządku. Powtarzam: to nie w porządku wobec tej instancji, która iści. Czyli wobec istancji.

Oby wszystkie Wasze rzeczowniki w nadchodzącym roku stały się przymiotnikami. Tyle powiem. I obym się nie mylił.

No tak, życzenia. Był czas, kiedy uznawałem siebie za jedynego godnego zaufania prawodawcę w tym względzie. Dziś już tak nie uważam. Nie, nie zawiodłem się na sobie, nic z tych rzeczy. Nadal wychodzę z założenia, że choć wielu ludzi może nam życzyć rozmaitych przyjemnych rzeczy, to najlepiej człowiek życzy sobie sam. Po prostu przestałem podzielać własne zdanie. Oto, co się zdarzyło. To wszystko.

Choćbyśmy nawet wysłali (najlepiej wraz z zaproszeniem na uroczystość) zapotrzebowanie na życzenia: pieniędzy, zdrowia, dobrego samopoczucia na imprezie (mimo iż Ty tam będziesz, drogi czytelniku niniejszego zaproszenia) – to i tak nic z tego. Bowiem, jak uczy doświadczenie, nawet najpobożniejsze życzenia mają nieograniczone możliwości spełzania na niczym. A choćby w tym jednym wypadku spełzły na czymś – i tak nic nie pomoże. Świat z reguły nie jest zgodny z naszymi oczekiwaniami: w tym tkwi cały problem.

Bo widzicie, upragniony przedmiot, gdy wpada nam w łapy, rzadko przypomina to, co było treścią pożądania. Nieosiągalna odległość zdobiła go nimbem magicznej poświaty. Teraz zdewaluował się do przedmiotu spełnienia.

Poprzez posiadanie jakiejś rzeczy odbieramy jej część nieziemskiego blasku, jaki mogłaby mieć, gdyby pozostała marzeniem. Życzyć komuś sukcesu, to życzyć, żeby ten jego sukces stał się klęską. Lepiej już, żeby to inni życzyli nam zdrowia, tego prostackiego stanu, głupiutkiego i w istocie wyzutego z cielesnej refleksji, jaka przystoi choremu; albo wszystkich tych zdawkowych w gruncie rzeczy banknotów, jakie w ciągu nadchodzącego roku przejdą przez nasze ręce.

Osobiście preferuję tych, którzy mi życzą wyzdrowienia z palpitacji. Palpitacja, o tak, ta dolegliwość stanowi dla bliźnich źródło niewyczerpanych domysłów.

Sartre, ten sołdacki filozof, miał rację: inni to piekło. Zawsze życzą nam czegoś, po czym obiecujemy sobie zbyt dużo.

Marzenia i rzeczywistość. Nie powiem: całkiem rodzajowy obrazek. Romantyczny, czy jakiś tam? A niech do cholery marzą za nas inni.

Nie chciałbym poświęcać tego felietonu życzeniom i ich nieprzystawalności do tego, co może zaoferować ewentualne spełnienie. Noworoczne życzenia jako literatura wyczerpania? Z pewnością tak. Zresztą wszystkie życzenia są pobożne; czeka je lepszy los.

Być może XX wiek zostanie w przyszłości nazwany wiekiem utopii. Nigdy na taką skalę nie próbowano wznosić nierzeczywistych konstrukcji. Dwie z nich zasłużyły sobie na szczególne miejsce w historii: komunistyczna wizja kosmicznej szczęśliwości i faszystowska utopia narodowego nadczłowieka. Nie przeznaczam tego miejsca na wywód o różnicach między owymi dwoma eschatologicznymi bredniami: w każdym razie obydwie łączyło dążenie do wyniszczenia indywidualności. Ale prawdziwy świat utopii nastanie z chwilą, gdy ostatecznie obumrze wyobraźnia; nie powiem niczego o takim świecie; nikt nie powie, bo to nie tyle przekracza wyobraźnię, ile raczej ją unicestwia; lecz co się tyczy życzeń noworocznych, to bez wątpienia będą one wówczas festiwalem konserwatyzmu: oby było, jak jest; obyśmy się spotkali za rok w tym samym gronie i obyśmy wtedy mogli życzyć sobie nawzajem tego samego, czego życzymy sobie dziś.

