WYDAWNICTWO FA-art   Start START   Książki KSIĄŻKI   Kwartalnik KWARTALNIK   Archiwum ARCHIWUM   Strony Autorów STRONY AUTORÓW   Redakcja REDAKCJA
 
  tu jesteś: Miesięcznik nr 100 C listopad 2006 - Ubertowski 
Ubertowski

Kisiel

Doświadczyłem rzadkiego stanu kompletnego osłupienia, gdy przeczytałem, we wspominkowym artykule o duecie „Marek i Wacek”, rzuconą na marginesie uwagę, że ojciec Wacka, słynny Kisiel, „nie lubił Zachodu”.

Przez chwilę myślałem jeszcze, że może chodzi o innego Kisiela, w końcu kisiel jest słowem potocznym, ale gdy się przekonałem się, że w grę wchodzi tylko i wyłącznie TEN Kisiel, moje osłupienie, że tak powiem, sięgnęło zenitu. No jak to, bąkałem w myśli, facet całe życie, o ile mi wiadomo, walczył z komuną, ryzykował zdrowiem, życiem albo nawet czymś więcej, by dołożyć komuchom, a tu nagle się okazuje po latach, że nie lubił Zachodu. To co on lubił, skoro nie podobał mu się ani Wschód ani Zachód? Nie ma przecież żadnego innego wyboru.

No właśnie. Zaraz, gdy to napisałem, przypomniałem sobie o słynnym zdaniu Papieża Jana Pawła II: (cytuję z pamięci) „To niemożliwe, by po upadku socjalizmu nie było żadnej alternatywy dla kapitalizmu.” Wielu politycznych hochsztaplerów podczepiało się pod treścią tego zdania, szukając w niej uzasadnienia dla głoszonych przez siebie teorii księżycowych. Czyżby więc nasz wielki Rodak pobłądził, na co wskazywałyby potomstwo jego myśli? Oj, nie tak szybko, nie spieszmy się z wyrokami. I nie chodzi mi w tym momencie o przykładową analogię z Nietschem, którego nie można przecież obciążać faktem, że niedouczeni faszyści akurat jego wybrali sobie za mistrza. Proponuję wam, byście przeczytali na głos zacytowane przeze mnie z pamięci zdanie Papieża, jeszcze raz, głośniej i tak jeszcze pięć razy. Powinniście poczuć to samo, co ja: na pierwszy plan zaczynają wychodzić emocje, a nie treść; słowa socjalizm i kapitalizm nikną powoli w tle, a na plan pierwszy wypływa rozpaczliwy krzyk „TO NIEMOŻLIWE!”.

Z tym naprawdę trudno jest się pogodzić, tak jak z bezsensem życia i przypadkowych, niepotrzebnych śmierci, tak samo jak z szeregiem innych wydarzeń, które przytrafiają nam się pomiędzy początkiem i końcem. Tak samo trudno jest pojąć naszym małym rozumkiem (a tym bardziej pogodzić się z tym), że nie ma innego, lepszego rozwiązania. No jak to? Człowiek poleciał na księżyc, wydłużył trzykrotnie średnią życia, wynalazł telewizję, żelazko i deseczkę do mięsa, a nie potrafił przez tysiąclecia wykoncypować niczego mądrzejszego, niż wyścig szczurów i uleganie zasadzie: zarabiaj, kto w Boga wierzy?

Mnie osobiście jest o tyle łatwiej, że ten problem uczyniłem jednym z głównych tematów Rezydentów i pisząc tę powieść oraz przygotowując się do jej publicznego zaistnienia musiałem to sobie w głowie logicznie ułożyć. Przygotować mądrości w rodzaju: „nie ma co się obrażać na kapitalizm i pisać powieści antykorporacyjne, bo to tak, jakby obrazić się na życie jako takie i pisać przeciwko podstawowym życiowym funkcjom” albo „kapitalizm jest generalnie be, ale tylko on potrafi produkować tlen, poza nim nie występują żadne znane nam formy życia”, albo „rozumiem tęsknotę za miniona soc-radosną epoką, ale trzeba mieć świadomość, że taka emocja jest niczym więcej, jak westchnieniem za utraconą młodością, bo kompletnie nieżyciowy socjalizm nie mógł trwać wiecznie, podobnie jak młodość, z jej beztroską, bezczelnością i bezczasem”. Można więc kapitalizm przekształcać lub udoskonalać, implementować kosmiczne rozwiązania albo protezy rodem z epoki kamienia łupanego, ale wciąż nie zmienimy istoty tego systemu, a w ślad za tym jego nazwy. Podejmowane próby znalezienia prawdziwie alternatywnych rozwiązań ośmieszyły się same, bez niczyjej pomocy, a rykoszetem dostało się też kilku wiekowym brodaczom, zasłużonym dla rozwoju filozofii. I obawiam się, że te porażki przetrąciły skrzydełka entuzjastom eksperymentów społecznych na dobrych kilka pokoleń.

Co prawda, to prawda, ale to nadal nie podważa prawdziwości mojego ulubionego porzekadła sfrustrowanych ex-opozycjonistów: „Pochwała komunizmu głoszona przez komunistów okazała się kłamstwem; niestety ich krytyka kapitalizmu okazała się prawdziwa”. Przypomina mi się w tym kontekście sławetne słowo imperializm, z którego śmiałem od pierwszej klasy szkoły podstawowej. Propagandowy sens tego słowa i jego pompatyczność wydawały mi się bowiem od zawsze widoczne, jak na dłoni. Więc śmiałem się, drwiłem, pokpiwałem, aż do czasu, gdy wkroczyłem w wolny świat i dostałem dość obiektywnych informacji, by samemu ocenić sytuację. I wtedy ten dorodny śmiech omal mnie nie zakrztusił: przekonałem się, że coś w tym jest, na świecie są naprawdę imperia nie liczące się z nikim i z niczym w swoich działaniach, przy których sowieckie interwencje w niesfornych krajach miały faktycznie niemal bratnią formę.

I tak dochodzimy do Kisiela, kółko się domyka. A moje osłupienie powoli przemienia się w podziw. Dla tego tragicznie przenikliwego umysłu, który mimo obrzydzenia do nie-realnego socjalizmu nie miał ochoty nigdzie emigrować. On wiedział bowiem jako jeden z pierwszych, że socjalizm jest nie do przyjęcia, choćby z tego powodu, że jest po prostu niemożliwy. Ale to nie jest powód do radości. Kapitalizm jest jeszcze trudniejszy do zniesienia – właśnie dlatego, że jest realny i prawdziwy.







Menu miesięcznika FA-art