środa, 18 styczeń 2017 21:00

Flirt z egzystencją

Napisane przez M.K.E. Baczewski
Oceń ten artykuł
(2 głosów)

Karina Stempel: Noc w Nome. Fundacja Duży Format. Warszawa 2016.

Opis produktu pozwolę sobie zacząć od zdania wyjętego z tytułowego wiersza nowego tomu poetyckiego Noc w Nome: „Noc w Nome trwa wiele dni” (s. 7). Tak pisze tajemnicza poetka zamieszkująca (o czym informuje notka biograficzna na skrzydełku okładki) „obrzeża Małopolski”. Każdy, kto potrafi się cieszyć zuchwałą urodą oksymoronu, zrozumie ten niebywały dar piękna, piękna, którego splendor umyka jeszcze bardziej i jeszcze szybciej niż każdy inny splendor. Jest to bowiem piękno niemożliwe i piękno niemożliwości. Wiedział o tym już Tertulian, że gdyby nie ten środek retoryczny, nie udałoby się wydusić potomstwa z dziewicy (tymczasem przy dzisiejszej technologii jest to zgoła łatwe: zapłodnienie in vitro i cięcie cesarskie). A przeto nie byłoby żadnego zbawienia świata, które może samo w sobie jest oksymoronem (albo nowinką technologiczną). To bez wątpienia najzuchwalsza, a jednocześnie najurokliwsza figura retoryczna.

Powinienem teraz – jak przystało na dociekliwego egzegetę – podsumować rozważania na temat użyteczności oksymoronu i ocenić funkcję tego środka stylistycznego w omawianym utworze. Co dzieje się podczas owej długiej nocy w Nome? Autorka zamieszkująca „obrzeża Małopolski” pisze: „Wtedy śnimy, wtedy rodzą się / nasze dzieci. (…) Szukamy // śladów, chodzimy po własnych śladach / i uczymy się życia bez światła. Mrok / jest bezpiecznym domem, mówimy” (s. 7). Moglibyśmy zatem zakończyć nasz wywód takim okrągłym zdaniem: za pośrednictwem tej zgrabnej (bo i prostej) przenośni poetka chce pouczyć czytelnika, że ludzka egzystencja spowita jest mrokiem. Czy są jakieś przeciwwskazania do wysnucia takiego wniosku, banalnego do szpiku kości? Ja widzę jedną przeszkodę – literalne znaczenie tekstu. Otóż Nome to nazwa niedużego miasteczka na Alasce, będącego nieformalną stolicą widmowej (czytaj: kulturowej) wspólnoty Inuitów. Miejscowość ta znajduje się na wybrzeżu Morza Beringa. Ze względu na subarktyczne położenie notuje się w rzeczonym Nome występowanie zjawiska nocy polarnej: przez trzy miesiące w roku średni czas nasłonecznienia wynosi około sześćdziesięciu godzin na miesiąc, co daje nam w przybliżeniu dwie godziny światła dziennego na dobę. Reszta, jak słusznie zauważa autorka tomu Noc w Nome, jest nocą.

Oto podskórny sens owej mowy ezopowej, którą nas raczy Karina Stempel (w takie bowiem miano zaopatrzyła się bohaterka owego zdarzenia edytorskiego). Alegoria to nieczęsty środek wyrazu we współczesnej poezji – obawiam się, że po prostu nieobecny. Tymczasem nasza poetka wydaje się budować taką właśnie konstrukcję narracyjną. Kogo dziś interesują personifikacje cnót oraz perory wykształconych kruków? Chyba tylko Eskimosów i poetów osiadłych pod Wolbromiem (taka jest dokładna lokalizacja owych „obrzeży Małopolski”).

Przedstawmy bliżej książkę i jej autorkę. Karina Stempel wydała w 2015 roku debiutancki zbiór poezji Rok Drewnianego Konia (Wydawnictwo Amaltea, Wrocław). Wiersze z tej ostatniej książki, skądinąd jakościowo satysfakcjonujące, przypominają zamysłem zjawiskowy lamus Cantos Ezry Pounda: poetka traktuje twórczość literacką jako środek dystrybucji rozmaitych kodów prywatnych – zdarzeniowych bądź lekturowych. W czytaniu tego rodzaju poezji jest coś przyciągającego, lecz i odpychającego; czytelnik momentami ulega wrażeniu, jakby ktoś zaprosił go do zwiedzania swego własnego wnętrza, a zrazu nie zdaje sobie sprawy, że gest ten może oznaczać wezwanie do autopsji, względnie wiwisekcji. Przypadkowy odbiorca może się w jakimś stopniu poczuć anatomopatologiem; tymczasem nikt go nie ostrzega przed takim ryzykiem.

