WYDAWNICTWO FA-art   Start START   Książki KSIĄŻKI   Kwartalnik KWARTALNIK   Archiwum ARCHIWUM   Strony Autorów STRONY AUTORÓW   Redakcja REDAKCJA
 
  tu jesteś: Miesięcznik Nr 59, marzec 2003 - OSTASZEWSKI 
OSTASZEWSKI

OSTATNIA GRYPA W PARYŻU

Ach, żebym faktycznie buszował po paryskich arrondissementach! A nie byłem choćby w Wenecji Północy, tylko jak zwykle w Krakowie. Paryż mogłem sobie najwyżej wspominać albo wyobrażać, za to nie musiałem wymyślać grypy, która bez pukania weszła w nasz dom i od razu powaliła moją odwieczną, acz nieoficjalną narzeczoną na łóżko.

Sytuacja nie wyglądała najlepiej: moja odwieczna roztapiała się w zwrotnikowej gorączce, ja zdobywałem praktyczne podstawy pielęgniarstwa i zastanawiałem się, co będzie dalej. Ale łatwiej było mi przewidzieć, czego nie będzie. Otóż – moi wierni i rozpieszczani przeze mnie ponad miarę czytelnicy – nie będzie akcji, rozlicznych perypetii, mniej lub bardziej karkołomnych przygód, zabawnych historyjek i nakłuwania balonów powagi niezbyt ostrymi igiełkami żartów. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo przecież brak akcji skłania do kontemplacji, jak mawiają górale, wszechwiedzący rabini lub maklerzy giełdowi.

Tak więc moja odwieczna, acz nieoficjalna narzeczona leżała w łóżku i roztapiała się w zwrotnikowej gorączce, a ja krzątałem się po mieszkaniu. Parzyłem rumianek, siekałem czosnek, ocierałem pot z czoła chorej, cierpliwie tłumaczyłem przez telefon, że moja odwieczna nie może z nikim rozmawiać, bo ma, jak rzekł lekarz, zajęte gardło. Dopiero kiedy odwieczna zapadła w płytki sen, w którym na pewno panoszyły się grypowe demony, paskudnie szczerząc się i rechocząc, sięgnąłem na półkę z książkami, żeby nadrobić lekturowe zaległości. A tu jak na złość zaczął się u nas festiwal rozpasanej cielesności. Może jednak wcale nie na złość, tylko jak najbardziej na radość, bo jest to jakiś sposób na zimowe zlodowacenie, bo zima przecież wciąż trzyma, w marcu jak w garncu, ale w takim, w którym wszystko zamarza. Takie książki mogą podgrzać domową atmosferę, a to czysta oszczędność na ogrzewaniu. Jakie? Monologi waginy Eve Ensler, Badania terenowe nad ukraińskim seksem Oksany Zabużko czy Łapu capu Adama Pluszki (na okładce tej ostatniej pręży się niepozbawiona walorów naturystka). Od czego zacząć? Co nagle to po diable, nie można działać na łapu capu, ani prowadzić badań terenowych w zimie, kiedy wszystko idzie jak po grudzie. Sięgnąłem po Monologi waginy.

Czytałem i czytałem, moje pomieszanie rosło, nie wiedziałem, czy mam do czynienia z tekstem literackim, czy propagandową ulotką niestandardowej objętości. A może ty jesteś po prostu męską szowinistyczną świnią, która nie potrafi strawić feministycznego przesłania, zrobiłem krótki rachunek samczego sumienia. Chciałem odpytać na tę okoliczność moją odwieczną, ale wciąż spała zagrzebana w rozliczne kołdry, pledy i zwykłe koce. Byłem więc zdany wyłącznie na siebie. Doczytałem Monologi waginy do końca, ziewnąłem potężnie. Mało w tej książce było pełnowartościowej strawy dla krytyka. Właściwe waginalne monologi stanowią tylko jej część, resztę wypełniają tryumfalne sprawozdania z działań ruchu Dzień „W”, który jednoczy tysiące Amerykanek w Kościele św. Pochwy.

Po lekturze sprzeczne odczucia miotały mną tak mocno, że aż zatoczyłem się na łóżko, w którym posypiała moja odwieczna, acz nieoficjalna narzeczona. Przebudziła się, spojrzała na mnie w miarę przytomnie – widocznie leki wreszcie zaczęły działać – i słabiutkim głosem zapytała, o co chodzi. Streściłem jej pokrótce, co wyczytałem w książce Ensler, i powiedziałem, że podoba mi się, iż autorka chce uczyć kobiety akceptacji swego ciała i seksualności we wszelkich jej przejawach, że jej krucjata przeciwko przemocy dotykającej kobiety jest potrzebna i ważna. Prawdy wiary głoszone w Kościele św. Pochwy są więc dla mnie jak najbardziej do przyjęcia. Za to formy liturgii obowiązujące w nim – nie. Bo czy oswajanie cielesności trzeba od razu zamieniać w publiczne widowisko, czy najlepszym sposobem na przezwyciężenie oporów przed otwartym mówieniem o „dolnych strefach” jest wywrzaskiwanie na ulicy słowa „cipa”? Moim zdaniem nie, bo wtedy poważna inicjatywa może bardzo łatwo zamienić się w kiczowate widowisko. I zamieniła się. Wystarczy poczytać włączony do Monologów waginy tekst Dzień „W”. Historia ruchu Dzień „W” oraz Inicjatywy Akademickiej. Co zrobiono w Arizona State Uniwersity podczas Dnia „W”? Wzniesiono „dwunastometrową nadmuchiwaną pochwę w charakterze bramy prowadzącej na miejsce imprez”. W innych miejscach przygotowano „warsztat robienia kukiełek pochwowych”, pieczono ciastka w kształcie pochwy, wystawiano „prace studentki malującej pochwy”, sprzedawano „znaczki i czekoladki w kształcie pochwy”. Przecież to wszystko są gadżety rodem z jakiegoś groteskowego seks shopu! A do tego egzaltacja „orędowniczek pochwy” jest tak wielka, że bez zastanowienia wygadują one głupoty. Oto Jenn z St. Louis wyznaje: „Szczycę się tym, że JESTEM SWOJĄ POCHWĄ”. No, niechby jakiś facet ośmielił się powiedzieć, że „jest własnym członkiem”, to zaraz dostałby od feministek po łapach, pardon, po członku.

