niedziela, 19 sierpień 2012 15:00

Pomieszanie pojęć zużyło nam kosmos

Napisał
Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Codzienność na stacji kosmicznej? To gehenna, piekąca wędrówka od mozołu do mozołu. Na pierwszym miejscu wśród tortur: tęsknota za utraconą grawitacją. Tak, nie przeraża nas pustka nieskończonych przestrzeni, gdy człowiek staje wreszcie u ich progu, lecz nieskończenie durnowata nieważkość. Któż z nas, przyznajmy, wspiąwszy się do splendorów jakiegoś (dajmy na to) prof. zwycz., z premedytacją gotów byłby nie ważyć? Człowieczeństwo to balast.

 

Ossowiecki powiedział kiedyś o Cyganach: ci nomadzi potrafią odgadywać przyszłość, bowiem pozbawieni są historii. Beduin kosmosu nie jest wcieleniem bezmyślnego barbarzyńcy, który zna zalety przenośnego modelu cywilizacji, lecz kimś, kto utracił materialne podstawy – wszelkie materialne podstawy – do kontynuowania cywilizacyjnych przedsięwzięć.

Z owego kosmicznego ogołocenia biorą się zapewne zaparcia. Zaparcia i zanik mięśni. Widzimy teraz, że kultura okazuje w istocie rzeczy przezwyciężaniem ciężkości. Nic toteż dziwnego, że w przestrzeni kosmicznej (jak słyszałem, jak dotąd) nie napisano żadnego wiersza.

Choć próbowano (jak informują złośliwcy: z wielkim powodzeniem) uprawiać seks. Seks leży wszakże w kompetencjach Ziemi, a więc kosmos jest występkiem przeciwko naturze.

Wydaje się, że warunkiem sine qua non rozwiązania problemu długodystansowych podróży kosmicznych nie jest wynalezienie cudownego napędu (mianowicie jakiejś postrakiety, albo czegoś w tym guście) ani stworzenie wydajnych systemów reprodukcji zużytego tlenu, wody i pokarmu, czy wreszcie opracowanie jakiegoś, w miarę sensownego, źródła energii dla wymienionych urządzeń, lecz uporanie się z technologią sztucznej grawitacji.

Nie zwracaliśmy uwagi na ów drobny, zgoła niewidoczny element ziemskiej ekumeny dopóty, dopóki on sam, ciężar bytu, nie usunął się nam spod stóp.

Owszem, czezł był człowiek pod nawałą, lekkość wydawała mu się efemerycznym rozbratem, rozstaniem z dolegliwością rzetelnego istnienia, przygodną legislacją kanikuły.

Komu mogło przyjść do głowy, że spraw istotnych trzeba będzie doglądać w warunkach nieważkości? Owo pomieszanie pojęć zużyło nam kosmos – pod względem retorycznym.

W istocie nigdy nie mieliśmy pewności, czym miałyby być dla nas podróże kosmiczne (wraz z odpowiadającą temu zjawisku literaturą – s-f). Bajką? Utopią dalekowzrocznego kapitalisty?

A może archetypem wyprawy, która to forma ludzkiej aktywności winna mieć choćby troszkę niepewności u celu, aby godna była nosić swe sążniste miano.

Moje pisarskie zabiegi polegały na odejmowaniu ciężaru, wyznaje Italo Calvino, i widzimy, że rakieta nie jest dla nas jedynym możliwym napędem kosmicznym. Ale czy książka, podobnie jak orbitowanie w stanie nieważkości, nie wpędza człowieka w zwiotczenie?

I jeszcze jedno: ubi amor, ibi pondus (Augustyn); gdzie miłość, tam ciężar. Wrzącego serca nie zabiera się w kosmos.

Czytany 17244 razy Ostatnio zmieniany niedziela, 19 sierpień 2012 15:05
Marek K.E. Baczewski

Marek K.E. Baczewski – ur. 1964, poeta, prozaik, krytyk literacki, autor słuchowisk radiowych, felietonista „FA-artu″ oraz kwartalnika „Opcje″. Mieszka w Zawierciu. Laureat nagrody poetyckiej im. R.M. Rilkego. W maju 2007 roku został nominowany do Nagrody Literackiej Gdyni za tomik Morze i inne morza. Wydawnictwo FA-art opublikowało kilka jego książek poetyckich, ostatnio zaś zbiór opowiadań: Bajki Baczewskiego.

Strona www.FA-art.pl wykorzystuje informacje przechowywane w komputerze w formie tzw. ciasteczek (cookies) do celów statystycznych. Dowiedz się więcej.