Rozwodzę się nad tym nie bez powodu, ta sama strategia narracyjna cechuje bowiem drugi tom poetki Noc w Nome. W każdym razie w najnowszym zbiorze tekstów poetyckich roi się od aluzji do enigmatycznych zdarzeń, inwokacji do ludzi, których nie znamy i których najpewniej nie będzie nam dane poznać. Ostatni zbiór poezji Stempel ukazał się nakładem Fundacji Duży Format, jako plon czwartej edycji konkursu wydawniczego wspomnianej instytucji; skądinąd książka Stempel wydaje się szczytowym osiągnięciem warszawskiego wydawcy, ale to już temat na inną opowieść. Nadmienię tylko, że wiersze Kariny Stempel, napisane zresztą językiem najwyższej próby, zyskały mizerną oprawę edytorską. Zapaćkano mianowicie skrzydełka okładki antypolskojęzycznymi enuncjacjami reklamującymi różne przedsięwzięcia rzeczonej fundacji. Ale to nie jest żaden temat.

Rekwizytorium subarktycznej przyrody reprezentowane jest w wierszach Stempel przez liczne eksponaty – one wszakże nadają jedynie koloryt wystrojowi książki, podobnie jak notoryczne przywoływanie (trawestowanie? zmyślanie?) wątków z eskimoskiej mitologii. Tego rodzaju stylistyczna metodologia oznacza w gruncie rzeczy dodatkową komplikację i tak już skomplikowanej strategii budowania lirycznego tekstu. Wszystko to maska i coś mi się wydaje, że tom Kariny Stempel trzeba po prostu „odśnieżyć”, by dotrzeć do rzetelnego sensu.

Zajrzyjmy przeto na moment do borealnego świata poetki. Lisica kradnie ludzkie imiona, kruk połyka i wypluwa słońce, wędrówka życia okazuje się brnięciem przez otchłanie wiecznej zmarzliny. Ja nie wiem jak dla czytelnika niniejszej recenzji, ale dla piszącego te słowa są to zwyczajne rzeczy. Zdaję sobie sprawę, że topos arktycznej zimy i metafora polarnej nocy przywodzą na myśl mnóstwo ciekawych skojarzeń – temperatura ludzkiej myśli, wygasłe emocje, zlodowaciałe serca etc. Ale to tylko rdza retoryki, banalna rdza retoryki. Tekst należałoby z niej oczyścić. Czy ten sztafaż kryje pod spodem nagie ciało poezji? Ależ skąd! Znajdziemy tam kolejną maskę, kolejną warstwę makijażu – bogactwo odniesień intertekstualnych.

W istocie rzeczy nasza poetka serwuje subtelną grę kodami kulturowymi, zastawiając wyrafinowane pułapki na odbiorcę tekstu. Oto przykład jednej z takich gier. W krótkiej notce na końcu książki autorka referuje pojawiające się w wierszach aluzje literackie. Rzućmy okiem na jedno zdanie: „My name is NobodyDecorum jest parafrazą cytatu z filmu Dead Man Jima Jarmuscha” (s. 43). Otóż jest to nieprawda. „My name is Nobody” jest dokładnym cytatem z filmu Dead Man Jima Jarmuscha (jakżebym śmiał nie zaznajomić się z tym dziełem sztuki kinematograficznej przed napisaniem niniejszego tekstu!). Tymi słowy przedstawia się inicjacyjny przewodnik tytułowego Truposza, Williama Blake’a, człowiek, który w indiańskim języku nosi miano Exaybachay (Ten, Który Głośno Gada, Nic Nie Mówiąc). Tymczasem we wskazanym przez poetkę wierszu Decorum faktycznie znajduje się parafraza cytatu z filmu: „My name’s Nobody” (s. 30). A przecież przytoczone słowa z filmu Jarmuscha nawiązują do dwóch artefaktów. Pierwszym jest kiczowaty western Tonina Valeriego (noszący taki właśnie tytuł), drugim – znany wiersz Emily Dickinson (cytuję z pamięci, więc mogę się mylić co do zapisu wielkich liter, lecz apostrofu jestem pewien: „I’m nobody! Who are You? / Are You nobody, too?”) chwalący zalety epikurejskiego modelu życia. Czyżby ten drobny niuans w wierszu Decorum stanowił odesłanie raczej do tekstu Dickinson niż do filmu Jarmuscha? Oto jedna z tych wątpliwości, które należy interpretować (jak chciał tego Witold Wirpsza) na korzyść sztuki.

Być może w notce do książki Noc w Nome popełniony został błąd. Ale cóż to za wemiały błąd! To ostateczny argument świadczący o kunszcie autorki: jeśli zdecyduje się popełnić błąd, to czyni to w wielkim stylu. Skądinąd w tekstach omawianego tomu znajdziemy kilka udanych prób balansowania na granicy językowego lapsusu. O rzekomym oksymoronie w tytułowym utworze już wspomniałem. Intrygująco zbudowane zdanie znajdziemy również w wierszu Una canción desperada: „Czekanie / na ciebie w okolicy ust skruszyło się lub wyschło” (s. 13). Do czego odnosi się wymieniona lokacja – „okolica ust”? Do czekania? A może do owego kruszenia lub schnięcia? Zupełnie nie wiadomo, lecz fraza zyskuje przez to na dwuznaczności, zyskuje na znaczeniu.

