Dotychczas, pisząc o „Heligolandzie”, nie kierowałem się kolejnością piosenek w albumie i w tej chwili także przeskoczę dwa następujące po „Girl I Love You” utwory, które już trochę tu obgadałem, czyli „Psyche” i „Flat of the blade”. Dzięki trójpakowi, który tworzą, mamy ogólnie pojęcie co się w ogóle na Heligolandzie dziać może, ale fabularnie rzecz biorąc „wydarza się” coś wcześniej i później. Nie aż tak późno, jak można by sądzić, kojarząc - słusznie, słusznie - hiszpańskie miasto z „Girl I Love You” z miastem, które zmienia bohaterowi napięcie w natężenie („turnig arouse to desire”) na początku utworu „Saturday Come Slow”. Później, czyli wtedy, gdy ogarnięty swoimi wątpliwościami wilk postanawia pójść do wróżki-czarownicy, gdzie dostaje ciastko. Które w następnym utworze nawet podjada, choć bodaj już w kolejnym wolałby je mieć, bo czuje pieczenie, coś jakby zgagę.
Wydaje wam się może, że zbyt bajkowo podchodzę do tematu? Albo nazbyt mocno sugeruję się fabułą pierwszego „Matrixa”? To pozór, o czym przekonacie się, gdy tylko posłuchacie, co się wróży u wróżki. Wróżka to czy tam czarownica, w każdym razie - kobieta posiadająca i doświadczenie, i wiedzę, którymi dzieli się z wszystkimi chętnymi w utworze „Paradise Circus”. Zwróćcie koniecznie uwagę na okoliczność, że śpiewa w tym utworze ktoś zupełnie inny niż w „Psyche”.
„Paradise Circus” ma wyjątkowo wiele nieoficjalnych teledysków na YouTubie, a w większości z nich - wszystkich nie warto chyba sprawdzać - prężą się, z mniejszym lub większym wdziękiem, dziewczęta płci żeńskiej nadzwyczaj. Wedle mnie zupełne od czapy, choć nic nie mam przeciw ich wdzięczności, kłopot z tym, że spychają swoją prężną obecnością utwór w interpretację w stylu „ona ma siłę”, choćby uwodzicielską, albo nawet odsyłają do słabej i słynnej bajki o Iwonce. Tymczasem niekoniecznie tak, a nawet w ogóle nie w ten deseń. Tego utworu nie śpiewa także zakochana kobieta, gdyż musiałoby to być zakochanie ponad zwykłą znajmość arytmetyki wyrachowane. Chyba śpiewa w tym utworze kobieta po przejściach i to tak wielu, że gdy odpalamy oficjalny teledysk nie jesteśmy specjalnie zdziwieni jej wyglądem. I myślę, że to właśnie doświadczenie i związana z nim absolutna niewiarygodność dla wilków i wilczyc, pozwala jej w ogóle mówić. Cóż bowiem mogłyby znaczyć dla naszego wilka słowa „She will love you like a fly will never love you again” czyli mniej więcej „będzie kochać cię jak ćma nie będzie kochać cię kolejny raz”? Pewnie jakąś jednorazową rozpustę.
Istnieją jednak takie teledyskowe interpretacje przedstawienia w Cyrku Raj, które lokują się bliżej sedna rzeczy. Mimo że surowość materiału i naiwność metafor bije po oczach (albo może dlatego). W wersji Valentina Petishkina najważniejsza jest mała dziewczynka, która klaszcze wraz z resztą publiczności, poza nią składającą się ze zrobotyzowanych wilków w parach, i która potem, na samym końcu, już zupełnie sama, patrzy z błyszczącymi oczami na pustą scenę. Ona oklaskuje i ogląda swoje przyszłe występy, w ten sam sposób jak w oficjalnym teledysku Massive Attack Georgina Spelvin ogląda swoje dawne występy. I z tego samego powodu. W obu wypadkach nie chodzi o seks, choć, jak widać w wersji dla dorosłych, wtedy, gdy się gra, nie jest on wykluczony. Zanim się oburzymy (No jak to? No jak to? Ano, tak to! Nie jest.), spróbujmy uświadomić sobie, jak zmienia nas oko obcego czy oko kamery. I zastanówmy się, co w scenkach, które odgrywa, dzieje się z dziewczyną-wokalistką. I jeszcze pomyślmy o tym, jak to, co się z wokalistką dzieje na scenie, wpływa na publiczność. Już rozumiecie?
