WYDAWNICTWO FA-art   Start START   Książki KSIĄŻKI   Kwartalnik KWARTALNIK   Archiwum ARCHIWUM   Strony Autorów STRONY AUTORÓW   Redakcja REDAKCJA
 tu jesteś: Miesięcznik nr 96, maj 2006
KĘSIM KĘSIM

Alan Sasinowski: Sukces. Stowarzyszenie Operahaus oraz Polgres Multimedia. Szczecin 2006 (biblioteka [fo:pa]).

Pojawił się w literaturze kolejny prześmiewca, bodaj nawet z poczuciem humoru – Alan Sasinowski. Bystry obserwator, sprawny technicznie i stylistycznie. Kandydat na niezłego pisarza jednym słowem. Jego debiut, powieść Sukces to produkcja pełnometrażowa, ok. 130 stron maszynopisu, choć sama książka niewielka formatem i drobna czcionką. Cóż, obu wydawców pewnie nie stać było na większą inwestycję, a dotacja miasta Szczecin nie była zapewne ogromna. Piszę, że Sasinowski to dopiero kandydat na pisarza z ostrożności, choć naprawdę byłoby dobrze, gdyby każdy debiut w Polsce był równie błyskotliwy. Z drugiej strony – ta narracja jest jednak dość przewidywalna. Nietrudno rozpoznać pierwowzory kilku postaci i dać się wciągnąć w grę „kto jest kim”, jeśli idzie o resztę. Nie wchodząc w szczegóły – odniesienia są do postaci ludzi pióra i mikrofonu z pierwszych stron gazet, a przekształcenia ich medialnych wizerunków są rzeczywiście dosyć zabawne. Rzecz jasna, nie jest to najważniejsze, książka nie ma być pamfletem, jednak jeśli ktoś tych odniesień nie rozpozna, będzie miał problem. Bo choć Sukces ma sztafaż kryminalny, to pytanie „kto zabił?” jest na poziomie fabuły retoryczne, dowiadujemy się o tym od razu, zaś śledztwo trudno nazwać pasjonującym. Narrator, młody, mocno niespełniony pisarz przypadkowo, trafiając ją lotką w oko, morduje swoją koleżankę z liceum – młodą, bardzo znaną pisarkę o imieniu Dorota. Zbieg okoliczności sprawia, że nikt się o tym nie dowiaduje. Ba, ojciec zamordowanej prosi go o przeprowadzenie dochodzenia mającego doprowadzić do zdemaskowania zabójcy. Bowiem policja nie znajduje żadnych śladów, a podejrzenia postronnych w naturalny sposób skupiają się na mężczyznach związanych z Dorotą: aktualnym narzeczonym, demonicznym rockmanie w średnim wieku, Macieju, oraz dilerze narkotyków będącym jednocześnie raperem o ksywie Obmierzły Sodomita, Jarku. W grę wchodzi także licealna pierwsza miłość Doroty, zapijaczony Kamil. Narrator świetnie wiedząc, kto zabił, zajmuje się wrabianiem każdego z nich, a oni przekonują się do jego pomysłów, dostrzegając w popełnieniu morderstwa wydarzenie korzystnie wpływające na ich kariery. Zdarzenia są coraz mniej prawdopodobne, ale książkę czyta się bez znudzenia. Szybko okazuje się powieścią o środowisku artystów, wątek kryminalny jest jedynie okazją do sportretowania typów, z jakimi narrator ma do czynienia, a samo pytanie „kto zabił?” należy rozumieć metaforycznie – idzie o literaturę. Mniej więcej od połowy książki bardziej niż wydarzenia w świecie przedstawionym, interesowało mnie, jak autor skończy tę opowieść. Skończył bitwą na książki, pożarem w bibliotece i wizją kankana tańczonego przez pisarzy, którym się udało. Problem w tym, że gdyby potraktować przesłanie poważnie – że literaturę zabili nieudolni pisarze (a więc i narrator) z zazdrości o sukces kolegów, to pisanie o tym akurat powieści, w dodatku debiutanckiej, wydaje się dla samego Sasinowskiego dość karkołomne. Powiedzmy więc, że jego powieść miała być studium medialnego sukcesu współczesnego. Morał byłby z niej taki: wszystkie postaci na dowolnej scenie są zawsze marionetkami. Kto porusza sznurkami, Sasinowski nie zdradza, zatem uznaję, że temat nie został wyczerpany.



Piotr Giedrowicz: Bessa-Lala. Wydawnictwo Dolnośląskie. Wrocław 2005.

