WYDAWNICTWO FA-art   Start START   Książki KSIĄŻKI   Kwartalnik KWARTALNIK   Archiwum ARCHIWUM   Strony Autorów STRONY AUTORÓW   Redakcja REDAKCJA
 
  tu jesteś: Miesięcznik Nr 57, styczeń 2003 - PRZEGLĄDARKA 
PRZEGLĄDARKA



Cholerne ryzyko. Najnowsza książka Ingi Iwasiów Rewindykacje. Kobieta czytająca dzisiaj to rzecz „cholernie ważna i cholernie ryzykowna”. Tako rzecze Arleta Galant w recenzji zamieszczonej w „Arkuszu” nr 1/2003. Aż tak „cholernie ważna”, że prawie połowę swojego omówienia Galant poświęca na boksowanie się z Dariuszem Nowackim, który ośmielił się ponarzekać („Res Publica Nowa” nr 11/2002) na niezbyt – jego zdaniem – trafiony tytuł książki Iwasiów. Recenzentka zdaje się więcej energii poświęcać na udowadnianie, że Nowacki jest nieukiem i ignorantem, niż na opisywanie dokonań „siostry” w feminizmie. Właściwie – nic dziwnego, „siostry” zawsze wspomagają się w walce z samczym krytykanctwem (na marginesie, dzięki Galant dowiedziałem się, skąd owo krytykanctwo się bierze: otóż z narcyzmu; no, ładne kwiatki, a właściwie – śliczne odbicia w lustrze). Po co więc w ogóle zabieram głos w tej sprawie, skoro chodzi o oczywistość? Żeby bronić redakcyjnego kolegi? Nie, przecież tak wytrawny polemista jak Nowacki wsparcia nie potrzebuje. Powiem wprost: we własnej sprawie tu staję (sorry za ten samczy czasownik). Zbierałem się właśnie do pisania o Monologach waginy Eve Ensler. Po lekturze tekstu Galant dotarło do mnie jednak, że na własne życzenie chcę wplątać się w cholernie ryzykowną awanturę, bo prawdopodobnie, gdy tylko opublikuję omówienie Monologów…, „siostry” rzucą się na mnie, wytykając mi narcyzm, nieuctwo, brak dobrej woli, a także udowadniając, że jestem męskim szowinistycznym wieprzem, którego łeb tkwi głęboko w ciasnym korycie patriarchalnej kultury. I może nawet zdecydowałbym się podjąć to cholerne ryzyko, ale pomyślałem: atak „sióstr” może jeszcze jakoś przeżyję, ale co będzie, gdy frakcja kobieca w Sejmie przegłosuje ustawowy zakaz pisania przez krytyków płci męskiej o książkach autorów płci żeńskiej…


Zatrzęsienie. Okładka „Polityki” nr 2/2003 – Anna Maria „wesołą ma twarz” Jopek oraz Dorota „Silny” Masłowska, Laureatki Paszportów. Pomiędzy nimi napis: „Dziewczyny, które zatrzęsły polską kulturą”. Zatrzęsły? Jak umiały. A gruszka? Żadna z tej wierzby nie spadła? No co za zatrzęsienie! Zaś w ogóle i z innej beczki – niesprawiedliwość. Żeby było sprawiedliwie, należy mieć nadzieję, że jakieś inne poważne czasopismo zamieści na okładce jednego ze swych najbliższych numerów zdjęcia panów Marcina Kydryńskiego oraz Pawła Dunin-Wąsowicza. A między nimi napis: „Chłopaki, które się strasznie napociły”.


Wodo-spad. „Akcent” nr 3/2002 poświęcił się Kanadyjczykom, dokładniej polskim Kanadyjczykom. Odgrzano przy tej okazji termin „polska literatura emigracyjna”. Używa go piszący wstępniak Bogusław Wróblewski, asekurując się kokieteryjnym pytaniem „czyż nie jest to termin anachroniczny?” Ba! W rezultacie kanadyjskiej inicjatywy opublikowano m.in. kilka zestawów wierszy, kilka szkiców, dwa teksty-wspomnienia. Nie wszystkie autorstwa Kanadyjczyków, swoje miejsce w bloku znaleźli tutejsi jak najbardziej Henryk Radej, Stanisław Dłuski, Jan Wolski i Sergiusz Sterna-Wachowiak, którzy napisali o Kanadyjczykach szkice lub zadedykowali Kanadyjczykom wiersze. W bloku miejsce znalazł też dla siebie polski Amerykanin Kazimierz Braun. Udało mu się mianowicie po raz kolejny opublikować opowiadanie Wodospadanie Niagarą za Ojczyznę. W marcu 1996 roku ukazało się ono w „Opcjach” bez żadnej okazji, teraz, jako że Niagara na pograniczu amerykańsko-kanadyjskim, okazja się pojawiła. Wszystko wskazuje przy tym na to, że także przed 1996 r. było Wodospadanie… gdzieś – w USA? – po polsku publikowane. Tekst jest naprawdę interesujący, więc się, miejmy nadzieję, jeszcze w jakimś czasopiśmie kulturalnym objawi. Pasowałby na przykład do numeru o wodzie, świetnie by też uzupełniał blok o powtórzeniach.