Ktoś, kto staje na scenie, nie odgrywa i nie przeżywa niczego „za nas”, a - chcący czy niechcący, świadomie lub nie - kwestionuje to, co jest w świecie „naprawdę” i „jak zwykle”. Wywołuje dysonans, choć często nie gra nawet na żadnym mogącym fałszować instrumencie. Nie musi - nie trzeba nikogo przekonywać, że aby wywołać dysonans poznawczy w publiczności wystarczy być i stanąć w światłach rampy. Istotniejsze jest jednak, że takie wystawienie się przed publicznością, choćby tylko wyobrażoną czy reprezentowaną przez kamerę lub mikrofon, konstytuuje inną rzeczywistość, alternatywny porządek rzeczy. Pokazuje drogę. A wskazuje jej możliwość (możliwość drogi) nawet wtedy, gdy jako publiczność obserwujemy wykonywanie usługi rozrywkowej albo naszą chałę codzienną, zwykły kicz. Który to kicz, jak widać, żadną miarą nie może być „zwykły”, nawet w wydaniu przedszkolaków, ale jako taki - wciąż wskazując możliwość drogi - do porzucenia naszego świata nas nie przymusi, więc dlatego przede wszystkim go lubimy.
Jeszcze by zresztą tego brakowało, abyśmy zwiedzali każdy z możliwych światów, czasu na życie we własnym grajdołku by nie starczyło.
To zatem, czy publiczność zechce zredukować dysonans poznawczy, wywołany przez pojawienie się artysty na scenie, przez złączenie się z nim w bólu oklaskami, czy też uczyni krok w kierunku drogi, bardzo zależy i od wielu okoliczności zależy. Od siły wyrazu artysty bez wątpienia także. Nas jednak nie tyle interesuje możliwość drogi, bo w naszym zmediatyzowanym uniwersum wielość światów oraz istnienie dróg do nich jest wystarczająco często przypominaną oczywistością. Nas interesuje... Nas? No tak - mnie interesuje treść przekazu, czyli to, dokąd droga prowadzi. Co tu kryć, drogie pszczoły, bez zrozumienia wyrazów ani rusz, im ścieżka do nektaru bardziej zawiła, tym trudniej ją wytańczyć. Zaraz więc wrócę do kwestii, jak kocha ćma i co wilkowi przepowiedziała wróżka Georgina, a tymczasem posłuchajcie przeróbki utworu „Paradise Circus” dokonanej przez Buriala.
Muzyka - aktualności
O kwartalniku
Więcej informacji o kwartalniku
Informacje dla potencjalnych autorów
Spisy treści
są dostępne na naszych stronach
Spisy treści numerów kwartalnika „FA-art” od roku 2000 do numeru bieżącego można znaleźć także na stronach Katalogu Czasopism.pl.
Specjalny numer kwartalnika w języku niemieckim, przygotowany na Targi Książki we Frankfurcie w roku 1998 - pełne wydanie.
„Paradise Circus” ma wyjątkowo wiele nieoficjalnych teledysków na YouTubie, a w większości z nich - wszystkich nie warto chyba sprawdzać - prężą się, z mniejszym lub większym wdziękiem, dziewczęta płci żeńskiej nadzwyczaj. Wedle mnie zupełne od czapy, choć nic nie mam przeciw ich wdzięczności, kłopot z tym, że spychają swoją prężną obecnością utwór w interpretację w stylu „ona ma siłę”, choćby uwodzicielską, albo nawet odsyłają do słabej i słynnej bajki o Iwonce. Tymczasem niekoniecznie tak, a nawet w ogóle nie w ten deseń.
Cezary K. Kęder
Cezary K. Kęder – pochodzi ze Śląska, a mieszka w Warszawie. Jest autorem. Ma profil na Facebooku.