Pisanie recenzji z książek ma swoją historię, zwykle niedługą (przeczytał, siadł i napisał), ale nie tym razem. Tym razem z książką Konrada Góry wożę się i wożę – od pierwszego skwitowania lektury ogólnym stwierdzeniem, że to dobra książka, mija niemal rok. Wymówki od pisania mam przekonujące, rzeczy mniej lub bardziej zniechęcających do aktywności krytycznoliterackich było przez ten czas sporo, nie wymienię, kogóż to obchodzi, natomiast zachęt do tej aktywności... No tak, dałem przecież słowo, że napiszę, w styczniu 2022 nawet nieopatrznie napomknąłem o recenzji w poście na Facebooku. I redakcja „Wizji” dopytała ze dwa razy, czy to już. Presja była zatem więcej niż dojmująca, ale też książka, jeśli mnie google nie mylą, miała dotąd tylko jedno szersze omówienie, Łukasza Żurka, więc gdybym nie napisał, stałoby się jasne, że krytyka nabrała wody w usta.
1.
Niby nic takiego: wiersze, z których książka się składa, publikowane były na Facebooku, bodaj wszystkie też zostały opublikowane w czasopismach bądź przy okazji wystaw lub wydarzeń. Niby nic takiego, bo autor ma na Facebooku wielu znajomych, więc dzieli się, ma też dobre notowania w światku literacko-artystycznym, zatem tu i tam się pojawia, ale trzeba dodać jeszcze, że książka ukazała się w wydawnictwie przez niego założonym. Czy z punktu widzenia wydawcy te aktywności i obecności autora przekładać by się miały na chęć odniesienia sukcesu sprzedażowego? Jakoś wątpię. I pewnie nie muszą, skoro do finansowania wydawnictwa zaprzęgnięte jest Patronite.
Odnotowywanie owych faktów i zabiegów w recenzji może wydawać się zbędne, ale wydają mi się istotne, bowiem Konrad Góra próbuje chyba wypracować nieco inny niż standardowy model komunikacji z odbiorcami literatury, a przy tym majstruje przy mocno przechodzonym koncepcie książki poetyckiej jako takiej. Jak?
Wydanie zbioru utworów wrzucanych na gorąco, zaraz po dopracowaniu wersji ostatecznej, a czasem nawet zmienianych po upublicznieniu pod wpływem autorefleksji czy komentarzy pod postem na autorskim profilu facebookowym (chyba większość z nich tam się najpierw pojawiła – przyznaję, że nie sprawdziłem dokładnie), mogłoby sugerować, że mamy do czynienia z rodzajem instapoezji, „łapiącego chwilę” banału emo-intelektualnego. Nic bardziej mylnego, choć kwestie emocji są zdaje się w omawianym tu tomie kluczowe. Wrzutki w szybkich mediach, które można by ewentualnie nazwać poezją instant, gdyby się komu podobna łatka przydawała, mają raczej uprzytomniać odbiorcom sprawność warsztatu oraz intensywność wyobraźni autora, tym zaś co ułatwia percepcję utworów w owych mediach jest anegdotyczność oraz względna, właściwie pozorna, „bekowość” owych anegdot. W ten sposób odbiorcy niemal biorą udział w części procesu twórczego, a w każdym razie zbliżają się na ekscytującą odległość do chwil, w których autor wciąż jeszcze realnie jara się tym, co pisze, a nie – jak to bywa w obiegu wysokonakładowym czy po prostu klasycznie, na spotkaniach autorskich – odgrywa lub konceptualizuje emocje pojawiające się przy twórczości. Nie trzeba chyba podkreślać, jak niebezpieczne są to przyjemności, to jest jak łatwo publikującemu w szybkich mediach autorowi o osunięcie się w grafo podczas aranżowania zbliżeń do procesu twórczego. Na tym polegałaby jednak sztuka, by się nie osunąć, a Konrad Góra jej dokonuje.