Najlepsze pomysły przychodzą na końcu. Przynajmniej czasem – książka Giedrowicza przykładem. Epilog Bessa-Lali, rozdział zatytułowany Kondukt (Jeleń ofiarny) oferuje nam punkt widzenia duszy pokutującej bohatera, duszy błąkającej się po wszechświecie i wyposażonej w atrybuty wszystko mogącego wiedzieć, ale jeszcze tego i owego niewiedzącego, więc dowiadującego się narratora. Gdyby ten chwyt ze wspomnieniami pośmiertnymi by Dusza Bohatera, nie taki znów wyszukany, acz bodaj najbardziej pasujący do tematyki Bessa-Lali, objął całą książkę, może Giedrowiczowi udałoby się osiągnąć status niekwestionowanego literata. Tymczasem mamy do czynienia z literatem kwestionowanym, jego pisanie wymaga obrony. Czytaj: autor zgromadził materiał na książkę, ale nie najlepiej mu poszło jej pisanie. Skądinąd – nie ma nic dziwnego w tym, że debiutanckie książki są dalekie od doskonałości.

To, że materiał na książkę został zgromadzony, wynika jasno z wielu możliwości, w jaki daje się on porządkować, a także z łatwości tego porządkowania – na pierwszej stronie okładki czytamy: „wybuchowa mieszanina seksu, magii i zbrodni w powieści o Polsce czasów transformacji”, na ostatniej Kamil Sipowicz konstatuje: „Giedrowicz nienawidzi Warszawki. Wielu jej przedstawicieli opisał w tej książce pod pseudonimami.”, książka zaś po wstępnym przewertowaniu wydaje się być zbiorem nostalgicznych, w typie pijacko-czułostkowym, rozpamiętywań klęsk zawodowych i sercowych. To ostatnie sugeruje zresztą i dwuczłonowy tytuł, i podział książki na dwie części. Pierwsza, Bessa dotyczy zawodów zawodowych czy raczej, przy bliższym oglądzie, rozczarowań intelektualnych, druga, Lala, spraw sercowych, diabelskiej iście proweniencji. O czym napisał Giedrowicz? O wszystkim tym naraz, wymieszanym jak groch z kapustą, miejscami do znudzenia werystycznie. Myli się bowiem Kamil Sipowicz, gdy na okładce książki powiada, że „Halucynogenny weryzm Giedrowicza plugawi i wciąga”, niestety częściej żenuje detalicznością i nudzi rozwlekłością. I gdyby nie koniec, koniec pozwalający zapamiętać tę książkę jako próbę, he, he, dania szerokiej panoramy i pokazania w losie jednostkowym losu pokolenia… Piszę z przekąsem, gdyż, jak wspominałem, jest to panorama by Dusza Bohatera po śmierci tegoż zaprojektowanej przez autora jako morderstwo dokonane z polecenia kochanki, a pokoleń to już w czasach transformacji nie zliczę. Wszelako powieść pod tytułem Jeleń ofiarny napisaną przez Gustawa-Konrada po ostatecznej śmierci zadanej mu przez dresiarzy w Warszawie, na śmietniku, w okolicy końca tysiąclecia, poskładałem sobie z materiału przygotowanego przez Piotra Giedrowicza w postaci książki Bessa-Lala z dużą przyjemnością oraz, owszem, z pożytkiem. Przyjemności komentował nie będę, tworzenie jest jej synonimem, pożytek zaś wydaje się oczywisty – w zaproponowanym przeze mnie przewrocie narracja Giedrowicza odpowiada na pytanie, co się stało z synami Adamów Miauczyńskich czy innych PRL-owskich nieudaczników i duchowych popaprańców. Że się nie załapali, to było do przewidzenia, ale że wciąż przeżywają świat w tych samych kategoriach, co ojcowie, to może warto wiedzieć. Tak, tak, ten śmietnik, na którym zdycha bohater Giedrowicza to był już kiedyś i sfilmowany, i wspominany przez poetę. Chciałbym jednak wierzyć, że, sądząc po punkcie obserwacji w ostatnim rozdziale, synowie Miauczyńskich, jakkolwiek w pewnym sensie martwi, mają wreszcie do siebie, śmierci i tego śmietnika kosmiczny dystans.

Na koniec jeszcze o aurze niesamowitości, którą Bessa-Lala od czasu do czasu epatuje, rozważaniach o Demonach Pierwszej lub dalszych Klas czy też adeptkach tajemnej wiedzy wicca, jak chce Giedrowicz, tudzież opisach papojek à la maniere russe (w niczym nie szkodzi analogii, że łączonych z narkotykami) i artystów uznanych lub aspirujących, ukrytych pod zabawnymi, a często też ośmieszającymi pseudonimami. W tej sprawie zajrzyj no, kotku, do książki niejakiego Witkacego pt. 622 upadki Bunga czyli demoniczna kobieta, tam to wszystko od jakichś dziewięćdziesięciu lat jest. Odniesienie do Witkacego nie wydaje mi się jednak dla autora Bessa-Lali kompromitujące, Witkacy to przecież wymiatacz. Inaczej niż Miauczyńscy, którzy na przykład z kobietami zawsze słabo sobie radzili, i w życiu, i w literaturze. Lecz i to przecież nic nie szkodzi – one same radzą sobie doskonale.








Menu miesięcznika FA-art