Moja odwieczna zagrypiona wyszeptała, żebym się tak nie gorączkował, bo to nie moja sprawa, a poza tym feministyczne „siostry” na pewno zanalizują i opiszą Monologi waginy na wszystkie strony, więc mogę sobie puścić tę książkę swobodnym leszczem. Jak to nie moja sprawa, wykrzyknąłem i chciałem prosić moją odwieczną o wyjaśnienia, primo, skąd zna wędkarskie określonka, secundo, dlaczego niby sprawy kobiet nie mogą być moimi sprawami. Ale właśnie spadła na nią znowu zwrotnikowa gorączka, wtłaczając ją w ciemne korytarze snu. Książka Ensler nie dawała mi spokoju, znowu zacząłem ją kartkować i zauważyłem zabawny, a zarazem przerażający motyw. Ensler i inne wyznawczyni Kościoła św. Pochwy przeciwstawiają się opresji patriarchalnej władzy, traktującej ciało kobiety przedmiotowo. Ale w czasie tej walki, było nie było o wolność, wolność bycia sobą, same posługują się dyskursem władzy, nazywając się „wojowniczkami pochwy” i ustawiając się konfrontacyjnie wobec mężczyzn. A może tak dla równowagi napisać Monologi penisa, pomyślałem. Wydawało mi się, że to świetny pomysł, chciałem jak najszybciej podzielić się nim z moją odwieczną, acz nieoficjalną narzeczoną, ale ona wciąż spała, musiałem więc poczekać do wieczornej sesji łykania tabletek.

Wieczorem moja odwieczna wciąż czuła się podle, mimo że dałem jej lekarstwa i napoiłem rosołkiem (nic innego biedaczka nie mogła przełknąć). Była jednak całkiem przytomna, gdy wyłuszczałem szczegóły pomysłu na Monologi penisa, mówiąc, że będzie to męska odpowiedź na tekst Ensler, zawierająca elementy parodii. Jakie na przykład, spytała moja odwieczna. W Monologach waginy jest rozdzialik Gdyby twoja pochwa się ubierała, to co by nosiła?, a ja zrobię jego penisową, zabawną wersję, powiedziałem. Nagle moja odwieczna zaczęła się krztusić, kasłać i rozpaczliwie wymachiwać rękami. Rzuciłem się na ratunek, wykrzykując, co ci się stało, gdzie cię boli. Po chwili uspokoiła się i zaszeptała, że wszystko w porządku, dopadł ją tylko atak śmiechu, a gdy się śmieje, to potwornie bolą ją migdałki. Co cię tak rozśmieszyło, zapytałem. Moja odwieczna, acz nieoficjalna narzeczona uśmiechnęła się lekko i powiedziała, pomyślałam o penisie, który najchętniej nosi koszulkę polskiej reprezentacji futbolowej z nazwiskiem Olisadebe na plecach. Wyglądało na to, że moja odwieczna albo majaczy, albo podśmiewa się ze mnie. Dla higieny psychicznej wolałem wybrać pierwszą możliwość.

Zbliżała się północ. Moja odwieczna, acz nieoficjalna narzeczona, trawiona zwrotnikową gorączką, spała. Lekturę innych podgrzewających domową atmosferę książek odłożyłem na później, włączyłem telewizor. Puszczali właśnie Szamankę Żuławskiego, nędznawą, choć mocno kontrowersyjną podróbkę Ostatniego tanga w Paryżu, której scenariusz napisała Manuela Gretkowska. Proszę, proszę, jak to się wszystko zmienia, pomyślałem, nie tak dawno Gretkowska była pierwszą skandalistką III RP, a teraz jest autorką prozy macierzyńskiej i prorodzinnej. Może i Kościół św. Pochwy też się z czasem zmieni, zniknie jego groteskowa liturgia, a pozostanie tylko odkryta przez kobieta radość z własnej cielesności. Przecież nam, mężczyznom, też o to chodzi. Chciałem jeszcze wymyślić jakiś efektowny bon mot, który zamknąłby całą kwestię w świetliście jasnej frazie. Nic jednak nie przychodziło mi do głowy. Poszedłem więc do pokoju, żeby otulić moją odwieczną, acz nieoficjalną narzeczoną kołdrą i poszeptać jej coś miłego do ucha.


(13 marca 2003)







Menu miesięcznika FA-art