Heligoland - okruchy: żeby zapodać ludzkości taką minutę (od 4.02, te trąby lube, fałsze genialne), trzeba było napisać przebój pt. „Girl I Love You”. OK, opłacało się (a pochodząca z tego utworu fraza "my love net's gone" oznacza, niech zgadnę, 'wartość mojej miłości netto spadła do zera'). I nie mówicie, że lina basu w tym utworze na was nie działa.
Rzecz jasna uznanie, że „love net” ma coś wspólnego z wartością netto jest słabym żartem, z gatunku tych, które nasuwają się na myśl, gdy uruchamiamy dyskurs ekonomii, bo nic innego nam jeszcze nie kołacze, a już pozjadaliśmy wszystkie rozumy. Skoro więc napisało mi się, że „się opłacało”, to zaraz zlasowany rozliczeniami rocznymi mózg podsunie wartość netto, po odliczeniu podatku, a że podatki - ciężar wielki - trzeba płacić, to pewnie było jakieś brutto, zaś w śmiałych wizjach, jak już do liczenia i ważenia przyszło, mogła być i tara. Któż nie byłby ciekaw ile waży i jak wygląda tara miłości?
Ech, z równym pożytkiem można by dostawiać drugie „t” w każdym angielskim „ale”.
Warto jednak nad słowem „net” w tekście piosenki trochę się zastanowić, bo na nim oparta jest niuansowa i, jak już wiemy po „Flat of the Blade”, bodaj typowa dla Heligolandu gra słów. Przede wszystkim kiedy przesłuchujemy utwór, to tego słowa niemal nie słyszymy, więc też nie doceniamy. Zjadłszy wszystkie rozumy, kupujemy „love has gone forever”. I już, forever means forever, ciao bambina!, ciao bambino! Ale powoli, powoli - w niemal identycznych wersach kolejnych zwrotek powinniśmy usłyszeć „your loving net's gone” oraz „my love net's gone” i coś z tym zrobić.
Myślcie i róbcie co chcecie, ale dla mnie to pierwsze, to jej „miłosne sidła”, a to drugie, to jego „siatka zależności” czy może „plan akcji miłość”. Co ustaliwszy, z nieco mniejszą blazą przyjmujemy na wiarę albo do wiadomości, że obie te rzeczy wokalista przedstawia jako w teraźniejszości jakby przeszłe, a w wyobrażalnym horyzoncie czasowym nieistniejące. Z blazą mniejszą, bo cóż to? Więc jednak kolega nie jęczy melancholijnie w stylu pop-klasycznym, tylko chciałby coś do katalogu strat dołożyć? Coś dopowiedzieć?
No więc dobrze, „Girl I love you” - jednak kto to mówi? Wiele, jeśli nie wszystko w tekście piosenki, wskazuje, że mówi wilk, który błąka się po jakimś hiszpańskim mieście. Do dziewczyny, która jak już wiemy, nie odgrywała Czerwonego Kapturka i też unikała czerwonych latarni, bo była akurat rozglądającą się za rozsądnym wcieleniem duszą. Skąd to hiszpańskie miasto? Pojęcia nie mam, ale mam pomysł, że Heligoland, który nadał się na tytuł płyty w ostatniej chwili, jest pseudonimem jakiegoś archipelagu wysp nieco bardziej szczęśliwych, jeśli hiszpańskich, to może, długo nie szukając, Kanarów. Gdzie się w końcu z Wielkiej Brytanii wybrać na długi weekend? Pewnym też problemem jest podawany przez Wikipedię fakt, że pierwotna wersja tej piosenki powstała na długo przed albumem i bez związku z działalnością Massive Attack. Jednak nie warto aż tak bardzo się tym przejmować, nie wszystko musi być związane z Massive Attack. Każdy magazynier, a już na pewno kulturalny, przypomni nam przecież, że liczy się sztuka. Bo sztuka jest sztuka.
Zatem wilk jest z powrotem w hiszpańskim mieście na wyspie szczęśliwej, niby nie ma większych problemów, ale zastanawia się, co jest grane, bo liczył na to, że miłość jest jakoś związana z fizycznością, obecnością, wyglądem, w ostateczności z fizycznością, obecnością i wyglądem miejsc, gdzie się działa. No, ale okazuje się, że nie, zupełnie nie. Trudno mu więc stwierdzić, czy jej miłość („your love” - jak chcą internety) albo raczej prawdziwa miłość („true love” - jeśli dobrze słyszę) istnieje, ale mimo to upewnia się, że ta jego jest rzeczywista, konkretna. Budowlaniec rzekłby: na mur-beton (concrete) prawdziwa, socjolog - prawdziwie kretyńska, to znaczy konkretyńska, na wzór kongenialnej, wilk zaś nabywszy duszę i pozbywszy się największych złudzeń prawi: "Mówię, co mówię, choć twój czar prysł - będę tęsknić.
Będę tęsknić - łatwo powiedzieć, nietrudno też zrobić. Ale jak długo? Jak to wytrzymać? Po co? I czy ktoś mnie kocha? To są pytania i dylematy, które wilk, nabywszy duszę, będzie stawiał i rozważał w kolejnych utworach na płycie.
Wilk jest z powrotem w hiszpańskim mieście na wyspie szczęśliwej, niby nie ma większych problemów, ale zastanawia się, co jest grane, bo liczył na to, że miłość jest jakoś związana z fizycznością, obecnością, wyglądem, w ostateczności z fizycznością, obecnością i wyglądem miejsc, gdzie się działa.
Dział:
Blog Cezarego K. Kędera
Etykiety
Cezary K. Kęder
Cezary K. Kęder – pochodzi ze Śląska, a mieszka w Warszawie. Jest autorem. Ma profil na Facebooku.