Tylko w takim razie – po co książka? Skoro w rezultacie instant praktyk znajomi autora-wydawcy, tworzący środowisko, czyli – niewiele przesadzając – wszyscy potencjalni czytelnicy (wrażenie, że to komplet publiczności może wzmacniać dedykacja książki: „Nam, od nas -") znają teksty na nią się składające, po co przygotowywać zbiór? Oczywiście odpowiedź mogłaby brzmieć „dla nagród” czy „na odpłatną pamiątkę”, ale motywacje finansowo-sprzedażowo-rynkowe, jak wspominałem, nie grają chyba tym razem wielkiej roli. Może dla zabawy, sławy i powiększania jej zasięgów, bo w tym wypadku, dodatkowo, autor-wydawca, praktykując swoiste DIY, zdaje też na bieżąco sprawę z procesu produkcji książki, ot, choćby puszcza filmiki, na których odbija i suszy okładki. To, owszem, być może.
Ale jednak niekoniecznie, nawet wcale. Gdyż raczej idzie o to, że w kompozycji tomu oraz w jego fizycznym kształcie także ma dziać się sztuka. Precyzyjniej – układ wierszy i tych elementów książki, które pojawiają się przy jej publikacji niewątpliwie jest znaczący i raczej na pewno zaskakuje czytelnika znającego poszczególne utwory – o ile czytelnik ów zechce na te elementy zwrócić uwagę.
Czy jednak zechce – nic pewnego. Majstrowanie przy konstrukcji książki jest właściwie standardowym zajęciem poetów, przynajmniej tych bardziej świadomych, układanie zaś wierszy według mniej lub bardziej wymyślnych nadrzędnych porządków, komponowanie cykli i quasicykli – równie standardową dyscyplinującą praktyką podczas pisania lub dodatkową rozrywką po. W tym wypadku wiersze w książce podzielone zostały na dwie części: podtytułowe „Wiersze miłości i z nienawiści” oraz „Rzeczy przyporządkowane”. Części te zaś zaopatrzono indeksem i przybito wziętym z jednego z tekstów części pierwszej tytułem „Dzień został w nocy”. Całość dopełniają wspominana już dedykacja, dwa motta i dwa okładkowe blerby. Fizyczny wymiar książki jest przy tym o tyle istotny, że część nakładu miała okładkę z papieru ściernego z ręcznie wykonanym nadrukiem. Nie miałem co prawda tej wersji w ręku, ale bez trudu można sobie wyobrazić, że – drobnoziarnisty ów papier czy nie – zbiór tak oprawiony powinien zawierać wiersze nieprzyjemne w dotyku, przy nieostrożnym obchodzeniu się zdzierające skórę do krwi.
No i tyle tej recenzji by wystarczyło, kilka tropów lekturowych wskazane, opis działań autorskich i rzeczy samej, to jest książki, odfajkowany, zawartość ledwie zarysowana, ale obleci, gdyby dodać kilka cytatów, a na koniec także kilka oceniających przymiotników i zachętę do lektury. Pięć tysięcy znaków jak obszył, należy się honorarium. O czym wspominam, by uzmysłowić P.T. Półprzytomnym Skrolującym, w jakiej zapaści znajduje się współczesna krytyka literacka.
2.
Muszę dokończyć opis książki „z natury”, dla przedsięwzięcia Konrada Góry istotny, bo „Dzień został w nocy” to mimo wszystko raczej rodzaj art-booka niż tak zwany zwykły tomik poetycki. Choć tym razem w art-bookowości nie chodzi o dołączone obrazki mające stanowić tło, kontrapunkt czy ilustrację dla wierszy, ani też o zabiegi graficzne na poziomie form wierszowych i wersów. Okładka w wersji drukowanej offsetowo wykorzystuje co prawda reprodukcje okładek wykonanych z użyciem arkuszy papieru ściernego, których przygotowano ograniczoną liczbę, jednak w rezultacie jest tylko, co tu dużo mówić, buronieczytelna. Ogrywane są natomiast stałe elementy książek, także te sporadycznie pojawiające się w tomach poetyckich. Może mniej „blerby” z tyłu okładki, które, prócz tego, że wydają się brzmieć jak należy, entuzjastycznie, ustawiają też zapewne lekturę, choć niewiele mówią wprost. Dla porządku: Kacper Bartczak rozstawił w swoim opozycję język – świat i podkreślił, że idzie o „nasz świat”. Ciekawa wydaje mi się też obserwacja Julii Szychowiak, że poezja polska ma na drugie imię Konrad.
