Felietony Uniłowskiego (13)
Mój drogi „Dzienniczku”!
Mija drugi tydzień, odkąd na Twoich łamach – jak sam podnosisz – wre Debata o stanie krytyki literackiej. A jest to, jak słusznie zauważyłeś, stan wszechstronnego upadku. Tyłek zbity z każdej strony. Z taką wyrazistą diagnozą trudno się nie zgodzić, tedy nie pozostaje mi nic innego, jak westchnąć cichutko i przyznać, że – istotnie – nie masz teraz prawdziwej krytyki na świecie. Ostatni znam jej przykład w krakowskim powiecie. Tam żył Wyka Kazimierz, jego uczeń, Błoński. Mówiono o nich…
Dawno, dawno temu, jeszcze przed wakacjami, w kioskach pojawił się nowy dziennik pod oryginalnym tytułem „Dziennik”. W tych odległych, pionierskich dniach właścicielom i redaktorom nowej gazety zależało, by zdobyła ona sobie renomę poważnej gazety, skutkiem czego na jej łamach można było znaleźć dział kulturalny, a w nim recenzje z książek literackich.
Jakiś czas temu był sobie etos, podług którego psim obowiązkiem pisarza (artysty, eseisty, krytyka, teoretyka – to nie ma znaczenia) było wykazywanie, że sprawy są dużo bardziej złożone niżby się zdawało na pierwszy rzut oka. Nie chodzi więc wcale o to, aby objaśniać, symplifikować, redukować, porządkować, ale wręcz przeciwnie – należy pokazywać, że nie ma żadnego zbioru reguł i zasad, żadnych tablic czy klasyfikacji, w ramki których dałoby się upchać nasze doświadczenia.
Na prawo, Młody Człowieku!
Napisane przez Krzysztof UniłowskiPodobno w wyborach parlamentarnych głosy młodych ludzi jedynie w dość umiarkowanym stopniu odbiegały od ogólnych wyników. Z wyborów jednak wzięliśmy i tę naukę, że od wyników ważniejsze sondaże. W końcu to te drugie określają te pierwsze. Wedle zaś sondaży, polska młodzież zwróciła się zdecydowanie na prawo czy nawet, że tak powiem, na zdecydowane prawo…
Nie ma co ukrywać: przez trzy lata, licząc od chwili wydania oraz spektakularnego sukcesu Wojny polsko-ruskiej…, na czytelniczych forach dyskusyjnych Dorota Masłowska robiła za kreaturę z czarnego snu miłośnika współczesnej prozy.
W pierwszych słowach mego felietonu pragnę zapewnić, że nasz redakcyjny kolega, Dariusz Nowacki, jest osobą pełnoletnią. Jeśli przed kilku laty zdecydował się pisać do wysokonakładowych gazet, to na pewno zdawał sobie sprawę z kłopotów, jakich mu przysporzy taka decyzja. Nie potrzebuje też Nowacki adwokata. Będąc osobnikiem biegłym w czytaniu i pisaniu, sam potrafiłby wyłożyć swoje racje.
Samouwielbienie czy samorozwiązanie?
Napisane przez Krzysztof UniłowskiSzkice i recenzje Piotra Śliwińskiego zawsze czytam z uwagą i dużym dla siebie pożytkiem. Wiadomo jednak, że skoro o tym wspominam, to muszę coś mieć na sumieniu. Najpewniej zamierzam się do czegoś przyczepić – inaczej nie byłoby powodu, by Państwu zaprzątać głowę. Wyszło szydło z worka, więc przyznaję: owszem, będę się czepiał, aczkolwiek tym razem nie chodzi o nic wielkiego, ledwie o drobiazg, o jedno jedyne zdanie.
Mniej więcej raz na kwartał bywalcy literackiego grajdołka przerzucają się plotką o zgonie kwartalnika „FA-art”, internetowego wydania „FA-artu”, środowiska „FA-artu”, a niekiedy – wszystkiego naraz. Jak wiadomo, w każdej porządnej plotce tkwić musi ziarnko prawdy. Cóż, w toku organizacyjnych przetasowań poślizg w wydawaniu kolejnych edycji papierowego „FA-artu” mocno się wydłużył. Pokażcie mi jednak czasopismo literackie, które funkcjonuje bez żadnych kłopotów i poślizgów. Tylko „Pogranicza” Ingi Iwasiów robią za wyjątek, co to potwierdza regułę.
I jest to – dokładnie tak jak chcą słowa piosenki – wiatr zmian. Robert Ostaszewski, krytyk krytykujący młodszego pokolenia (serdecznie pozdrawiam redakcyjnego kolegę), ogłosił uroczyście, że właśnie od północnej strony nadciąga nowe w naszej zabiedzonej i niedoinwestowanej młodej prozie.
Czytam nie tylko czasopisma literackie. Zresztą, dwumiesięczników i kwartalników poświęconych szlachetnej sztuce słowa coraz mniej, tak więc ograniczanie się tylko do nich groziłoby, że niebawem powiększę grono wtórnych analfabetów.
Więcej...
Trzeba było z górą siedmiuset pięćdziesięciu lat, ale w końcu wzięliśmy odwet za klęskę pod Legnicą. Na tej samej śląskiej ziemi Mieczysław Orski, redaktor naczelny miesięcznika „Odra”, dał odpór i rozpędził na cztery wiatry barbarzyńców, którzy pod szyldem dodatku młodoliterackiego „Orda” zalęgli mu się w redakcji. Inkryminowany dodatek odezwał się ledwie raz, w majowym numerze „Odry”, bo po raz drugi podobnej szansy mu nie dano. Przygotowane materiały wylądowały albo w nurtach sławnej rzeki, jaka płynie przez gród Henryków – Brodatego i Pobożnego – albo w redakcyjnym koszu, tak czy owak po „Ordzie” ślad zaginął.
Łorginalność, czyli coś się kończy, coś się zaczyna
Napisane przez Krzysztof UniłowskiBył rok 1987. Ledwie kilka miesięcy wcześniej „Fantastyka” opublikowała Wiedźmina, debiutanckie opowiadanie Andrzeja Sapkowskiego, które dało początek głośnej sadze. Nagle możliwe okazało się to, co dotąd uchodziło za zupełnie nieprawdopodobne.
Półka z książkami krytycznoliterackimi znajduje się w moim pokoju na takiej wysokości, że gdybym tylko przerwał pisaninę, oderwał wzrok od ekranu komputera i odwrócił głowę w lewo, to stanąłbym oko w oko z pewnym grubym tomem, ściślej – jego okładką. Na okładce stylizowane zielono-czarne litery moaogoioaopoooeozojoi, obtoczone złotą obwódką, składają się w ogromnego, secesyjnego motyla.