Zamoczenie. Maria Bigoszewska opublikowała w „Kresach” nr 2/2002 opowiadanie Przed sobą, za sobą o starości w pierwszym, drugim i trzecim planie, co koresponduje poniekąd z niepokojami redaktorów „Portretu” nr 14 (2002) mającego podtytuł Starość do nieskończoności. Jednak w czwartym planie, przy końcu, pojawiają się gorzkie refleksje, z których wynika, że bycie artystą równa się bezapelacyjnemu byciu skrzyżowaniem renegata z degeneratem, a ze stanu tego, opłakanego, wyzwala jedynie śmierć. Takie podejście do sprawy jest bodaj młodszemu pokoleniu artystów obce. Łudzą się? Narratorka opowiadania Bigoszewskiej jest pracującą twórczo w branży filmowej, bliską czterdziestki trzydziestką, za panieńskich czasów związaną emocjonalnie i erotycznie ze znanym malarzem, nazywanym Mistrzem. Zejście Mistrza z tego padołu rozpoczyna tekst. Jako się rzekło, Mistrz okazuje się być niewąskim, acz przecież żałosnym, szubrawcem, a w dodatku, mimo nagród i popularności, średnio utalentowanym plagiatorem. W toku narracji okazuje się też, że narratorka jest bezwzględnie obarczona konsekwencjami obcowania z Mistrzem. I nie jest to bynajmniej niechciana, a donoszona ciąża. „Dawne pieprzenie się ze skrytobójcą i zdrajcą przeniosło na mnie odprysk jego zbrodni”, a „on ma to już za sobą” – stwierdza narratorka. „To” – czyli życie, w którym pozostającym na tym świecie „nic nie zostanie nigdy (…) zapomniane, ani wybaczone. Nic nie będzie odjęte”. Narratorka konstatuje, że nie jest taki stan rzeczy sprawiedliwy i wypada się oczywiście zgodzić. Może jednak ci, którzy nie zdążyli zamoczyć z Mistrzami, będą mieli inne problemy niż użalanie się na wymiar niesprawiedliwości i po prostu zrobią co dobrego?


Madejowy zwiastun. Na przykład założą kooperatywę wedle francuskiego wzorca, na przekór fatalnym doświadczeniom ze spółdzielczością w PRL-u. W tym samym numerze „Kresów” jest bowiem druga proza, Bogdana Madeja Zwiastun. Chodzi bodaj o francuskiego socjal-kapitalistę, który w czasie trwania narracji odbija się od realiów dzikiego kapitalizmu polskiego początku lat 90. Może rzeczywiście kapitalizm polski się ucywilizuje, ale jeśli zwiastunem nowego w prozie miałby być styl opowiadania Madeja, to należy od razu stanowczo podziękować. Na przykład za lotne jak francuskie, nieheblowane deski frazy typu „Muszę się przyznać, że jeszcze rok temu, podobnie zresztą jak niemal wszyscy, byłem przepełniony entuzjazmem i nadzieją. Muszę również powiedzieć, że to pana ojciec, w odpowiedzi na moje listy i zawarty w nich mój optymizm, przestrzegł mnie, że zanim w tym kraju zaistnieje sensowny ład i zanim zrealizujemy z dobrym rezultatem plany gospodarcze i społeczne, upłynie sporo czasu, może pięć, może dziesięć lat.” Ojciec postaci z opowiadania Bogdana Madeja powinien przede wszystkim przestrzegać przed przerabianiem szkiców do przemówień działaczy partyjnych na prozę publikowaną w pismach literackich. Czterdzieści stron znormalizowanego maszynopisu w tym stylu to nie przelewki! To się może skończyć wybuchem społecznego protestu!

PS. Szanowni Czytelnicy słusznie zwracają uwagę, że autor Zwiastuna Bogdan Madej zmarł 8 października tego roku. Wydawnictwo Literackie zapowiada wydanie tomu jego opowiadań, które – jak można przypuszczać – nie wszystkie są utrzymane w stylu drętwej mowy lat 90.







Menu miesięcznika FA-art