O wiele wymowniejsze zdają się wspominana już dedykacja, motta i indeks. Oraz strona tytułowa, dzięki której można rozwiać okładkowe wątpliwości, kto jest autorem i jak brzmią tytuł oraz podtytuł. Notkę biograficzną autora i stopkę redakcyjną już sobie – i wam, drodzy Półprzytomni – daruję, choć naprawdę ciekawe. Ogólnie, wszystkie te działania zagarniające dla literackiej gry znaczeń elementy książki, które związane są z jej edytorską stroną, przywodzą na myśl lata 90. XX. Wtedy, w związku z nagłą dostępnością papieru i usług drukarskich, gry owe mogły wreszcie stać się w Polsce popularne. Mnie zaś zwłaszcza przywodzą na myśl moje teksty krytycznoliterackie z tamtego czasu, w których elementy takie poddawałem analizie, najczęściej z pewną szkodą dla autorów wierszy. W przypadku książki „Dzień został w nocy” szkody te nie powinny jednak nastąpić. A przynajmniej: uważam, że art-book Konrada Góry jest bardzo udanym przedsięwzięciem, tak udanym, że po części przekraczającym zasięgi publiczności.
Przekraczanie zasięgów nie oznacza, że autor utrudnia dotarcie do sedna rzeczy, raczej odwrotnie. Lektura wiersza tytułowego „Dzień został w nocy” (s. 37), w którym noc jest synonimem tragedii, a dzień – zwykłego życia, podpowiada, że mamy do czynienia z książką mierzącą się z emocjami, które choć wygasłe, wciąż są obecne, ciągną się za nami. Podtytuł „Wiersze miłości i z nienawiści” wskazuje z kolei, że będą to wiersze tyczące się owych dwóch silnych emocji, a nawet dwóch stron tej samej emocji – dla kogoś zaznajomionego z teorią pracy mózgu, wedle której te same jego obszary odpowiadają i za miłość, i za nienawiść.
Zazwyczaj tytuł i podtytuł, poza oczywistym współgraniem z treścią zasadniczą tomu, odsyłają edytorsko, parują się ze spisem treści. W przypadku tej akurat książki jest to zupełnie zwykły spis tytułów wierszy, a znaczącą klamrę stanowi indeks, lista niczego innego, tylko „roślin i grzybów” występujących w wierszach. Takiego indeksu, czy w ogóle indeksu czegokolwiek, w książce z wierszami raczej nie oczekujemy, choć jeśli pamiętać o indeksie zwierząt w poprzedniej książce Konrada Góry, nie powinniśmy bardzo się dziwić. W każdym razie pojawienie się indeksu to na pewno rodzaj autorskiej interpretacji, niedwuznaczne wskazanie na to, co istotne. Skoro przygotowany przez autora-wydawcę indeks obejmuje rośliny i grzyby, skoro wolno sądzić, że to one są godne uwagi, to – w zgodzie z podtytułem, choć z pewną przesadą – one właśnie godne są miłości. Wielcy nieobecni indeksu, czyli ludzie, rzeczy i pojęcia, godni byliby czegoś wręcz przeciwnego. Nie trzeba od razu nadmiernie przywiązywać się do tych wyprowadzeń z narzucających się symetrii, na pewno jednak trzeba skłonić się do myśli, że książka jest o czymś innym niż miłość do jednych ludzi i nienawiść do drugich, nie jest też zafiksowana na interpersonalnej relacji typu miłość-nienawiść.