Dodatkowym utrudnieniem dla odbiorcy okazuje się kolażowa struktura konstrukcyjna poszczególnych tekstów (uwaga ta dotyczy bodaj większej części utworów z książki Stempel). Podmiot liryczny przeskakuje z wątku na wątek, notując raczej postrzeżenia niż refleksje i raczej reminiscencje niż związki przyczynowo-skutkowe, jak gdyby dłuższe skupienie na jednym temacie sprawiało dojmujący ból. W miarę zagłębiania się w lekturze czytelnik odnosi wrażenie, że konstruowanie „zbożnych” opowieści, takich z początkiem na początku i końcem na końcu, stwarza bohaterce tej lirycznej ekspedycji problem nie do rozwiązania i musi się ona zadowolić kolekcjonowaniem surowców. Ta technika przypomina w gruncie rzeczy budowanie spójnego obrazu świata z niepasujących do siebie puzzli. Autorka zresztą sama przyznaje się do tego w wierszu Matylda i świat zwierząt: „Te wszystkie rzeczy tak idealnie / do siebie nie pasują” (s. 10). Gra toczy się więc o ideał, zawsze gra toczy się o ideał. Nieważne, że jest to ideał niekoherencji i dysonansu. Skądinąd te fragmentaryczne napomknienia stanowią wyraźne aluzje do rzeczywistych zdarzeń. Przy dokładniejszym wczytaniu daje się zatem odczuć pewien poznawczy dyskomfort: jakby podmiot wykonawczy tego rodzaju zemsty na nośniku lirycznych treści wzdragał się przed rzuceniem swych historii na pożarcie bibliotecznym roztoczom. Ja wiem, że kolaż to ugruntowana w tradycji technika poetycka. Co innego jednak montować kolaż z marzeń sennych, przywidzeń, wylosowanych na chybił trafił fiszek, fotografii; co innego składać stochastyczny witraż ze szczątków autentycznych wydarzeń, i to nacechowanych wielkim ładunkiem emocjonalnym.

Kolejnym ciekawym konstruktem poetki jest enigmatyczna figura Matyldy; ta postać, najwyraźniej wymyślona, wydaje się awatarem podmiotu lirycznego. Jej obecność przyczynia się do urozmaicenia narracji wierszy: Matylda okazuje się partnerką do dyskusji, udziela mentorskich porad życiowych, sama staje się bohaterką wydarzeń, często podawanych w formie trzecioosobowej opowieści i mających charakter ekstatycznej czy też onirycznej eskapady. Wiersze z udziałem tej postaci zajmują może jedną trzecią objętości tomu.

Trudno byłoby zacytować coś w miarę rozsądnego z tej książki; pojedyncze zdanie nie powie nam zbyt wiele o całości utworu. Każde następne zdanie oznacza zmianę rejestru, formy, miejsca i czasu. Ludzka egzystencja, opisywana takimi narzędziami kreacyjnymi, ujawnia swą naturę przygodnego flirtu.

Amatorzy poezji otrzymują od naszej poetki sporo frapujących darów. Książkę cechują bowiem płynny język, ciekawa aparatura stylistyczna, imponujący zestaw rozmaitych gier i rytuałów literackich. Z drugiej strony mamy jednak egocentryczne, prawdziwie solipsystyczne nastawienie do materiału przeżyciowego. Podmiot Nocy w Nome demonstruje wrażliwość liryczną odartą, praktycznie rzecz biorąc, z relacyjnej postawy – świat to coś, co przydarza się tylko mnie. Jeśli faktycznie ukazują się aktorzy, ich obecność przejawia się jedynie poprzez skutki, które wywołują w świecie wewnętrznych przeżyć podmiotu. Jedna jedyna postać (występuje w książce pod imieniem Agnieszka) wydaje się powodować realne reakcje u bohatera lirycznego Stempel. Inni ludzie to po prostu kule bilardowe. Ten patologiczny autyzm skrywany jest pod maską mitów i odniesień kulturowych.

No i stało się. W ferworze dociekań formalnych zapomniałem na śmierć objawić, o co chodzi w książce Noc w Nome Kariny Stempel. Nadrabiam zaległości. Te liryczne obrachunki okazują się w istocie rzeczy próbą radzenia sobie z traumatycznymi wspomnieniami oraz poszukiwaniem zakorzenienia w teraźniejszości. Tyle że ja dostałem do analizy nie człowieka, lecz tekst. Jaki jest sens poetyckich rytuałów oczyszczających? Żaden. Coraz bardziej żaden.

Bezwzględnie oceniam wysoko projekt poetycki Kariny Stempel. Jej książka Noc w Nome traktuje o przeklętym błogosławieństwie ludzkiej pamięci i o skandalicznej cudowności ludzkiego języka. Dla tych dwóch powodów polecam tę lekturę z całego serca. A że nie jest to serce w najlepszym gatunku, to już inna sprawa.

Czytany 12723 razy Ostatnio zmieniany środa, 18 styczeń 2017 21:17

Strona www.FA-art.pl wykorzystuje informacje przechowywane w komputerze w formie tzw. ciasteczek (cookies) do celów statystycznych. Dowiedz się więcej.