Widzicie, czym może być utopia: to czysty oportunizm i brak jakichkolwiek życzeń.

Życzeniom noworocznym z reguły brakuje precyzji. Nieistotne, czy klepiemy odwieczną formułę, czy też silimy się na rymowaną ekstrawagancję; nieważne nawet, ile energii straciliśmy życząc; życzenia przepadają, jeśli się ich nie wyrazi w określony sposób. Na przykład zamiast życzyć komuś po prostu pieniędzy, trzeba by wymienić nominał. Choć obawiam się, że nawet to nie wystarczy. Aparatura pomyślności po prostu nie zadziała, jeśli dyżurny inżynier nie usłyszy numerów serii konkretnych banknotów. Tu nie chodzi o nic innego, jak tylko o dokładność: miast życzyć ogólnego zdrowia, które wszak zawsze jest stanem subiektywnej oceny, wystawionej pracującemu dobrze lub źle organizmowi, wymieńmy raczej choroby, jakie zagrażają drogiemu odbiorcy naszych życzeń i życzmy mu wyzdrowienia z nich. Oto pożądana precyzja!

Znam ludzi i wiem, że z reguły życzą sobie nawzajem dobrze. Na drodze do spełnienia trafiają się jednak podmuchy fałszywego wiatru. Czasem jakieś wyjątkowo intensywne kontrżyczenia krzyżują plany najchwalebniejszym i najbardziej oddanym z naszych przyjaciół. A potem wychodzi na to, że cały świat jest nieporozumieniem. Ktoś najzdrowszy w okolicy dowiaduje się, że jest jeszcze zdrowszy. Główna wygrana w totolotka ociera się o bezrobotnego i trafia rykoszetem w majętnego sąsiada. To zakrawa na ironię losu. Ale tylko zakrawa, nic więcej. Wcale tak nie jest. Los jest mechanizmem – nie posiada wyższych uczuć. Nie ma nawet racji; cóż dopiero mówić o ironii.

To beznadziejnie głupie, co ludzie mówią o losie – że jest ślepy, że nieodpowiedzialny, że wszystko mu jedno, czy dobro czyni, czy zło. To po prostu grube nieporozumienie. Więcej: to nietakt. Problem w tym, że użytkownicy przeznaczenia, zarówno jego beneficjenci, jak i penitenci, wykazują się całkowitą ignorancją, kiedy przychodzi do kierowania energią wydarzeń.

Chcieć czegoś dla siebie lub dla innej istoty? Życzyć czegoś sobie albo komuś drugiemu? Gwieździstego spełnienia, zołz, pląsawicy? Nie wolno się za to zabierać bez znajomości podstaw balistyki. Jak można życzyć komuś zdania egzaminu, nie mając najmniejszego pojęcia o sile i kierunku wiatru w miejscu i o czasie domniemanego spełnienia życzeń? Zwykle w takich sytuacjach okazuje się, że nie doktorat, tylko karta rowerowa, i nie magister Pućko, tylko jego wnuczek. I na domiar złego nie tyle otrzymał, ile raczej zgubił.

Każdemu, kto zgłasza określone życzenia pod adresem losu, przydałoby się rzetelne szkolenie artyleryjskie. Obojętne, czy życzący ma na myśli gwieździste spełnienie, czy zołzy, czy też pląsawicę. Składanie życzeń wymaga po prostu odpowiednich kwalifikacji i nie powinien się za taką robotę zabierać byle kto. Gliniana lalka złej wiedźmy ze szpilką wbitą w okolice prostaty, osławiony fetysz wudu, byłaby tu stosowną alegorią.

Spotyka się kartki okolicznościowe z nadrukiem „Moc serdecznych życzeń”. A przecież tu wcale nie chodzi o moc życzeń. Nawet największy ładunek dobra eksploduje nie tam, gdzie trzeba, jeśli się go nie skieruje ze snajperską precyzją. Żeby spodziewać się czegoś od świata, nie trzeba do tego szczególnego dobra bądź szczególnej podłości. Wystarczy kompetencja.







Menu miesięcznika FA-art