Wchodząc wreszcie w tradycyjnie pojętą treść tomu natykamy się na dedykację i motta, które są po prostu wierszami, choć nieco innymi. To znaczy oba motta są wierszami jak najzwyczajniej, tyle że tłumaczonymi, a jedno z tłumaczeń nie jest autorstwa Konrada Góry. „Pieśń o najbliższej winie” (s. 7) wskazuje, owszem, na poczucie winy z powodu złych emocji czy popełnionych przestępstw – tak bowiem pracuje motyw krwi w studni w wierszu Jana Skácela. Natomiast wiersz Yannisa Ritsosa „Zasadnicza różnica”, przełożony przez Michała Sprusińskiego, naszą uwagę nakierowuje na sztukę, w tym sztukę interpretacji, czy może przynajmniej uważność jako taką. Gdybym miał oceniać jakość literacką obu przekładów, to przygotowane przez autora książki spolszczenie oceniłbym niewysoko. Jednak sądzę po polszczyźnie, w niej mi zgrzyta ta litania wersów zaczynających się od „i”, a nie widziałem oryginału i nie znam też języka oryginału – może i tam zgrzyta? Bodaj nie ma też powodu się tym nadmiernie ekscytować, podobnie jak burością okładki – na poziomie obrazów, frazeologizmów i słownictwa na całe szczęście panuje u Konrada Góry coś innego niż stateczna klarowność wysokiej polszczyzny.
Dedykacja „Nam, od nas -” (s. 5), będąca wierszem przynajmniej o tyle, że tak uważam, umieszczona klasycznie, na osobnej kartce przed mottami, jest w tym wszystkim, co na razie opisałem, najbardziej może zaskakująca. Odsyła do jakiegoś „my”, wspólnoty, o której skołowany papierem ściernym na okładce oraz indeksem roślin i grzybów odbiorca nie musi nic wiedzieć – nawet jeśli śledził proces powstawania książki na Facebooku. Tak, wykluczałbym, że o krąg znajomych, fanów czy ewentualnych konsumentów na rynku książki tu chodzi – zdaje się, że książka jakąś inną wspólnotę postuluje, jak to w przypadku książek artystycznych bywa. W każdym razie zaś zrekonstruowanie owej wspólnoty jest jednym z zadań czytelniczych, które autor przed odbiorcą stawia. Gdyż, właśnie – książka Konrada Góry czegoś od nas wymaga.
A po przeczytaniu tego, co jest w książce do przeczytania, można mieć podbudowywane tropami w wierszach pomysły, że „my” stanowi krąg aktywistów Jedzenia Zamiast Bomb, krąg anarchistów, krąg feministek, krąg antynatalistów bądź mizantropów, krąg wegan lub wegetarian, a przynajmniej miłośników natury i roślin, krąg ludzi emocjonalnie związanych z Tomaszem Pułką i/lub Robertem Rybickim czy wreszcie najszerszy krąg – ludzi pogrążonych w żałobie spowodowanej jakimś traumatycznym doświadczeniem, które wywołało w nich najpierw furię. To ostatnie wydaje się najbardziej prawdziwe, ale też wyjątkowo ogólne – właściwie mogłoby chodzić o wszystkich mieszkańców Polski albo przynajmniej o zwolenników jakiejś formacji politycznej. Spróbowałbym jednak ten krąg zawęzić interpretując dedykację-wiersz. Otóż „od nas -” oznacza skreślonych, nieistniejących, a przynajmniej nienazwanych i myślących, gdyż to wszystko sugeruje przestrzeń kończącego dedykację myślnika.
(... pozostało jeszcze 60% tekstu)
(08.2022)
[Nie znalazło się miejsce w żadnym czasopiśmie, więc ogłosiłem na Facebooku, że jeśli znajdzie się 100 zainteresowanych, opublikuję ten tekst na swojej stronie www. A że zainteresowanych było tylko 40 osób, więc, co zrobić, publikuję 40% całości, kontynuując tradycję gościnnych występów Jana Szaketa u felietonisty C.K. Kędera]